sobota, 31 stycznia 2015

Storm

Deszcz ograniczał widoczność do kilku metrów. Jezdnia była śliska i ciemna, przypominała mi węża kryjącego się w mroku. Jechałam szybciej, niż pozwalałyby na to przepisy, ale potrzebowałam opuścić miasto natychmiast. Zatrzymałam się dopiero na skraju lasu, gdzie uchyliłam nieznacznie okno i włączyłam radio. Z głośników popłynęło Queen, co przyjęłam z ulgą.
Dopiero po kilku chwilach poczułam, że mogę odetchnąć, choć jeszcze nie pełną piersią. Wygrzebałam ze schowka paczkę fajek i zapaliłam jedną. Zmusiłam się do zaciągnięcia się tak głęboko, że poczułam łzy napływające do oczu, ale szybko stłumiłam odruch kaszlu i wypuściłam z siebie gęsty dym.
Kilka sekund później poczułam się rozluźniona i lekka, jakby ktoś odsunął moje problemy o kilka centymetrów. Wypaliłam tak trzy fajki i pewnie skończyłabym z mdłościami, gdyby ktoś nie zastukał w moje okno.
- Mówiłam Ci, że to Cię zabije. - Usłyszałam znajomy głos.
Na zewnątrz, w gwałtownym deszczu stała ciemna postać o rozwianych włosach. Elisabeth musiała dość głośno krzyczeć, żebym mogła usłyszeć ją we wnętrzu samochodu.
- Wsiadaj natychmiast! - Otworzyłam drzwi po stronie pasażera. Nie musiałam jej namawiać.
- Co ty tu robisz w tą pogodę? - Zapytałam, zdezorientowana.
- Mogłabym zapytać o to samo. - Kobieta odgarniała włosy z twarzy i przekręciła w swoją stronę wsteczne lusterko żeby zobaczyć jak wygląda.
Wyglądała jak zderzenie żywiołów. Pachniała wiatrem, deszczem i ziemią.  Patrzyłam na nią z podziwem.
- Podwiozę Cię do domu. - Oświadczyłam.
- Proszę, proszę, nie zamawiałam księcia z bajki. - Prychnęła.
- Może chociaż zamówisz ciepłe ręczniki? - Zasugerowałam.

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Skinny love

Postanowiliśmy zostawić Adama i Cecila samych, żeby mogli złapać oddech od otaczających ich wydarzeń choć na chwilę. Katherine spała, pozwoliliśmy więc sobie wrócić do mieszkania, bo miałem już serdecznie dość tego dziwnego wolontariatu.
Podróż upłynęła mi nerwowo. Zdawało się, że każda sekunda ciszy mnie zabija, poczułem się więc w obowiązku wypełnienia jej filozoficznym żargonem, co nie umknęło uwadze jakiejś kobiecie w autobusie. To, albo mój głupi uśmiech, kiedy Fryderyk złapał mnie za rękę, by ukoić wzbierające we mnie napięcie.
- Tak więc ten stary sor od aksjologii uwziął się na jednego pierwszoroczniaka, jakby ten przeleciał mu córkę. Mówię ci, dawno nie miałem takiego ubawu. Młody nie rozumiał ani słowa przez całe półtora godziny, a pytany pomylił Kanta z Heglem. - Parsknąłem śmiechem, już nieco rozluźniony.
- Zakładam, że nie masz z tych zajęć żadnych notatek?
Ponownie się roześmiałem, tym razem mocniej ściskając dłoń Fryderyka.

Kiedy tylko zrzuciłem z siebie płaszcz i buty, usiadłem na kanapie w salonie. Fryderyk zaczął nerwowo krzątać się w kuchni, a ja cierpliwie czekałem, aż do mnie przyjdzie. W końcu pojawił się w progu, a ja rzuciłem mu rozbawione spojrzenie.
- Skończysz wreszcie? - Zapytałem, wyciągając do niego rękę. Podszedł z pewnym oporem. Przyciągnąłem go bliżej, żeby móc go pocałować. Smak jego ust sprawił, że poczułem lekkość, jaka nigdy mi nie towarzyszyła. Żaden miks opiatów nie mógłby tego zastąpić. Usiadł obok, przerywając pocałunek tylko na chwilę. Obaj byliśmy dość rozleniwieni po całym dniu, by rozkoszować się swoją bliskością w delikatnych czułościach. W końcu wtuliliśmy się w siebie, żeby w spokoju odpocząć.

sobota, 24 stycznia 2015

Happy birthday

Prawie zapomniałam. Nie wiem jak to się stało, ale prawie zapomniałam o urodzinach Richarda. Zazwyczaj wszystko miałam już przygotowane miesiąc wcześniej. Tym razem jednak spojrzałam na kalendarz i uświadomiłam sobie, że kolejna rocznica jego urodzin jest właśnie dzisiaj, a ja nie mam prezentu.
Jemu zdarzało się to częściej. Przypominał sobie dopiero gdy następnego dnia robiłam, jak mówił, dramat.

- Znowu zaczynasz? Nie rozumiesz, że mam dużo pracy?
- O zobowiązaniach wobec swoich klientów jakoś nie zapominasz! No tak, ale przecież złożenie mi życzeń nie przyniesie ci zysku. Dlaczego ja w ogóle jestem zaskoczona?
- Tak, przecież ty nigdy o niczym nie zapomniałaś...
- O twoich urodzinach pamiętam zawsze.
- Spieszę się. Nie mam czasu na tę idiotyczną dyskusję.
- Pewnie, idź! Tylko tyle potrafisz! Nie bądź czasem zaskoczony, jak wrócisz do pustego domu.
- Nie masz dokąd iść. Nigdy nie pracowałaś, nawet nie skończyłaś studiów. Nie poradziłabyś sobie beze mnie.


Później przychodził z kwiatami, przepraszał.

- Następnym razem będę pamiętał, obiecuję. Nie gniewaj się już na mnie.
- Nie gniewam się, Richardzie. To ja powinnam ciebie przeprosić. Masz tyle stresu, a ja ci tylko dokładam problemów.
- Nie dokładasz mi problemów kochanie. Powinienem był pamiętać. Nic dziwnego, że się zdenerwowałaś.
- Chciałabym nie być taka dramatyczna. Jak ty w ogóle ze mną wytrzymujesz?
- No już, spokojnie. Nie płacz, kochanie.


Rok później znów nie pamiętał.

Nie mogłam być taka sama. Musiałam szybko przygotować jakiś prezent. Było to jednak ciężkie zadanie, biorąc pod uwagę, że Richard, żyjąc sobie spokojnie w piwnicy, niczego nie potrzebuje. Stwierdziłam więc, że upiekę mu tort.
Ubrałam się i pojechałam na zakupy. Po drodze omal nie przejechałam dwóch mężczyzn z niemowlęciem, którzy niespodziewanie weszli na pasy. A może to ja niespodziewanie wyjechałam zza zakrętu?
Po zakupach wróciłam do domu i zabrałam się za pieczenie.
Dwie godziny później tort był gotowy. Wetknęłam w niego dwie świeczki, czwórkę i ósemkę i zeszłam do piwnicy.
- Pomyśl życzenie, może się spełni - uśmiechnęłam się, stawiając tort przed Richardem. Zdmuchnął świeczki, a ja odkroiłam kawałek ciasta i podałam mu. Zaczął jeść łapczywie. Pozbawienie go śniadania i obiadu okazało się dobrym pomysłem. - Sto lat, Richardzie - powiedziałam. - Zdradzę ci tajemnicę. Nie dożyjesz stu lat. Nie dożyjesz nawet czterdziestu dziewięciu lat.
Spojrzał najpierw na tort, a po chwili na mnie. Zrozumiał.
- Dziękuję - powiedział dziwnym, zmienionym głosem. Dokończył jeść kawałek, po czym sięgnął po następny.
- Cieszę się, że podoba ci się mój prezent - powiedziałam spokojnie, udając wspaniałomyślność. - Żegnaj Richardzie.
Dopiero po zamknięciu drzwi od piwnicy pozwoliłam sobie na wybuch złości. Rozbiłam kilka talerzy i dzbanek, ale to nie pomagało. Jak on mógł cieszyć się z tego, że zrobiłam mu zatrute ciasto? Jak mógł się cieszyć z tego, że umiera? To miało wyglądać całkiem inaczej, miał być przerażony. Tymczasem był wdzięczny.
Mimo że destrukcja naczyń kuchennych nie pomagała, kontynuowałam ją, aż prawie całą podłoga pokryła się kawałkami szkła i ceramiki.

wtorek, 20 stycznia 2015

Becoming real

Wszystkie myśli, które zwykle odpychałem od siebie, niczym mgłę złożoną z opium i moich pragnień nagle stały się uderzająco prawdziwe. Ten mężczyzna - ten niedorzecznie atrakcyjny i tak prawdziwy w swych namiętnościach mężczyzna stał właśnie przede mną - usta tuż przy moich ustach. To było ostatnie, czego bym się spodziewał.
Poczułem się, jakby ściana jaka wzniosła się przede mną przez te wszystkie miesiące runęła z hukiem, otwierając mi ścieżkę do niespodziewanej wolności. W tej krótkiej chwili, którą dzieliliśmy zapomniałem o wszystkim i przywarłem do niego blisko. Potrzebowałem czuć go tuż przy sobie, poznać każdy drobny szczegół jego ciała. Gorący, mokry oddech, jego szorstką brodę, silne dłonie, które nie opierały się, a przyciągały mnie bliżej - to wszystko tworzyło w moim umyśle zupełnie nową wersję Fryderyka. Tą prawdziwą, materialną.
Nietknięta rzeźba rewolucjonisty runęła, a przede mną stał młody mężczyzna o roziskrzonym spojrzeniu, usiłujący złapać głębszy oddech.
Usłyszeliśmy kroki w korytarzu i odsunęliśmy się od siebie, udając, że nic takiego się nie wydarzyło, kiedy do kuchni wszedł Cecil. Ten wrak człowieka oparł się o stół, na którym chwilę wcześniej 
(i nadal)
miałem ochotę przerżnąć mojego najlepszego przyjaciela
(nie niszczcie moich marzeń).
- Obiad jest prawie gotowy. - Powiedział Fryderyk, optymistycznym tonem, który jednak nie zdołał rozweselić faceta z w pełni rozwiniętym szokiem pourazowym.
- Właśnie. - Przytaknąłem, udając, że sałatka potrzebuje, bym ją przemieszał.
- Pięknie pachnie. Nie musieliście...
- Przymknij się i wołaj swojego chłopaka na dół. Zaraz nakrywamy do stołu. - Przerwałem mu.
Wychudła, blada sylwetka przesunęła się przed moimi oczami flegmatycznie, niczym zombie na głodzie. Kiedy tylko usłyszałem skrzypnięcie na schodach, przyciągnąłem do siebie Fryderyka.
- Jeszcze z tobą nie skończyłem... - Szepnąłem, po czym pocałowałem go namiętnie.

sobota, 10 stycznia 2015

?

Niewiele spałem i nie miałem czasu na odpoczynek, ale i tak czułem się fantastycznie. W końcu moje działania miały jakieś znaczenie. Wstawaliśmy wcześnie rano i szliśmy do domu Adama, gdzie dowiadywaliśmy się, co będzie trzeba zrobić. Karol, swoim zwyczajem, narzekał na wszystko i wątpił nieco w sens tych działań, mnie jednak nie psuło to nastroju. Do domu wracaliśmy wieczorem, a ponieważ musiałem się uczyć, na sen pozostawało niewiele czasu.
Tego dnia skończyłem zajęcia godzinę przed Karolem i czekałem na niego pod salą. On oczywiście myślał, że kończymy o tej samej porze, inaczej pewnie urwałby się z zajęć, udając że robi to tylko ze względu na mnie i na to, abym nie musiał czekać. Zaczytany, nawet nie zauważyłem kiedy jego grupa skończyła zajęcia.
- Myślałem, że kończymy o tej samej porze? - Usłyszałem nad sobą głos Karola.
- Tak, wypuścili nas trochę wcześniej, więc usiadłem sobie tutaj - skłamałem. On w odpowiedzi tylko westchnął.
Poszliśmy na miasto, żeby porozwieszać trochę propagandy. Później namówiłem Karola, abyśmy zrobili jakieś zakupy. Chciałem ugotować coś Adamowi i Cecilowi, jako że obaj kompletnie nie przejmowali się potrzebą jedzenia. Mój przyjaciel oczywiście wyraził swoje niezadowolenie, ale nie protestował zbytnio, więc kupiliśmy trochę jedzenia i po przyjściu do Adama zabraliśmy się za robienie zapiekanki i sałatki.
Kuchnia była, oprócz gabinetu, chyba jedynym w pełni umeblowanym pomieszczeniem w tym domu. I to całkiem nieźle umeblowanym. Tylko trochę zbyt mały, okrągły stolik, niezbyt pasujący do reszty wystroju psuł efekt. Jednak, biorąc pod uwagę, że byłem w domu człowieka, który w ogromnym salonie ma dosłownie tylko dwa meble, kanapę i stół, nie mogłem narzekać.
Poprosiłem Karola o włożenie zapiekanki do piekarnika, a sam zacząłem kroić warzywa na sałatkę. Wspomniałem o tym, że moglibyśmy zająć się dzieckiem, aby Adam i Cecil mieli chwilę dla siebie, a mój przyjaciel znów zaczął narzekać.
- Karolu Marksie, wytłumacz mi co tym razem nie podoba Ci się w tym co robimy - powiedziałem, lekko już zdenerwowany. Gdy prosiłem go pomoc, zdawałem sobie sprawę z tego, że będzie narzekał. Nie sądziłem jednak, że będzie to robił bez przerwy.
- Dlaczego wszystko musi mi się podobać?
- Dlaczego wszystko musi ci się nie podobać?
- Porozmawiajmy o czymś innym - westchnął, tak jakbym to ja ciągle stwarzał problemy. Chociaż zazwyczaj byłem dosyć ugodowy, tym razem zaprotestowałem.
- Ostatnio jesteś coraz bardziej poirytowany tym co robimy. Myślałem, że dobrze zrobi ci trochę działania, ale wiesz, że przecież do niczego cię nie zmuszam.
- Chcę Ci pomagać - odpowiedział.
- Nie brzmisz, jakby tak było.
- Przepraszam, że Cię oburzyłem, księżniczko. Mam śpiewać wesołe piosenki, kiedy to robimy?
Jak to się w ogóle stało, że zaprzyjaźniłem się z człowiekiem, który przez połowę czasu narzeka, a przez drugą połowę jest sarkastyczny?
Byłem już na granicy wybuchu, ale, jako że nie chciałem urządzać dramatu w domu Adama i w ogóle nie lubiłem urządzać dramatów, wziąłem głęboki oddech, aby się uspokoić.
- Wiesz o co mi chodzi - odparłem, nieco głośniej niż chciałem.
- Tak. Doskonale. Znam twoją misję zbawiania świata. Pytanie, czy ty wiesz o co chodzi mnie? - spytał. No cóż, nie wiedziałem o co chodzi, ale nie zdążyłem poprosić Karola o jakieś wyjaśnienia, gdyż mnie pocałował.
No cóż, tego się nie spodziewałem.
- Ale na rewolucji też ci zależy, chociaż trochę? - spytałem, zszokowany.
- Tak - odparł, wzdychając z rezygnacją.
- To dobrze - stwierdziłem i odwzajemniłem pocałunek.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Grumpy cat

Kolejne kilka dni spędzaliśmy w podobnym rytmie. Wstawałem wcześniej niż zwykle, tylko po to by zjawić się wraz z Fryderykiem u Adama jeszcze przed pierwszymi zajęciami. Do roboty było więcej, niż można by się spodziewać. Drukowaliśmy materiały, rozwieszaliśmy część na mieście, inne znów zostawialiśmy w zaprzyjaźnionych kawiarniach i klubach. W efekcie, pewnego środowego popołudnia znalazłem się z Fryderykiem na mieście tuż po moich zajęciach. Kiedy on oklejał kolejny słup ogłoszeniowy, ja obserwowałem go, trzymając w dłoniach dwie kawy.
- Jakie to skuteczne. Spójrz tylko na tych ludzi patrzących na ciebie zamiast na to, co rozwieszasz. - Skomentowałem.
- Ty też patrzysz na mnie, zamiast mi pomóc. - Skomentował.
- Nie mam ręki. - Wzruszyłem ramionami. - Poza tym patrzenie na Ciebie zdaje mi się dalece bardziej praktycznym zajęciem.
- Niby dlaczego?
- A dlaczego nie? - Rozejrzałem się dookoła. - Wokół nie ma nic bardziej interesującego niż młody rewolucjonista myślący, że taśmą klejącą zmieni świat.

Popołudniami lądowaliśmy w domu Adama. Fryderyk nalegał, żebyśmy zrobili zakupy i obiad, bo dwójka mężczyzn zdawała się w ogóle nie przejmować faktem, że należałoby coś jeść. Stałem więc nad kuchenką, robiąc największą zapiekankę makaronową, jaką zdołaliśmy upchnąć do pieca. Fryderyk kroił jakieś warzywa do sałatki, na przystawkę. Nikogo innego nie było na całym piętrze. Dom wydawał się wtedy większy niż w rzeczywistości.
- Więc... - Zaczął przyjaciel, wycierając dłonie w ściereczkę. - Myślę, że będą zadowoleni, jeśli przez chwilę ktoś zajmie się dzieckiem, a oni będą mogli w spokoju zjeść i porozmawiać.
- Tak, organizujemy im randkę. Uroczo. - Zaśmiałem się. - Tak oto ginie rewolucja!
- Co w tym złego?
- Nic. Co w tym rewolucyjnego?
- Nie sądziłem, że aż tak przejmujesz się losem rewolucji.
Przez chwilę mierzyliśmy się badawczymi spojrzeniami. Nie miałem zamiaru tłumaczyć się z każdego słowa, wróciłem więc do tarcia dodatkowej porcji sera.
- Karolu Marksie, wytłumacz mi co tym razem nie podoba Ci się w tym co robimy. - Oznajmił mężczyzna. Rzuciłem narzędziami i sam wytarłem ręce, jakbym szykował się do bójki.
- Dlaczego wszystko musi mi się podobać?
- Dlaczego wszystko musi ci się nie podobać?
Byłem poddenerwowany, a co gorsza, sfrustrowany tym, jak Fryderyk niczego nie rozumiał.
- Porozmawiajmy o czymś innym. - Westchnąłem.
- Nie, dokończmy to. - Jego głos zszedł do teatralnego szeptu, bo nie chciał chyba, by ktokolwiek przyłapał nas na tej dyskusji.
- Co mam Ci powiedzieć? - Wzruszyłem ramionami.
- Ostatnio jesteś coraz bardziej poirytowany...
- ...lekko to ująłeś. - Wtrąciłem
- ...poirytowany tym co robimy. Myślałem, że dobrze zrobi ci trochę działania, ale wiesz, że przecież do niczego cię nie zmuszam. - Rozłożył ręce, patrząc na mnie z wyrzutem.
- Chcę Ci pomagać.
- Nie brzmisz, jakby tak było.
- Przepraszam, że Cię oburzyłem, księżniczko. - Przewróciłem oczami, niemalże teatralnie. - Mam śpiewać wesołe piosenki, kiedy to robimy?
- Wiesz o co mi chodzi!
- Tak. Doskonale. Znam twoją misję zbawiania świata. Pytanie, czy ty wiesz o co chodzi mnie? - Wyrzuciłem w końcu.
Kiedy napotkałem jego skołowane, oburzone jednocześnie spojrzenie nie mogłem się powstrzymać przed tym - czynami. W jednym, szybkim geście ująłem jego twarz w dłonie i pocałowałem go. Zaskoczony, nie zdążył nawet zamknąć oczu, nim nie odsunąłem się o kilka cali.

niedziela, 4 stycznia 2015

Podczas gdy Charlie podrabiał dokumentację medyczną, Madison odeszła, by porozmawiać z Williamem. My z Karolem siedzieliśmy obok i obserwowaliśmy. Po chwili, leżący na stoliku telefon zadzwonił. Charlie spojrzał na wyświetlacz, westchnął cicho i wyszedł z telefonem do innego pomieszczenia. Wrócił po chwili, wyraźnie zdenerwowany.
- Idę zapalić - oznajmił, wkładając na siebie kurtkę.
- Słuszna idea - stwierdził Karol i poszedł za Charliem, a ja zostałem w salonie sam z Leninem. Wyciągnąłem telefon, żeby sprawdzić, czy ktoś polubił moje najnowsze zdjęcie na Instagramie, ale nie zdążyłem tego zrobić, gdyż do pokoju wróciła Madison.
- Słodko razem wyglądacie - stwierdziła, siadając obok mnie. Nie byłem pewien, co ma na myśli. Posłałem jej zdezorientowane spojrzenie. - Długo jesteście razem? - spytała.
Zarumieniłem się, gdy dotarło do mnie, o co jej chodzi.
- My nie... My się tylko przyjaźnimy - wyjaśniłem. - Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że jesteś w domu dwóch facetów, którzy znają się jakieś dwa, trzy tygodnie i już mają dziecko. Serio nie ma powodu, żebyście się ukrywali.
Poczułem, że rumienię się jeszcze bardziej.
- Wiem - odparłem. - I po raz kolejny informuję cię, że nie jesteśmy razem.
- Bez sensu - stwierdziła ze śmiechem.
- Co jest bez sensu? - spytał Karol, wchodząc do pokoju.
- Nic takiego - uciąłem. - A gdzie Charlie?
- Nadal na zewnątrz. Zamierza chyba wypalić całą paczkę.

Adam i mężczyzna w średnim wieku z córką zeszli na dół.
- Nie możemy zostać jeszcze trochę? - spytała dziewczynka.
- Nie możemy, słonko - odparł mężczyzna. - Ty masz jeszcze lekcje do odrobienia, a ja muszę ocenić sprawdziany. Pożegnaj się ze wszystkimi.
Dziewczynka przytuliła się do Madison, pogłaskała Lenina i pomachała nam. Jej ojciec podał rękę wszystkim po kolei i wyszli.
- No dobra, co z tymi dokumentami? - Adam zaczął przeglądać kartki leżące na stoliku. - I gdzie w ogóle jest Charlie?
Karol spojrzał na zegarek.
- Wyszedł zapalić jakieś dwadzieścia pięć minut temu i jeszcze nie wrócił.
- Wcześniej odebrał jakiś telefon i był dosyć zdenerwowany - dodałem.
- Coś poważnego musiało się stać - stwierdził Adam niezbyt odkrywczo.
- Idź go ogarnij - poleciła mu Madison.
Adam skierował się do drzwi.
- My już chyba nie jesteśmy potrzebni? - spytał Karol, nie zważając na moje ostrzegawcze spojrzenie.
- W sumie, możecie iść. Widzimy się jutro.

Całą drogę do domu myślałem o rozmowie z Madison, ale nie doszedłem do żadnych konkretnych wniosków.
Gdy wróciliśmy zaparzyłem herbatę. Karol zaczął, jak to miał w zwyczaju, narzekać, tym razem na Adama i jego znajomych.
- Karolu... - westchnąłem. - Ważne, że będziemy mogli pomóc w ich działalności - powiedziałem. - Wiem, że Young i jego znajomi są specyficzni, ale pomyśl o ludziach, którym pomożemy. - Zauważyłem, że przyjaciel mnie nie słucha, więc powiedziałem coś abstrakcyjnego, a on nie zwrócił na to uwagi, potwierdzając moją hipotezę.
- Tak, pracować z Maddison - odpowiedział.
- Myślałem, że się polubiliście? - zdziwiłem się.
- Wy na pewno.
Czy on jest zazdrosny? Dlaczego on jest zazdrosny?
Niechcący wyobraziłem sobie jak wyglądałaby reakcja Karola, gdyby wiedział, o czym rozmawiałem z Madison, przez co musiałem wkładać naprawdę duży wysiłek, aby się nie roześmiać.
- Dobrze mi się z nią rozmawiało, to prawda - powiedziałem w końcu. - Czyżbyś miał coś przeciw temu?
- Dobrze się rozmawiało? Przecież to pozerka. Popisuje się opowieściami w które niełatwo uwierzyć, nie uważasz? - wyraźnie się rozemocjonował. O ile wcześniej miałem jeszcze wątpliwości, czy Karol jest zazdrosny, teraz już nie potrzebowałem żadnego potwierdzenia. To było... dziwne. - Nie ważne, zapomnij - dodał po chwili i usiadł w fotelu naprzeciwko. Siedzieliśmy w ciszy przez chwilę.
- O czym myślisz? - spytałem.

Green eyed monsters and red revolution

Wróciliśmy do mieszkania przed zachodem słońca, mimo zamieszania, jakie wynikło w domu Adama. Szczerze mówiąc, miałem ochotę śmiać się z całej tej sytuacji, ale Fryderyk posyłał mi tyle ostrzegawczych spojrzeń, że zachowywałem powagę. Nie chciałem zepsuć mu jego małej zabawy w rewolucję.
We własnym zaciszu mogłem za to zachowywać się jak chciałem. I korzystałem w pełni z tego prawa.
- Czekaj, czekaj... Pozwól mi to ująć nieco inaczej. - Zacząłem, chodząc po pokoju z czerwonym kubkiem pełnym earl graya. - My będziemy odwalać robotę za kolesia, który z racji bycia bojownikiem o sprawiedliwość porwał jakieś dziecko ze swoim facetem. Do tego jakaś laska, której wydaje się, że należy do jakiejś podziemnej organizacji pomocy ofiarom czystki będzie udawać, że to jej dzieciak, mimo, że raczej nietrudno zauważyć, że nie była w ostatnich tygodniach w ciąży. - Wyliczałem. W końcu uchyliłem okno i zapaliłem własnoręcznie skręconego papierosa. Mieszanka własna. Tytoń z opium.
- Wiem, że trochę to wszystko skomplikowane, ale pewnym jest, że potrzebują naszej pomocy. - Odparł przyjaciel, rozsiadając się w fotelu.
"To moje miejsce." - Pomyślałem. - "Zaraz Cię stamtąd wykopię."
- Nie mówię, że to skomplikowane. To po prostu pojebane. - Wzruszyłem ramionami, zaciągając się głęboko.
- Karolu... - Upomniał mnie Fryderyk. - Ważne, że będziemy mogli pomóc w ich działalności...
Mówił coś jeszcze, ale ja skupiłem się na własnych myślach, przypominając sobie fakt, że gdy wróciłem z papierosa, Mad podrywała Fryderyka dość niedyskretnie.
- Tak, pracować z Maddison. - Westchnąłem.
- Myślałem, że się polubiliście? - Zauważył.
- Wy na pewno.
Przez chwilę nie komentował mojego spostrzeżenia, aż podniosłem na niego wzrok, by zbadać co też siedzi w tej zarośniętej główce. Patrzył na mnie z takim rozbawieniem, że omal nie chichotał.
- Dobrze mi się z nią rozmawiało, to prawda. Czyżbyś miał coś przeciw temu?
- Dobrze się rozmawiało? Przecież to pozerka. Popisuje się opowieściami w które niełatwo uwierzyć, nie uważasz? - Nieznacznie podniosłem głos, z emocji
Chwilę mierzyliśmy się wzrokiem.
- Nie ważne, zapomnij. - Zaciągnąłem się tak mocno, że zakręciło mi się w głowie. To pozwoliło mi zapomnieć o tak przyziemnych rzeczach jak wino, kobiety, czy śpiew. Usiadłem na fotelu naprzeciw Fryderyka.
Przez myśl przechodziło mi wiele dziwnych, w większości bezsensownych pomysłów. Na przykład to, by zachęcić go do tego, by usiadł bliżej. I przez bliżej miałem na myśli - na mnie.
Zwykle opium tak na mnie działało, więc nie dziwiły mnie te myśli.
Fryderyk przyglądał mi się badawczo, pewnie sądząc, że zaraz powiem coś głębokiego o potrzebie rewolucji. Jedyne co chciałem powiedzieć, to "Chodź tu, głupku."
Milczałem więc.
Szablon wykonała Sasame Ka dla Zaczarowane Szablony