sobota, 27 grudnia 2014

Vestigles

"Dzień dobry, Atlanto! Jest ósma, trzydziesty pierwszy marca i słuchacie 'Głosu Fatum'..."
Ciepły, kobiecy głos rozlegał się w słuchawkach operatora, który nieznacznie korygował wysokie tony tak, by całość komponowała się w dość przyjemną w odbiorze poranną audycję.
"Wczesnym rankiem policja dokonała obławy w siedemnastu domach w okolicy Inman Park, rozbijając dużą siatkę terrorystyczną. Dwadzieścia osób, w tym osiem kobiet zostało aresztowanych i czeka na proces..."
Tygodnie następujące bezpośrednio po czystce zwykle obfitowały w wiadomości o sukcesach jednostek antyterrorystycznych, aresztowaniach i wrogach publicznych. Duszenie w zarodku wszelkich form sprzeciwu wobec tego, jak rządzeni jesteśmy przez Nowych Ojców Założycieli było częścią ich... polityki. Z resztą, najbardziej oddani patrioci sami zgłaszali swoich przyjaciół, którzy odważyli się zbyt głośno krytykować poczynania rządu. Inman Park było średniozamożną, starą dzielnicą na wschodnich obrzeżach miasta. Mieszkało tam wielu zagorzałych fanów obecnego ustroju a czystka zwykle dziesiątkowała okolicę.
Głos Fatum oficjalnie był prywatną stacją radiową, fundowano ją jednak z kieszeni polityków i lobbystów zainteresowanych utrzymaniem status quo. Nikt tego nie ukrywał. Nikt nie musiał, opozycja praktycznie nie istniała. Ludzie mieli do wyboru jedynie dwa stopnie fanatyzmu z tego samego spektrum.
Ponieważ głos Nowych Ojców Założycieli jakoś musiał docierać do ludzi i to z każdej warstwy społecznej decydowano się nadawać na wielu falach radiowych i kanałach telewizyjnych. Zalewano obywateli sieczką "wiadomości" które niczego nie wnosiły do ich wiedzy o stanie kraju. Uwielbiano też nadawać statystyki z Nocy Oczyszczenia. Liczba zgonów, zaginięć, rannych, odnotowanych kradzieży, napadów... Cały horror tej nocy sprowadzony do matematyki. Ale nie o tym mieli dziś mówić, nie było to w końcu tematem dnia.
"Jeden z domów w Inman Park zajmował znany w pewnych kręgach mężczyzna ukrywający się pod pseudonimem "Vector", jeden z założycieli grupy "Vestigles". Blisko pięćdziesięciu hakerów usiłujących dostać się do stron rządowych, transmisji radiowych i telewizyjnych i zagłuszyć ich koszmarną propagandą mającą na celu zniszczenie naszego Amerykańskiego ducha. Na szczęście żadna z akcji nie odbiła się większym echem, gdyż powodzenie takowej było z góry skazane na porażkę. Nasze zabezpieczenia są w jak najlepszym porządku i nikt już nie będzie próbował naruszać naszej przestrzeni na falach 106,6 FM. Zostańcie więc z nami. Po przerwie kontynuujemy wiadomości."

Zaśmiałem się cicho, kiedy radiowóz podskoczył na wybojach i transmisja stała się mniej wyraźna. Tuż po tym policjanci odebrali wezwanie na ich falach, którego nie mogli przyjąć, gdyż wieźli oto najważniejszego zbiega w państwie, kto by się spodziewał.
Sam byłem zaskoczony tym, co mówiono o mnie w radiu. Większość z tego była prawdą, włamałem się raz czy dwa na strony rządowe, by pokazać im jak słabe mają zabezpieczenia i jak krucha jest ich propaganda sukcesu. Nie zaprzątało mi to jednak głowy bardziej niż to, jaką pizzę należałoby zamówić tuż po tak małym sukcesie. Skupiałem się na pracy.
Przynajmniej, dopóki nie oderwało mnie od niej nad ranem pięciu uzbrojonych po zęby antyterrorystów.
Powinienem się bać, właściwie trząść się ze strachu, ale powaga sytuacji jeszcze do mnie nie dotarła. Nie odczytano mi nawet zarzutów, zdecydowano się wywieźć mnie za miasto do aresztu znajdującego się dobre trzydzieści kilometrów od mojej dzielnicy. Nie mogłem skontaktować się z rodziną, co dopiero adwokatem, nie chcieli nawet dać mi do ręki telefonu, sugerując, że mógłbym w jakiś magiczny sposób w ułamku sekund dokonać kolejnego ataku? Jak gdyby to miało pomóc w mojej sytuacji.
Wyprowadzono mnie z radiowozu w pośpiechu, choć wokół nie było nikogo, kogo interesowałoby przyspieszenie tej historii. Zamknięto mnie w pokoju przesłuchań, odczytano mi prawa po raz kolejny, na wypadek, gdybym nie słyszał ich podczas aresztowania i pozostawiono samemu sobie na kilka minut.
Może było to tylko kilka sekund? W czterech ścianach nie było zegara.
W końcu przed moimi oczami ukazał się policjant w średnim wieku; Z teczką w jednej ręce i cygarem w drugiej wyglądał jak relikt lat dziewięćdziesiątych.
- Imię i nazwisko. - Powiedział z powagą.
- Hugh Green. - Odparłem.
- Jest Pan oskarżony o prowadzenie działalności przestępczej oraz planowanie zamachu stanu.

czwartek, 25 grudnia 2014

Mad and Crazier.

Przez chwilę patrzyłam na nowe zapasy w kuchni Adama, skołowana. Byłam prawie pewna, że z jego związku z Cecilem nie mogło wyniknąć nic aż tak niespodziewanego, ale kto wie, gdy zadajesz się z ludźmi Graya. Cały pomysł wydawał mi się mocno szalony.
Kiedy tak siedziałam na parapecie z kubkiem gorącej herbaty i całym dzbankiem tejże u mego boku do pomieszczenia weszło dwóch mężczyzn.
"Para." Oceniłam po pierwszym rzucie okiem. Za mało podobni na braci, zbyt upodobnieni na znajomych.
- Chcecie herbaty? - Zaproponowałam. - Tak w ogóle to Mad. Maddison. Ale możecie nazywać mnie jak wam się podoba. - Uśmiechnęłam się do nich.
Jeden z mężczyzn właśnie odkładał na podłogę niewielkiego buldoga angielskiego, który niezdarnym krokiem podbiegł do moich stóp, by je obwąchać.
- Jestem Fryderyk. To jest Karol. - Przedstawił ich, po czym uścisnął moją dłoń.
- A ten mały? - Zapytałam.
- To Lenin. Ale możesz mówić na niego Ilicz, jeśli nie chcesz, żeby pobili cię na mieście gdy go wołasz. - Rzucił Karol, biorąc sobie filiżankę i nalewając herbaty. Nie, jednak nie sobie. Swojemu chłopakowi.
Fryderyk usiadł na krześle barowym i z wdzięcznością zatopił usta w gorącym płynie.
- Nazwaliście psa Ilicz Lenin? - Uniosłam brwi. Machałam lekko stopami, kiedy zwierzak zainteresował się nimi zbytnio i zaczął podskakiwać, by złapać zębami za sznurówki.
- To jakiś problem? - Karol oparł się o parapet obok mnie, jak gdyby znał mnie dłużej niż dwie minuty.
- Po prostu nie sądziłam, że poznam w tym domu kogoś bardziej lewackiego od Adama. Gratulacje. Powinniście dostać jakieś ciasteczka, czy coś w tym rodzaju. - Uchyliłam najbliższą półkę, by zerknąć czy nie ma tam herbatników, ale jedyne co dostrzegłam to naczynia, a wśród nich butelki dla niemowląt.
- O co chodzi z tym dzieckiem? Wiecie o co  chodzi z dzieckiem? - Zapytałam, skołowana. Właśnie wtedy do kuchni zszedł Cecil.
Facet wyglądał jakby przejechał po nim walec. Dosłownie i w przenośni. Miał podkrążone oczy, był blady jak postać z filmów Burtona, a jego włosy odstawały w nieładzie, który można by uznać za artystyczny dwa dni temu. Na rękach miał niewielkie zawiniątko, które wyglądało jak pluszowy koc, gdyby nie czapeczka wystająca z brzegu.
- Hej. - Rzucił cicho, nie patrząc nawet na nas, po czym usiadł w kącie, kładąc na kolanach niemowlę.
Zaraz za nim wszedł Adam, Charlie, William i Marcelinka, która z zachwytem spoglądała na najmłodszego przedstawiciela gatunku w tym pomieszczeniu.
Martwił mnie widok Cecila. Miałam ochotę zadać milion pytań i jednocześnie milczeć, by nie poruszyć koszmarnych wspomnień, jakie go dręczyły.
Wszyscy milczeli w napięciu, patrząc to na dziecko, to na innych, poszukując odpowiedzi.
Adam zajął się przygotowaniem mleka dla dziecka w milczeniu. Wzrok wszystkich znalazł się w końcu na jego plecach, gdy podawał butelkę Cecilowi, po czym szepnął mu coś na ucho. Młodszy mężczyzna wyszedł wraz z tą żywą zagadką wymagającą od niego posiłku. Marcelina spojrzała pytająco na ojca, po czym po jego niemej zgodzie również wyszła.
Nikt nie chciał przerwać ciszy. Nikt, prócz naszego nowego znajomego.
- Przepraszam, może to dziwne pytanie, ale uzupełnijcie moją wiedzę z zakresu biologii. Jak dwóch mężczyzn ma dziecko z przypadku? - Zmarszczył brwi.
- To dłuższa historia. - Adam wzruszył ramionami, jakby odganiał od siebie nieprzyjemne wspomnienie. - Znaleźliśmy je. Cecil twierdzi, że ktoś podrzucił je specjalnie, żeby on je znalazł. - Zaczął.
- Cecil prawie nie mówi, jak na Cecila. - Zauważyłam, nieco zmartwiona.
- Znaleźliśmy ciało jego siostry.
- Znaleźliście zaskakująco wiele.
Przez chwilę patrzył na mnie w napięciu, chcąc powstrzymać grad pytań nim ten padnie z moich ust, ale dla niego nie miałam akurat taryfy ulgowej. Jeśli chciał być buźką rewolucji, powinien był wiedzieć czego będzie się od niego wymagać.
- Wróciliśmy do mieszkania jego siostry po kilka rzeczy. Ktoś podrzucił tam po czystce jej ciało i tą małą. Charlie twierdzi, że ma zaledwie kilka dni, możliwe, że urodziła się w czystkę. Jest zdrowa, była tylko wychłodzona. - Tłumaczył z cierpliwością.
- Znaleźliście dzieciaka i postanowiliście go zabrać? Nie dzwoniliście, no nie wiem? Na policję? - Uniosłam brwi.
- Jakby oni mogli coś zdziałać. - Prychnął Karol. Lenin podbiegł do niego i usiadł na czubkach jego butów z zadowoleniem.
- Więc lepiej porywać dziecko?
- Nikt tu nikogo nie porywał. - Odezwał się Charlie.
- Nie próbowaliście nawet ustalić czyje to?
- Proszę, zachowujcie się spokojnie. - William spojrzał na nas z powagą. - Adam robi co może, by właśnie to ustalić, ale to nie jest teraz nasze główne zmartwienie. Kiedy on będzie zajęty tą sprawą, my będziemy musieli pomóc rodzinom, które najbardziej ucierpiały w ostatnich dniach...
- Myślisz, że co innego robiłam? Mam slumsy w jednym palcu. Ale racja, przydałoby mi się kilka osób. - Westchnęłam.
- Czym dokładnie się zajmujesz? - Fryderyk odezwał się w końcu, zainteresowany.
- Na początku pomagałam przy identyfikacji zwłok, odnalazło się też kilka osób, które wróciło do rodzin. Teraz pomagam tym, w których zginął główny żywiciel, staram się ustalić kto jest najbardziej potrzebujący, zapewnić podstawową żywność... - Tłumaczyłam w pośpiechu. - To praca jak z cywilami na wojnie. Znajdujesz potrzebujących i robisz co możesz. Każdy przypadek jest inny. Trzeba trochę siły, może jakiś samochód i chęci.
- Dobrze, Maddison zajmuje się slumsami. Co z resztą miasta? Wiem, że służby porządkowe zajęły się ciałami i zniszczeniami. - Ustalał William.
- Tam trudniej raczej dotrzeć do poszczególnych rodzin. Ktoś powinien zająć się raczej młodymi. Po koszmarach czystki łatwiej przemówić im do rozsądku, kto wie ile osób będzie chciało przyłączyć się do ruchu oporu. - Adam rozglądał się po nas.
- Jesteś brutalny, Young. Manipulować młodymi umysłami, które ciągle są w szoku po tym co przeżyły? Podoba mi się to. - Karol uśmiechnął się nieco zbyt szeroko jak na tą wizję.
- Mógłbyś to robić?
- Fryderyk mógłby. Jakby nie miał swoich delikatnych skrupułów.
Fryderyk zmarszczył nieco brwi.
- Jak do nich dotrzeć? - Zapytał.
- Musimy rozpowszechnić trochę materiałów o tym gdzie i kiedy się spotkamy. Coś dyskretnego, na wypadek gdyby ...


Przestałam słuchać tego wywodu i skierowałam się poza kuchnię, przepraszając mężczyzn po drodze. Weszłam po schodach na górę i szybko odnalazłam Marcelinę, Cecila i bezimienną dziewczynkę, siedzących na łóżku.
- To nie jest dziecko twojej siostry. Kitty nie była w ciąży, gdy ją ostatnio widziałam. - Powiedziałam, raczej do siebie niż do niego.
- Pamiętasz Missy? - Zapytał. 
Rzeczywiście, kilka miesięcy temu zniknęła z Opery. Nie znałam powodów jej odejścia. Sądziłam, że to kolejna głupiutka dziewczynka, która postawiła się szefowi w sypialni. Jeśli była w ciąży i nie chciała jej przerwać, to bezsprzecznie ją za to wyrzucili.
- Myślisz, że to jej córka?
Trudno było powstrzymać się od patrzenia w te wielkie, jasne oczy dziewczynki.
- Nie wiem. Nie wiem. Nie jestem pewien. To... miałoby sens, prawda? - Pokręcił głową.
- Próbowałeś się z nią kontaktować? Może przeżyła? Może po prostu porwali dziecko, żeby ją nastraszyć? - Dopytywałam się, ale tym razem nacisnęłam zbyt mocno. Cecil znieruchomiał w napięciu i nie odzywał się dłuższą chwilę. Wspomnienie okoliczności zniknięcia Missy musiało przypomnieć mu o siostrze.
Byłam cierpliwa. Czekałam, aż nieco się rozluźni i dopiero wtedy zmieniłam temat
- Mogę? - Zapytałam, wskazując na niemowlę. 
Pozwolił mi wziąć ją na ręce. Była tak mała, że trudno było mi uwierzyć, że sama podobnie kiedyś wyglądałam. Wieki temu. W innym życiu.
Patrzyłam na nią, jakby miało to zdradzić mi jej historię. Nie byłam jednak w stanie wyciągnąć niczego konkretnego ani od Cecila ani od Adama. Został mi tylko widok drobnej dziewczynki.
- Myśleliście nad imieniem?
- Ciągle myślę o niej "Kitty." - Zdradził Cecil.
- Cathy. - Celowo przekręciłam to imię, by odsunąć jego myśli od niedawno przebytej traumy. - Cathy do niej pasuje. Catherine.
- Może... - Wzruszył ramionami.
Marcelina natomiast uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo i skinęła głową.
Odłożyłam małą i zbiegłam na dół w przypływie głupiego pomysłu.
- Charlie! Charlie musimy natychmiast porozmawiać. - Oznajmiłam, niemal wyciągając mężczyznę z kuchni siłą. Rozmawialiśmy na korytarzu, nie przejmując się tym, że reszta ferajny nas słyszy.
- Coś się stało? - Jak na lekarza przystało, błyskawiczne reagowanie było jedną z jego największych zalet.
- Jak szybko zdołasz podrobić dokumentację medyczną? - Zapytałam.
- Co takiego? - Zdziwił się.
- Znam Cecila dłużej niż rok. Są na to świadkowie. Puściłam się z nim po pijaku i zaszłam w ciążę. Ukrywałam ją. Nie mamy wspólnych znajomych, którzy widzieliby mnie w ciągu ostatniego pół roku. Urodziłam zdrową dziewczynkę. Catherine Alpert, albo lepiej Catherine Bates. Odebrałeś poród w czystkę. Wy wszyscy jesteście tego świadkiem - Oznajmiłam głośno i wyraźnie. - Potrzebuję tego w dokumentacji medycznej do końca tygodnia. Tyle mamy czasu na rejestrację nowego obywatela, prawda?
- Co to za szalony pomysł? - Adam zmarszczył brwi.
- Chcecie, żeby jakiś niezadowolony tatuś ubił córeczkę za rok?
Milczenie wystarczyło mi za odpowiedź.
- No, to do roboty nim ktoś odkryje ten przekręt.

środa, 24 grudnia 2014

L'enfant

Kolejna nieprzespana noc przekonała mnie, że muszę kogoś poprosić o pomoc. Finn przychodził do nas popołudniami, a Charlie, korzystając z tego, że Ethan jest na leczeniu, nawet się wprowadził. Mimo, że oboje zajmowali się dzieckiem i Cecilem (który zresztą wymagał więcej uwagi niż znaleziony przez nas noworodek), ja nadal potrzebowałem pomocy w prowadzeniu działalności. Zadzwoniłem więc do mojego najlepszego studenta, Fryderyka. Wiedziałem, że ma on już za sobą kilka nie-całkiem-legalnych akcji i marzy o rewolucji, nie spodziewałem się więc odmowy.
Na spotkanie w parku Fryderyk przyszedł ze swoim ponurym przyjacielem i psem. Psem, którego nazwali Lenin. To jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że wybrałem do tego zadania właściwego człowieka.
Zaprowadziłem ich do domu. Usiedliśmy w gabinecie i zacząłem tłumaczyć Fryderykowi o jakiego rodzaju pomoc mi chodzi.
- W najbliższym czasie nie planujemy jakichś większych działań, więc nie będziesz miał ciężko - zwracałem się do Fryderyka, bo jego przyjaciel rozglądał się tylko wokół, nie zwracając uwagi na to co mówię. - No chyba, że sam coś wymyślisz - dodałem po chwili, uśmiechając się.

Dopiero gdy skończyliśmy rozmawiać o działalności i gdy dziękowałem Fryderykowi za chęć pomocy, jego przyjaciel zaczął zwracać na nas uwagę. Nie udało mi się nawiązać z nim kontaktu, bo usłyszałem, że Charlie mnie woła.
Zszedłem więc na dół. W salonie stała Madison.
- O, świetnie, że jesteś - powiedziałem na jej widok. - Zrób sobie herbatę, czy co tam chcesz. Zaraz przyprowadzę kogoś, kogo musisz poznać.
Weszła do kuchni, a ja skierowałem się w stronę schodów.
- Adam? - Usłyszałem, więc wróciłem do kuchni. - Dlaczego masz tu kilka opakowań mleka modyfikowanego?
- To dla dziecka. Za chwilę ci wszystko wyjaśnię - odparłem.
Wbiegłem po schodach na górę i wpadłem do gabinetu.
- Zejdźcie na dół, do kuchni - wydałem polecenie. - Ja zaraz do was dołączę.

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Lenin

Stałem przy jednej z parkowych ławek, które, jak przystało na tą porę roku były tak mokre, że jedyną możliwością spoczynku na nich było siedzenie na oparciu, z czego skrzętnie korzystał Fryderyk, ogrzewając dłonie kubkiem gorącej kawy. Obok nas krzątała się niewielka kupka psiej sierści na smyczy. Ja paliłem kolejnego papierosa, czekając na to, aż były prowadzący mojego przyjaciela raczy się z nami spotkać. Miał przyjść już jakieś piętnaście minut temu, ale naleganie na to, byśmy po skorzystaniu z akademickiego kwadransa zwiali, było bezowocne.
- Zobaczysz, zaraz tu będzie. - Rzucił młodszy mężczyzna. W zbyt dużej, wełnianej czapce i ocieplanym płaszczu wyglądał na bledszego i poważniejszego, niż w rzeczywistości.
- Co to w ogóle za osobiste problemy, które mu przeszkadzają? Przecież on nie ma życia osobistego. - Westchnąłem, czując jak w kieszeni zaczyna wibrować mi telefon. Zerknąłem tylko na nazwę kontaktu i rozłączyłem się.
- To tylko ktoś z mojej grupy. Łudzą się, że mam jakieś notatki. - Prychnąłem.
- Doprawdy, nie wiem jak ty sprawiasz jakiekolwiek wrażenie pilnego studenta. - Skrzywił się mój rozmówca, dopijając swoją kawę.
- Mówię do rzeczy w odróżnieniu od tej bandy...
- To co innego niż bycie dobrym studentem, wiesz o tym. - Zauważył. - A mówisz, że to ja jestem zbytnim idealistą.
Naszą rozmowę przerwała nadchodząca postać Younga. Nie zauważyłbym go nawet, gdyby coś nie szarpnęło mojej dłoni.
- Lenin, uspokój się! - Pociągnąłem za smycz, kiedy tłusty angielski buldog postanowił merdać całą tylną połową swojego cielska.
- Lenin? - Young uniósł brwi.
- Chciałem nazwać go dyskretniej - Ilicz, ale nie reagował. Właściwie reaguje tylko na dźwięk otwieranej lodówki. - Wzruszyłem ramionami, niezbyt przejęty obecnością mężczyzny. Zgasiłem papierosa na chodniku.
Fryderyk był tym, który wstał i przywitał się z nim z całą swoją kurtuazją. Zawsze był lepszym dyplomatą z nas dwojga. Miał swoje naiwne przekonanie o tym, że należy tłumaczyć i upraszczać wszelkie przekazy, by trafiły pod strzechy. Ja nie mógłbym być mniej poruszony podobnymi przesłankami.
Chwilę szedłem za mężczyznami w nieznanym sobie i Leninowi kierunku, pogrążony w myślach. Nie docierały do mnie ich słowa, z resztą byłem pewien, że Fryderyk powtórzy mi je niejednokrotnie.
Dotarliśmy do domu mężczyzny, który nie wydawał się być zbyt tętniący życiem jak na podziemie rewolucyjne. Lenin wylądował w mojej torbie na ramię. Często przebywał tam jako szczeniak, w czasie moich rowerowych wycieczek po mieście, więc wydawał się nie być tym specjalnie przejęty. Oglądał wystrój równie nieporuszony, co ja.
Nim usiedliśmy w gabinecie, minęliśmy dwóch mężczyzn, w tym jednego z dzieckiem na ręku. Nie do końca wiedziałem co tu jest grane. Nie do końca chciałem wiedzieć.
W końcu jednak zmusiłem się do wysłuchania żałosnej opowieści o tym, że nasza pomoc będzie nieoceniona. Adam wyszedł po coś na chwilę, a ja spojrzałem na Fryderyka udręczony.
- Co o tym myślisz? - Zapytał niepewnie, jakby oczekując w odpowiedzi jedynie głośnego narzekania.
- Jakie to ma znaczenie? - Wzruszyłem ramionami.
Leninowi nie spodobał się ten gest, oparł więc swoje tłuste łapki na moich kolanach.
- Jeśli nie masz ochoty...
- Nie mam ochoty zostawiać cię z tą zgrają niezorganizowanych dzieciaków. - Przewróciłem oczami. - Pomogę Ci.

niedziela, 21 grudnia 2014

Co prawda telefon Younga z prośbą o pomoc w prowadzeniu jego działalności dosyć mocno mnie zaskoczył, ale zgodziłem się bez wahania. Teraz należało tylko namówić Karola, aby zajął się tym razem ze mną. Mój najlepszy przyjaciel trochę za dużo czasu marnował na picie i narzekanie. Podjęcie jakiejś realnej działalności dobrze by mu zrobiło.
Zaparzyłem więc herbatę i wszedłem do pomieszczenia na poddaszu, gdzie Karol siedział po ciemku. Nie dbał o siebie wcale - czytał w ciemnościach, odżywiał się strasznie, potrafił w ogóle nie wychodzić z domu... I przy tym zdarzało mu się zwracać mi uwagę, że jem za mało warzyw! Częściej to jednak ja zwracałem uwagę jemu. Teraz jednak nie suszyłem mu zbyt długo głowy o psucie sobie wzroku i dosyć szybko przeszedłem do sedna.
- Young dzwonił. Pamiętasz Adama Younga? Tego, który prowadził u mnie historię ładu politycznego na drugim semestrze? - spytałem, nalewając herbaty.
- Tego, który dał ci zaliczenie po pierwszym kolokwium, bo podobało mu się, jak odchodzisz od jego biurka?
Nie byłby sobą, gdyby o tym nie wspomniał...
- Nie bądź wulgarny, Karolu. W każdym razie... Pytał, czy znalazłbym czas, żeby pomóc mu w jego działalności - wyjaśniłem.
- Wspierasz go przecież niemałymi kwotami - zauważył. No cóż, to była prawda. Udało mi się przekonać rodziców, że wszystko tutaj jest strasznie drogie i muszą wysyłać mi więcej pieniędzy. Tworzącą się w ten sposób sporą nadwyżkę przeznaczałem na różne szczytne cele. Nie miałem wyrzutów sumienia - moi rodzice i tak nie potrzebowali tych pieniędzy.
- Ma ostatnio jakieś problemy natury osobistej i zależy mu na kimś, kto mógłby zająć się jego sprawami, choć częściowo - powiedziałem. - Zgodziłem się mu pomóc.
Spojrzałem na Karola, chcąc poprosić go, aby zaangażował się w to razem ze mną, ale on bezbłędnie odczytał moje intencje i, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, zaparł się:
- O nie... nie wciągniesz mnie w to. Za nic w świecie.
Zrobiłem smutną minę.
- A myślałem, że będzie tak fajnie - westchnąłem melancholijnie.
- Oj, nie mam czasu na takie rzeczy.
- Przestań, siedzisz tu całymi dniami i próbujesz mi wmówić, że nie masz czasu? Robilibyśmy coś dobrego... Mam się zobaczyć z Youngiem jutro i omówić wszystko, mógłbyś chociaż pójść ze mną i wtedy podjąć decyzję - zaproponowałem.
- No dobrze - westchnął. - Ale powiedz mi jeszcze na którą się z nim umówiłeś. Muszę sprawdzić, czy nie mam zajęć w tym czasie.
- Nie masz. Nie zapominaj, że znam twój plan na pamięć - zaśmiałem się.

Frederick and Karl.

Zapach tytoniu, opium i wypalonych świec wypełniał niewielką salę na poddaszu, w której zwykłem przesiadywać do wczesnych godzin porannych. Na wytartym, ale niezwykle wygodnym szezlongu mogłem w spokoju oddawać się czytaniu książek i listów, które zwykle upychałem pomiędzy stronicami opasłych tomów. Tym razem miałem na kolanach dość obszerną analizę heglizmu z końca XIX wieku, nad którą nijak nie mogłem się skupić po wypiciu trzeciej lampki wina.
- Stracisz tu wzrok. - Usłyszałem niski, męski głos, któremu towarzyszył odgłos kroków na skrzypiących, drewnianych schodach.
- Obawiam się, że tracę tu życie, drogi Fryderyku. - Westchnąłem, nie po raz pierwszy słysząc taką przyganę.
Mężczyzna zaświecił lampę, chylącą się w rogu pomieszczenia. Wtedy dostrzegłem, że niesie tacę z czajniczkiem i dwiema filiżankami. Przysiadł na sąsiadującym fotelu i zerknął z zaciekawieniem na oprawiony w skórę tom, jaki wciąż trzymałem przy sobie.
- Uczysz się. Miła odmiana. - Zauważył.
- Ogłupiam się. Z całym szacunkiem do jego osoby, ale Profesor Bauer mógłby podziałać na rzecz naszego Uniwersytetu i zaprzestać działalności naukowej. - Westchnąłem. Czułem, jak wzbiera we mnie chęć na rozległą krytykę przedstawionych tu argumentów, ale Fryderyk nie wyglądał, jakby był w nastroju na wysłuchiwanie moich wywodów.
Mój przyjaciel był ledwie na drugim roku studiów, ale już mógł się pochwalić dość rozległą wiedzą z zakresu filozofii, stosunków międzynarodowych i historii. Oraz epicką brodą. Trudno było ująć to inaczej.
Był hipsterem, choć w życiu by się do tego nie przyznał i cenił sobie mieszkanie w tej małej bohemie, jaką urządziłem sobie w centrum tętniącego życiem miasta. Tu czas zdawał się stać w miejscu, zawieszony, niczym jak dym z papierosa.
Mieszkaliśmy w dość starej kamienicy, w której sąsiadowały ze sobą księgarnia i pub. Potrafiłem nie wychodzić z budynku całymi dniami, dopóki Fryderyk nie zwracał mi uwagi na to, że powinienem spożywać coś prócz lokalnego kurczaka z frytkami i wina. 
Teraz to ja przyglądałem się mężczyźnie z troską i nie bez ciekawości. Często zastanawiałem się co trapi jego myśli. Powody mogły być różne - od prozaicznej melancholii, po kontemplację upadku cywilizacji.
- Young dzwonił. Pamiętasz Adama Younga? Tego, który prowadził u mnie historię ładu politycznego na drugim semestrze? - Zaczął, nalewając herbaty do obu filiżanek.
- Tego, który dał ci zaliczenie po pierwszym kolokwium, bo podobało mu się, jak odchodzisz od jego biurka? - Uniosłem brwi.
- Nie bądź wulgarny, Karolu. - Skarcił mnie, choć sądziłem, że wspomina o tych zajęciach po to, by sprawdzić, czy nadal pamiętam tę historię. - W każdym razie... Pytał, czy znalazłbym czas, żeby pomóc mu w jego działalności.
- Wspierasz go przecież niemałymi kwotami. - Zauważyłem. Fryderyk potrafił przeprowadzać piękne malwersacje finansowe, o ile znalazł sobie jakiś szczytny cel. Jego rodzice sądzili, że życie w tym mieście jest takie drogie, że nawet nie kwestionowali jego wyliczeń.
- Ma ostatnio jakieś problemy natury osobistej i zależy mu na kimś, kto mógłby zająć się jego sprawami, choć częściowo. Zgodziłem się mu pomóc. - Uśmiechnął się blado do swojego odbicia w parującym płynie.
Zastanawiałem się w jaki sposób potrafi zachowywać się tak pretensjonalnie i niewinnie jednocześnie. Winiłem jego nadmierny idealizm. Był tak szczery w tym co myślał i robił, że trudno było zarzucić mu jakiekolwiek pretensje.
Chciałem już wzruszyć ramionami i rzucić kilka słów o tym, że cieszę się, że jest tak pomocny, gdy spojrzał na mnie badawczo. Czy on...
- O nie... nie wciągniesz mnie w to. Za nic w świecie.
Szablon wykonała Sasame Ka dla Zaczarowane Szablony