piątek, 26 września 2014

Looking for heaven, found the devil in me

Ernest Hemingway once wrote,
"The world is a fine place and worth fighting for". 
I agree with the second part
Se7en

Wybacz mi ojcze, bo zgrzeszyłam.

Zdradziłem żonę. Usunęłam dziecko. Uderzyłem ją. Okłamałam go. Musiałam to zrobić, ksiądz rozumie. Nie, nie rozumiał. Ale to było bez znaczenia, nie on miał rozumieć. Nie on miał oceniać. Zamykał oczy i słuchał.

Żałuję za grzechy i proszę o wybaczenie.

Nie, nie wybaczyłby. Nie wybaczyłby mężowi, który każdego wieczora po kilku głębszych bije żonę, a na cotygodniowej mszy siada w pierwszej ławce. Nie wybaczyłby dziewczynie, która zarabia na życie sprzedając swoje ciało, a co miesiąc płacze w konfesjonale. Ja gniję, ojcze. Gniję od środka. Jestem już martwa. Płacą mi za posuwanie truchła. Śmiała się z goryczą. Oni pragną mojej zgnilizny. Pożądają tego rozkładu. Nienawidzę ich wszystkich, nienawidzę świata za to, co ze mną zrobił, nienawidzę Boga. Czy on naprawdę chciał tego dla mnie?
James zamykał oczy i kręcił powoli głową. Nie jesteś marionetką, nikt nie pociąga za sznurki. Jakże łatwo było wytłumaczyć wszystko przeznaczeniem, jak wygodnie było uznać swój los za wolę Boga.
Za każdym razem zatrzymywał ją, gdy odchodziła od konfesjonału. Za każdym razem powtarzał jej to samo. Pomogę ci rozpocząć nowe życie, mówił, ale ona tylko wbijała w niego spojrzenie swoich pustych, błękitnych oczu i potrząsała głową. Jeżeli oczy były odbiciem duszy, to w niej nie było niczego. Jej spojrzenie nawiedzało go zawsze, kiedy kładł się do łóżka. Jestem złym księdzem, myślał udzielając ślubu kobiecie w śnieżnobiałej sukni opinającej się na zaokrąglonym brzuchu. Jestem złym księdzem, myślał po raz kolejny udzielając rozgrzeszenia Robertowi Fisherowi, który poza dnem butelki nie widział już świata. Nigdy więcej nie uderzę swojego syna. Przysięgam, ojcze. I zdawał się sam w to wierzyć, gdy zaklinał się przed spowiednikiem. Jestem złym księdzem, myślał, kiedy budził się rano i kiedy kładł się spać.

I ja odpuszczam tobie grzechy, w imię Ojca, Syna i Ducha świętego.

Zwątpił.
Pewnego dnia, nie potrafiłby zapewne określić kiedy, ale minęło już kilka lat od jego święceń, stracił pewność, przekonanie do tego co robi. Nastąpiło to wkrótce po jego powrocie do Stanów z Angoli, gdzie uczył dzieci z kilkunastu wiosek, odprawiał msze i pomagał w szpitalu. Tam czuł, że żyje, że jego działania naprawdę robią różnicę, że Bóg wybrał właściwego człowieka. Z zapałem opowiadał o Zbawicielu i o dobrej nowinie, wzruszony udzielał sakramentów i dostawiał kolejne krzesła w malutkim kościółku. Kiedy wrócił do ojczyzny przestał czuć się potrzebny. Od razu w jego życie wkradła się rutyna. Codzienne msze, cotygodniowe spotkania chóru, comiesięczne spotkania koła różańcowego, Ludzie nie chłonęli Boga z takim zaangażowaniem jak w Afryce. Same Stany też bardzo się zmieniły. Nie był to kraj, który pamiętał. Nowe władze chwaliły się kilkuprocentowym wskaźnikiem bezrobocia, niewielką ilością przestępstw i wzrostem ekonomicznym. W takim idealnym świecie Bóg nie był potrzebny. Ale coś za coś. Za dobrobyt trzeba było zapłacić. W tym przypadku cena była stanowczo zbyt wysoka. James zawsze chciał walczyć ze złem w świecie, pomagać ludziom, przekonywać ich do Boga, ale okazało się, że najwięcej zła było w człowieku. Każdy nosił je w sobie, czasem ukryte gdzieś wewnątrz, ale mimo wszystko zakorzenione głęboko i niemożliwe do wyplenienia. W nowym, już nie czarno-białym świecie, pełnym pokus nikt nigdy nie był czysty. Nie mógł być. Człowiek miał wybór - albo skalać swoje sumienie albo przegrać z rzeczywistością. A zło było kuszące. Było ciekawe. Pozostawiało ci wybór. Era herosów i bohaterów już dawno się skończyła. A Noc Oczyszczenia umożliwiła każdemu z obywateli wymierzyć karę, wymierzyć sprawiedliwość, która powinna być wyłącznie w rękach Boga. Czystka wyzwoliła całe zło, dotychczas drzemiące w człowieku, i spuściła z łańcucha najgorsze ludzkie instynkty. Pozwoliła na oczyszczenie się ze złości, zawiści i nienawiści. Pozwoliła zabawić się w Boga.

Amen.

To była jego pierwsza Noc Oczyszczenia. Spędził ją w kościele razem z bezdomnymi i ludźmi, których nie stać było na zabezpieczenia. Niektórzy się modlili, inni próbowali spać skuleni w zimnych ławach, ale większość nie zmrużyła nawet oka, wzdrygając się po każdym wystrzale i otwierając szeroko pełne strachu oczy, kiedy z ulicy dobiegał ich kolejny przeszywający krzyk. James próbował się modlić, próbował, ale nie potrafił. Był wściekły. To co działo się za murami świątyni zachwiało jego wiarą w człowieka. Przestał kochać ludzi, a razem z miłością do nich umarła jego wiara w Boga.

Pan opuścił tobie grzechy. Idź w pokoju.

Następnego ranka, kiedy wszedł do kościoła, zobaczył sporą kolejkę wiernych czekających przed konfesjonałem. Twarze niektórych nie zdradzały niczego, inni wyglądali na głęboko wstrząśniętych, nawet przerażonych. Spojrzał na nich wszystkich i zacisnął pięści. Czy zabili z premedytacją? Czy może zostali do tego zmuszeni? Nie chciał tego wiedzieć, nie chciał ich słuchać, ale otworzył drzwiczki konfesjonału i usiadł. Zamyknął oczy i przełknął głośno ślinę, przygotowując się na nakabryczną podróż w ludzkie sumienie.




Wychowała go matka. Ojca nie znał. W jego domu się nie przelewało, ale zawsze miał na stole ciepły obiad i ubranie na grzbiecie. Jego matka była porządną kobietą. Odkąd pamiętał wszyscy mu to powtarzali. Gdyby zapytał któregokolwiek z mieszkańców swojej ulicy, z całą pewnością by to potwierdzili. Dobro zawsze do ciebie wraca, pamiętaj o tym, synu. I pamiętał o tym, kiedy po lekcjach zostawał w szkolnej świetlicy i pomagał młodszym dzieciom w lekcjach, pamiętał o tym, gdy pracował jako wolontariusz w szpitalu czy kiedy robił zakupy dla pani Martin mieszkającej naprzeciwko.
Lata mijały, a on zauważał, że mało kto kieruje się maksymą wpojoną mu przez matkę. W świecie nie było zbyt wiele dobra, równe szanse okazywały się ułudą, a ludzie więcej wysiłku poświęcali na zrujnowanie czyjegoś sukcesu niż osiągnięcie własnego. Świat nie był sprawiedliwy. Mógł w każdej chwili, bez wahania, zniszczyć cię, zgnieść w swoich dłoniach jak bezbronnego owada.

Nigdy go nie pokonam.

Matka powiedziała mu, ze nie będzie w stanie zapłacić za jego studia. Spodziewał się tego, ale mimo wszystko był rozczarowany. Jego znajomi pójdą do college’u, a on zostanie w tej dziurze, zatrudni się w jakiejś spelunie, kiedy oni będą przeżywać beztroskie lata swojego życia, popełniać błędy i odkrywać siebie. Wiedział, że studia nie definiują go jako człowieka, jednak wyższe wykształcenie było czymś o czym zawsze marzył. Nie chciał okazywać tego po sobie, ale któregoś dnia nie wytrzymał i wyżalił się neurologowi, z którym zaprzyjaźnił się na wolontariacie w szpitalu.
John Burke miał już swoje lata, ale lubił otaczać się młodymi ludźmi. Dawało mu to złudzenie utraconej dawno młodości. Lubił na nich patrzeć Podziwiał ich energię, ich marzenia. Sam przeżył swoje życie bardzo ascetycznie. Był idealistą i całkowicie poświęcił się pracy, zaniedbując przy tym żonę, która nie potrafiła tego zrozumieć i po paru latach odeszła. Nie ożenił się ponownie, choć w jego życiu pojawiło się później kilka wyjątkowych kobiet. John bardzo lubił Jamesa. Przypominał mu samego siebie z lat młodości. Był pełnym entuzjazmu, dobrym dzieciakiem. Zawsze wesoły i pomocny, potrafił jednać sobie ludzi.
- Co chciałbyś studiować? Medycynę?
James powoli pokręcił głową.
- Szczerze mówiąc myślałem o historii literatury, ale to i tak bez znaczenia…
- Nie, jeśli naprawdę tego pragniesz? – zapytał łagodnie.
Tak. James pragnął tego. Wtedy John zrobił coś, co napawało go dumą, nawet kiedy umierał na zawał w podmiejskim szpitalu i nikt nie trzymał go za rękę. Zapłacił za jego studia. Zawsze chciał mieć syna. Zawsze chciał być ojcem. James przystał na jego propozycję nie bez oporów i wątpliwości. Potraktuj to jako inwestycję, Jimmy.

Gdyby ktokolwiek zasugerował mu na studiach, że w przyszłości mógłby zostać księdzem, serdecznie by się roześmiał. Był co prawda ochrzczony, a jego matka wierzyła w Boga, ale była to religia prostych ludzi pozbawiona głębszych przemyśleń, obdarta z pytań i pozbawiona wahań. Niedzielna msza czy pacierz przed snem były dla matki Jamesa po prostu rutynową czynnością, którą wykonywała z przyzwyczajenia, kierowana wewnętrznym przekonaniem, że tak właśnie trzeba. Nigdy jednak nie rozmawiali ze sobą o religii, a Pismo Święte w ozdobnej oprawie kurzyło się na jednej z półek w salonie. Tak, na pierwszym roku studiów James Frobisher z całą pewnością roześmiałby się na myśl, że mógłby wstąpić w szeregi kapłaństwa, ale na ostatnim prawdopodobnie nie uznał by takiej sugestii za zabawną.
A wszystko przez to, że pewnego jesiennego poranka pomylił sale wykładowe i znalazł się na prelekcji "wstęp do Starego Testamentu". Przez chwilę zastanawiał się nawet czy nie wymknąć się po cichu z pomieszczenia, ale już po chwili wykład pochłonął go bez reszty. Tego samego dnia wypożyczył z biblioteki Biblię i ku irytacji swojego współlokatora spędził całą noc, czytając książkę przy słabym świetle nocnej lampki. Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Zaczął chodzić do kościoła, zapisał się do biblijnego koła dyskusyjnego, w którym prowadził ożywione dyskusje o religii. Zafascynowany pochłaniał wszystkie dostępne publikacje traktujące o Starym i Nowym Testamencie, chciał jak najszybciej pogłębić swoją wiedzę. W końcu po kilkunastu latach od swojej pierwszej spowiedzi, wyznał swoje grzechy. Uczucia, które owładnęło go po wyjściu z konfesjonału, nie mógł porównać z niczym innym. Był to obezwładniający wręcz spokój, czystość ducha i umysłu. Wreszcie zrozumiał, że w jego życiu, na pozór szczęśliwym i spełnionym, brakowało Boga. Teraz, kiedy to odkrył, kiedy odnalazł sens, mógł rozpocząć tak naprawdę żyć. Był czystą kartą i to była jego szansa, żeby zostawić za sobą przeszłość i napisać swoją historię od nowa.
Powołanie dojrzewało w nim powoli. Próbował z nim walczyć, zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że to niemożliwe, żeby Bóg wzywał właśnie jego. Dostrzegał kolejne znaki, ale uparcie je ignorował. Nie, to wręcz śmieszne, nie możesz chcieć właśnie mnie. Jeszcze niedawno nie znałem nawet żadnej modlitwy. Nie jestem odpowiednim człowiekiem. W końcu zorientował się, że zaklina rzeczywistość i nie ucieknie powołaniu. Kiedy wzywa cię sam Bóg nie możesz powiedzieć mu: nie.

Jego dziewczyna płakała, kiedy oznajmił jej, że idzie do seminarium. Kochał ją, ale najwyraźniej niewystarczająco mocno, by mogła go powstrzymać. Ty draniu! Szkoda, że kiedy byliśmy razem nie protestowałeś. A może myślałeś wtedy o Bogu, co? Może klepałeś zdrowaśki? Wykorzystałeś mnie i upokorzyłeś, a teraz chcesz zgrywać świętego?! Może twój miłosierny Bóg ci wybaczy, ja nie mam zamiaru.
Reakcja jego matki była bardzo podobna. Spodziewał się, że źle to przyjmie, ale nie mógł przewidzieć, że aż tak ją to zaboli. Płakała gorzko nad talerzem rosołu, wcale nie próbując ukryć swoich łez.
- Już prawie pogodziłam się z faktem, że jesteś gejem…
- Nie jestem – powiedział spokojnie, próbując zignorować jej łzy kapiące do zupy.
- Nigdy nie przyprowadziłeś do domu dziewczyny – chlipała, ocierając oczy serwetką. – Myślałam – czknęła – myślałam, że jesteś pederastą.
James próbował się roześmiać, ale kiedy zobaczył wyraz jej twarzy, śmiech uwiązł mu w gardle.
- Nie wiem co gorsze – Wciąż szlochała. – Nigdy nie mieć wnuków czy żyć wiedząc, ze nigdy nikogo nie pokochasz i nie będziesz kochany. Zasługujesz na miłość, James. Zasługujesz na szczęście.
Słuchał jej, uśmiechając się krzywo.
- Jestem szczęśliwy – powiedział z przekonaniem. – Odkryłem swoje powołanie.
Matka machnęła lekceważąco ręką.
- Frazesy – prychnęła.

Nie dożyła dnia, w którym przyjął święcenia. Nie był pewien czy umarła z żalu, ale wolał myśleć, że nie. Nigdy mu nie wybaczyła. Rozczarował ją.
Za to na pulchnej twarzy Johna Burke’a rozlewał się szery uśmiech, a oczy błyszczały mu podczas całej ceremonii.
- Jestem z ciebie dumny, synu – powiedział po wszystkim i klepnął go w plecy. – A może powinienem mówić do ciebie: ojcze?
Obaj się roześmiali.

7 komentarzy:

  1. Omg, muszę uważać, żeby nie mylić sal wykładowych bo jeszcze przez przypadek zostanę zakonnicą XD
    Świetnie napisane ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty nie zostaniesz zakonnicą nawet jak objawi ci się Archanioł Gabcio, tylko poprosisz go o niepokalane poczęcie z opóźnieniem czasowym xD Lezbehonest.

      Usuń
    2. Ej, to by było niezłe! Podoba mi się! A mogłabym wybrać od kogo by pochodziła druga część genów?

      Usuń
  2. Biedna ta jego dziewczyna, zamiast namówić go na zostanie pastorem, po Bożemu... xD

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała Sasame Ka dla Zaczarowane Szablony