sobota, 27 grudnia 2014

Vestigles

"Dzień dobry, Atlanto! Jest ósma, trzydziesty pierwszy marca i słuchacie 'Głosu Fatum'..."
Ciepły, kobiecy głos rozlegał się w słuchawkach operatora, który nieznacznie korygował wysokie tony tak, by całość komponowała się w dość przyjemną w odbiorze poranną audycję.
"Wczesnym rankiem policja dokonała obławy w siedemnastu domach w okolicy Inman Park, rozbijając dużą siatkę terrorystyczną. Dwadzieścia osób, w tym osiem kobiet zostało aresztowanych i czeka na proces..."
Tygodnie następujące bezpośrednio po czystce zwykle obfitowały w wiadomości o sukcesach jednostek antyterrorystycznych, aresztowaniach i wrogach publicznych. Duszenie w zarodku wszelkich form sprzeciwu wobec tego, jak rządzeni jesteśmy przez Nowych Ojców Założycieli było częścią ich... polityki. Z resztą, najbardziej oddani patrioci sami zgłaszali swoich przyjaciół, którzy odważyli się zbyt głośno krytykować poczynania rządu. Inman Park było średniozamożną, starą dzielnicą na wschodnich obrzeżach miasta. Mieszkało tam wielu zagorzałych fanów obecnego ustroju a czystka zwykle dziesiątkowała okolicę.
Głos Fatum oficjalnie był prywatną stacją radiową, fundowano ją jednak z kieszeni polityków i lobbystów zainteresowanych utrzymaniem status quo. Nikt tego nie ukrywał. Nikt nie musiał, opozycja praktycznie nie istniała. Ludzie mieli do wyboru jedynie dwa stopnie fanatyzmu z tego samego spektrum.
Ponieważ głos Nowych Ojców Założycieli jakoś musiał docierać do ludzi i to z każdej warstwy społecznej decydowano się nadawać na wielu falach radiowych i kanałach telewizyjnych. Zalewano obywateli sieczką "wiadomości" które niczego nie wnosiły do ich wiedzy o stanie kraju. Uwielbiano też nadawać statystyki z Nocy Oczyszczenia. Liczba zgonów, zaginięć, rannych, odnotowanych kradzieży, napadów... Cały horror tej nocy sprowadzony do matematyki. Ale nie o tym mieli dziś mówić, nie było to w końcu tematem dnia.
"Jeden z domów w Inman Park zajmował znany w pewnych kręgach mężczyzna ukrywający się pod pseudonimem "Vector", jeden z założycieli grupy "Vestigles". Blisko pięćdziesięciu hakerów usiłujących dostać się do stron rządowych, transmisji radiowych i telewizyjnych i zagłuszyć ich koszmarną propagandą mającą na celu zniszczenie naszego Amerykańskiego ducha. Na szczęście żadna z akcji nie odbiła się większym echem, gdyż powodzenie takowej było z góry skazane na porażkę. Nasze zabezpieczenia są w jak najlepszym porządku i nikt już nie będzie próbował naruszać naszej przestrzeni na falach 106,6 FM. Zostańcie więc z nami. Po przerwie kontynuujemy wiadomości."

Zaśmiałem się cicho, kiedy radiowóz podskoczył na wybojach i transmisja stała się mniej wyraźna. Tuż po tym policjanci odebrali wezwanie na ich falach, którego nie mogli przyjąć, gdyż wieźli oto najważniejszego zbiega w państwie, kto by się spodziewał.
Sam byłem zaskoczony tym, co mówiono o mnie w radiu. Większość z tego była prawdą, włamałem się raz czy dwa na strony rządowe, by pokazać im jak słabe mają zabezpieczenia i jak krucha jest ich propaganda sukcesu. Nie zaprzątało mi to jednak głowy bardziej niż to, jaką pizzę należałoby zamówić tuż po tak małym sukcesie. Skupiałem się na pracy.
Przynajmniej, dopóki nie oderwało mnie od niej nad ranem pięciu uzbrojonych po zęby antyterrorystów.
Powinienem się bać, właściwie trząść się ze strachu, ale powaga sytuacji jeszcze do mnie nie dotarła. Nie odczytano mi nawet zarzutów, zdecydowano się wywieźć mnie za miasto do aresztu znajdującego się dobre trzydzieści kilometrów od mojej dzielnicy. Nie mogłem skontaktować się z rodziną, co dopiero adwokatem, nie chcieli nawet dać mi do ręki telefonu, sugerując, że mógłbym w jakiś magiczny sposób w ułamku sekund dokonać kolejnego ataku? Jak gdyby to miało pomóc w mojej sytuacji.
Wyprowadzono mnie z radiowozu w pośpiechu, choć wokół nie było nikogo, kogo interesowałoby przyspieszenie tej historii. Zamknięto mnie w pokoju przesłuchań, odczytano mi prawa po raz kolejny, na wypadek, gdybym nie słyszał ich podczas aresztowania i pozostawiono samemu sobie na kilka minut.
Może było to tylko kilka sekund? W czterech ścianach nie było zegara.
W końcu przed moimi oczami ukazał się policjant w średnim wieku; Z teczką w jednej ręce i cygarem w drugiej wyglądał jak relikt lat dziewięćdziesiątych.
- Imię i nazwisko. - Powiedział z powagą.
- Hugh Green. - Odparłem.
- Jest Pan oskarżony o prowadzenie działalności przestępczej oraz planowanie zamachu stanu.

czwartek, 25 grudnia 2014

Mad and Crazier.

Przez chwilę patrzyłam na nowe zapasy w kuchni Adama, skołowana. Byłam prawie pewna, że z jego związku z Cecilem nie mogło wyniknąć nic aż tak niespodziewanego, ale kto wie, gdy zadajesz się z ludźmi Graya. Cały pomysł wydawał mi się mocno szalony.
Kiedy tak siedziałam na parapecie z kubkiem gorącej herbaty i całym dzbankiem tejże u mego boku do pomieszczenia weszło dwóch mężczyzn.
"Para." Oceniłam po pierwszym rzucie okiem. Za mało podobni na braci, zbyt upodobnieni na znajomych.
- Chcecie herbaty? - Zaproponowałam. - Tak w ogóle to Mad. Maddison. Ale możecie nazywać mnie jak wam się podoba. - Uśmiechnęłam się do nich.
Jeden z mężczyzn właśnie odkładał na podłogę niewielkiego buldoga angielskiego, który niezdarnym krokiem podbiegł do moich stóp, by je obwąchać.
- Jestem Fryderyk. To jest Karol. - Przedstawił ich, po czym uścisnął moją dłoń.
- A ten mały? - Zapytałam.
- To Lenin. Ale możesz mówić na niego Ilicz, jeśli nie chcesz, żeby pobili cię na mieście gdy go wołasz. - Rzucił Karol, biorąc sobie filiżankę i nalewając herbaty. Nie, jednak nie sobie. Swojemu chłopakowi.
Fryderyk usiadł na krześle barowym i z wdzięcznością zatopił usta w gorącym płynie.
- Nazwaliście psa Ilicz Lenin? - Uniosłam brwi. Machałam lekko stopami, kiedy zwierzak zainteresował się nimi zbytnio i zaczął podskakiwać, by złapać zębami za sznurówki.
- To jakiś problem? - Karol oparł się o parapet obok mnie, jak gdyby znał mnie dłużej niż dwie minuty.
- Po prostu nie sądziłam, że poznam w tym domu kogoś bardziej lewackiego od Adama. Gratulacje. Powinniście dostać jakieś ciasteczka, czy coś w tym rodzaju. - Uchyliłam najbliższą półkę, by zerknąć czy nie ma tam herbatników, ale jedyne co dostrzegłam to naczynia, a wśród nich butelki dla niemowląt.
- O co chodzi z tym dzieckiem? Wiecie o co  chodzi z dzieckiem? - Zapytałam, skołowana. Właśnie wtedy do kuchni zszedł Cecil.
Facet wyglądał jakby przejechał po nim walec. Dosłownie i w przenośni. Miał podkrążone oczy, był blady jak postać z filmów Burtona, a jego włosy odstawały w nieładzie, który można by uznać za artystyczny dwa dni temu. Na rękach miał niewielkie zawiniątko, które wyglądało jak pluszowy koc, gdyby nie czapeczka wystająca z brzegu.
- Hej. - Rzucił cicho, nie patrząc nawet na nas, po czym usiadł w kącie, kładąc na kolanach niemowlę.
Zaraz za nim wszedł Adam, Charlie, William i Marcelinka, która z zachwytem spoglądała na najmłodszego przedstawiciela gatunku w tym pomieszczeniu.
Martwił mnie widok Cecila. Miałam ochotę zadać milion pytań i jednocześnie milczeć, by nie poruszyć koszmarnych wspomnień, jakie go dręczyły.
Wszyscy milczeli w napięciu, patrząc to na dziecko, to na innych, poszukując odpowiedzi.
Adam zajął się przygotowaniem mleka dla dziecka w milczeniu. Wzrok wszystkich znalazł się w końcu na jego plecach, gdy podawał butelkę Cecilowi, po czym szepnął mu coś na ucho. Młodszy mężczyzna wyszedł wraz z tą żywą zagadką wymagającą od niego posiłku. Marcelina spojrzała pytająco na ojca, po czym po jego niemej zgodzie również wyszła.
Nikt nie chciał przerwać ciszy. Nikt, prócz naszego nowego znajomego.
- Przepraszam, może to dziwne pytanie, ale uzupełnijcie moją wiedzę z zakresu biologii. Jak dwóch mężczyzn ma dziecko z przypadku? - Zmarszczył brwi.
- To dłuższa historia. - Adam wzruszył ramionami, jakby odganiał od siebie nieprzyjemne wspomnienie. - Znaleźliśmy je. Cecil twierdzi, że ktoś podrzucił je specjalnie, żeby on je znalazł. - Zaczął.
- Cecil prawie nie mówi, jak na Cecila. - Zauważyłam, nieco zmartwiona.
- Znaleźliśmy ciało jego siostry.
- Znaleźliście zaskakująco wiele.
Przez chwilę patrzył na mnie w napięciu, chcąc powstrzymać grad pytań nim ten padnie z moich ust, ale dla niego nie miałam akurat taryfy ulgowej. Jeśli chciał być buźką rewolucji, powinien był wiedzieć czego będzie się od niego wymagać.
- Wróciliśmy do mieszkania jego siostry po kilka rzeczy. Ktoś podrzucił tam po czystce jej ciało i tą małą. Charlie twierdzi, że ma zaledwie kilka dni, możliwe, że urodziła się w czystkę. Jest zdrowa, była tylko wychłodzona. - Tłumaczył z cierpliwością.
- Znaleźliście dzieciaka i postanowiliście go zabrać? Nie dzwoniliście, no nie wiem? Na policję? - Uniosłam brwi.
- Jakby oni mogli coś zdziałać. - Prychnął Karol. Lenin podbiegł do niego i usiadł na czubkach jego butów z zadowoleniem.
- Więc lepiej porywać dziecko?
- Nikt tu nikogo nie porywał. - Odezwał się Charlie.
- Nie próbowaliście nawet ustalić czyje to?
- Proszę, zachowujcie się spokojnie. - William spojrzał na nas z powagą. - Adam robi co może, by właśnie to ustalić, ale to nie jest teraz nasze główne zmartwienie. Kiedy on będzie zajęty tą sprawą, my będziemy musieli pomóc rodzinom, które najbardziej ucierpiały w ostatnich dniach...
- Myślisz, że co innego robiłam? Mam slumsy w jednym palcu. Ale racja, przydałoby mi się kilka osób. - Westchnęłam.
- Czym dokładnie się zajmujesz? - Fryderyk odezwał się w końcu, zainteresowany.
- Na początku pomagałam przy identyfikacji zwłok, odnalazło się też kilka osób, które wróciło do rodzin. Teraz pomagam tym, w których zginął główny żywiciel, staram się ustalić kto jest najbardziej potrzebujący, zapewnić podstawową żywność... - Tłumaczyłam w pośpiechu. - To praca jak z cywilami na wojnie. Znajdujesz potrzebujących i robisz co możesz. Każdy przypadek jest inny. Trzeba trochę siły, może jakiś samochód i chęci.
- Dobrze, Maddison zajmuje się slumsami. Co z resztą miasta? Wiem, że służby porządkowe zajęły się ciałami i zniszczeniami. - Ustalał William.
- Tam trudniej raczej dotrzeć do poszczególnych rodzin. Ktoś powinien zająć się raczej młodymi. Po koszmarach czystki łatwiej przemówić im do rozsądku, kto wie ile osób będzie chciało przyłączyć się do ruchu oporu. - Adam rozglądał się po nas.
- Jesteś brutalny, Young. Manipulować młodymi umysłami, które ciągle są w szoku po tym co przeżyły? Podoba mi się to. - Karol uśmiechnął się nieco zbyt szeroko jak na tą wizję.
- Mógłbyś to robić?
- Fryderyk mógłby. Jakby nie miał swoich delikatnych skrupułów.
Fryderyk zmarszczył nieco brwi.
- Jak do nich dotrzeć? - Zapytał.
- Musimy rozpowszechnić trochę materiałów o tym gdzie i kiedy się spotkamy. Coś dyskretnego, na wypadek gdyby ...


Przestałam słuchać tego wywodu i skierowałam się poza kuchnię, przepraszając mężczyzn po drodze. Weszłam po schodach na górę i szybko odnalazłam Marcelinę, Cecila i bezimienną dziewczynkę, siedzących na łóżku.
- To nie jest dziecko twojej siostry. Kitty nie była w ciąży, gdy ją ostatnio widziałam. - Powiedziałam, raczej do siebie niż do niego.
- Pamiętasz Missy? - Zapytał. 
Rzeczywiście, kilka miesięcy temu zniknęła z Opery. Nie znałam powodów jej odejścia. Sądziłam, że to kolejna głupiutka dziewczynka, która postawiła się szefowi w sypialni. Jeśli była w ciąży i nie chciała jej przerwać, to bezsprzecznie ją za to wyrzucili.
- Myślisz, że to jej córka?
Trudno było powstrzymać się od patrzenia w te wielkie, jasne oczy dziewczynki.
- Nie wiem. Nie wiem. Nie jestem pewien. To... miałoby sens, prawda? - Pokręcił głową.
- Próbowałeś się z nią kontaktować? Może przeżyła? Może po prostu porwali dziecko, żeby ją nastraszyć? - Dopytywałam się, ale tym razem nacisnęłam zbyt mocno. Cecil znieruchomiał w napięciu i nie odzywał się dłuższą chwilę. Wspomnienie okoliczności zniknięcia Missy musiało przypomnieć mu o siostrze.
Byłam cierpliwa. Czekałam, aż nieco się rozluźni i dopiero wtedy zmieniłam temat
- Mogę? - Zapytałam, wskazując na niemowlę. 
Pozwolił mi wziąć ją na ręce. Była tak mała, że trudno było mi uwierzyć, że sama podobnie kiedyś wyglądałam. Wieki temu. W innym życiu.
Patrzyłam na nią, jakby miało to zdradzić mi jej historię. Nie byłam jednak w stanie wyciągnąć niczego konkretnego ani od Cecila ani od Adama. Został mi tylko widok drobnej dziewczynki.
- Myśleliście nad imieniem?
- Ciągle myślę o niej "Kitty." - Zdradził Cecil.
- Cathy. - Celowo przekręciłam to imię, by odsunąć jego myśli od niedawno przebytej traumy. - Cathy do niej pasuje. Catherine.
- Może... - Wzruszył ramionami.
Marcelina natomiast uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo i skinęła głową.
Odłożyłam małą i zbiegłam na dół w przypływie głupiego pomysłu.
- Charlie! Charlie musimy natychmiast porozmawiać. - Oznajmiłam, niemal wyciągając mężczyznę z kuchni siłą. Rozmawialiśmy na korytarzu, nie przejmując się tym, że reszta ferajny nas słyszy.
- Coś się stało? - Jak na lekarza przystało, błyskawiczne reagowanie było jedną z jego największych zalet.
- Jak szybko zdołasz podrobić dokumentację medyczną? - Zapytałam.
- Co takiego? - Zdziwił się.
- Znam Cecila dłużej niż rok. Są na to świadkowie. Puściłam się z nim po pijaku i zaszłam w ciążę. Ukrywałam ją. Nie mamy wspólnych znajomych, którzy widzieliby mnie w ciągu ostatniego pół roku. Urodziłam zdrową dziewczynkę. Catherine Alpert, albo lepiej Catherine Bates. Odebrałeś poród w czystkę. Wy wszyscy jesteście tego świadkiem - Oznajmiłam głośno i wyraźnie. - Potrzebuję tego w dokumentacji medycznej do końca tygodnia. Tyle mamy czasu na rejestrację nowego obywatela, prawda?
- Co to za szalony pomysł? - Adam zmarszczył brwi.
- Chcecie, żeby jakiś niezadowolony tatuś ubił córeczkę za rok?
Milczenie wystarczyło mi za odpowiedź.
- No, to do roboty nim ktoś odkryje ten przekręt.

środa, 24 grudnia 2014

L'enfant

Kolejna nieprzespana noc przekonała mnie, że muszę kogoś poprosić o pomoc. Finn przychodził do nas popołudniami, a Charlie, korzystając z tego, że Ethan jest na leczeniu, nawet się wprowadził. Mimo, że oboje zajmowali się dzieckiem i Cecilem (który zresztą wymagał więcej uwagi niż znaleziony przez nas noworodek), ja nadal potrzebowałem pomocy w prowadzeniu działalności. Zadzwoniłem więc do mojego najlepszego studenta, Fryderyka. Wiedziałem, że ma on już za sobą kilka nie-całkiem-legalnych akcji i marzy o rewolucji, nie spodziewałem się więc odmowy.
Na spotkanie w parku Fryderyk przyszedł ze swoim ponurym przyjacielem i psem. Psem, którego nazwali Lenin. To jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że wybrałem do tego zadania właściwego człowieka.
Zaprowadziłem ich do domu. Usiedliśmy w gabinecie i zacząłem tłumaczyć Fryderykowi o jakiego rodzaju pomoc mi chodzi.
- W najbliższym czasie nie planujemy jakichś większych działań, więc nie będziesz miał ciężko - zwracałem się do Fryderyka, bo jego przyjaciel rozglądał się tylko wokół, nie zwracając uwagi na to co mówię. - No chyba, że sam coś wymyślisz - dodałem po chwili, uśmiechając się.

Dopiero gdy skończyliśmy rozmawiać o działalności i gdy dziękowałem Fryderykowi za chęć pomocy, jego przyjaciel zaczął zwracać na nas uwagę. Nie udało mi się nawiązać z nim kontaktu, bo usłyszałem, że Charlie mnie woła.
Zszedłem więc na dół. W salonie stała Madison.
- O, świetnie, że jesteś - powiedziałem na jej widok. - Zrób sobie herbatę, czy co tam chcesz. Zaraz przyprowadzę kogoś, kogo musisz poznać.
Weszła do kuchni, a ja skierowałem się w stronę schodów.
- Adam? - Usłyszałem, więc wróciłem do kuchni. - Dlaczego masz tu kilka opakowań mleka modyfikowanego?
- To dla dziecka. Za chwilę ci wszystko wyjaśnię - odparłem.
Wbiegłem po schodach na górę i wpadłem do gabinetu.
- Zejdźcie na dół, do kuchni - wydałem polecenie. - Ja zaraz do was dołączę.

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Lenin

Stałem przy jednej z parkowych ławek, które, jak przystało na tą porę roku były tak mokre, że jedyną możliwością spoczynku na nich było siedzenie na oparciu, z czego skrzętnie korzystał Fryderyk, ogrzewając dłonie kubkiem gorącej kawy. Obok nas krzątała się niewielka kupka psiej sierści na smyczy. Ja paliłem kolejnego papierosa, czekając na to, aż były prowadzący mojego przyjaciela raczy się z nami spotkać. Miał przyjść już jakieś piętnaście minut temu, ale naleganie na to, byśmy po skorzystaniu z akademickiego kwadransa zwiali, było bezowocne.
- Zobaczysz, zaraz tu będzie. - Rzucił młodszy mężczyzna. W zbyt dużej, wełnianej czapce i ocieplanym płaszczu wyglądał na bledszego i poważniejszego, niż w rzeczywistości.
- Co to w ogóle za osobiste problemy, które mu przeszkadzają? Przecież on nie ma życia osobistego. - Westchnąłem, czując jak w kieszeni zaczyna wibrować mi telefon. Zerknąłem tylko na nazwę kontaktu i rozłączyłem się.
- To tylko ktoś z mojej grupy. Łudzą się, że mam jakieś notatki. - Prychnąłem.
- Doprawdy, nie wiem jak ty sprawiasz jakiekolwiek wrażenie pilnego studenta. - Skrzywił się mój rozmówca, dopijając swoją kawę.
- Mówię do rzeczy w odróżnieniu od tej bandy...
- To co innego niż bycie dobrym studentem, wiesz o tym. - Zauważył. - A mówisz, że to ja jestem zbytnim idealistą.
Naszą rozmowę przerwała nadchodząca postać Younga. Nie zauważyłbym go nawet, gdyby coś nie szarpnęło mojej dłoni.
- Lenin, uspokój się! - Pociągnąłem za smycz, kiedy tłusty angielski buldog postanowił merdać całą tylną połową swojego cielska.
- Lenin? - Young uniósł brwi.
- Chciałem nazwać go dyskretniej - Ilicz, ale nie reagował. Właściwie reaguje tylko na dźwięk otwieranej lodówki. - Wzruszyłem ramionami, niezbyt przejęty obecnością mężczyzny. Zgasiłem papierosa na chodniku.
Fryderyk był tym, który wstał i przywitał się z nim z całą swoją kurtuazją. Zawsze był lepszym dyplomatą z nas dwojga. Miał swoje naiwne przekonanie o tym, że należy tłumaczyć i upraszczać wszelkie przekazy, by trafiły pod strzechy. Ja nie mógłbym być mniej poruszony podobnymi przesłankami.
Chwilę szedłem za mężczyznami w nieznanym sobie i Leninowi kierunku, pogrążony w myślach. Nie docierały do mnie ich słowa, z resztą byłem pewien, że Fryderyk powtórzy mi je niejednokrotnie.
Dotarliśmy do domu mężczyzny, który nie wydawał się być zbyt tętniący życiem jak na podziemie rewolucyjne. Lenin wylądował w mojej torbie na ramię. Często przebywał tam jako szczeniak, w czasie moich rowerowych wycieczek po mieście, więc wydawał się nie być tym specjalnie przejęty. Oglądał wystrój równie nieporuszony, co ja.
Nim usiedliśmy w gabinecie, minęliśmy dwóch mężczyzn, w tym jednego z dzieckiem na ręku. Nie do końca wiedziałem co tu jest grane. Nie do końca chciałem wiedzieć.
W końcu jednak zmusiłem się do wysłuchania żałosnej opowieści o tym, że nasza pomoc będzie nieoceniona. Adam wyszedł po coś na chwilę, a ja spojrzałem na Fryderyka udręczony.
- Co o tym myślisz? - Zapytał niepewnie, jakby oczekując w odpowiedzi jedynie głośnego narzekania.
- Jakie to ma znaczenie? - Wzruszyłem ramionami.
Leninowi nie spodobał się ten gest, oparł więc swoje tłuste łapki na moich kolanach.
- Jeśli nie masz ochoty...
- Nie mam ochoty zostawiać cię z tą zgrają niezorganizowanych dzieciaków. - Przewróciłem oczami. - Pomogę Ci.

niedziela, 21 grudnia 2014

Co prawda telefon Younga z prośbą o pomoc w prowadzeniu jego działalności dosyć mocno mnie zaskoczył, ale zgodziłem się bez wahania. Teraz należało tylko namówić Karola, aby zajął się tym razem ze mną. Mój najlepszy przyjaciel trochę za dużo czasu marnował na picie i narzekanie. Podjęcie jakiejś realnej działalności dobrze by mu zrobiło.
Zaparzyłem więc herbatę i wszedłem do pomieszczenia na poddaszu, gdzie Karol siedział po ciemku. Nie dbał o siebie wcale - czytał w ciemnościach, odżywiał się strasznie, potrafił w ogóle nie wychodzić z domu... I przy tym zdarzało mu się zwracać mi uwagę, że jem za mało warzyw! Częściej to jednak ja zwracałem uwagę jemu. Teraz jednak nie suszyłem mu zbyt długo głowy o psucie sobie wzroku i dosyć szybko przeszedłem do sedna.
- Young dzwonił. Pamiętasz Adama Younga? Tego, który prowadził u mnie historię ładu politycznego na drugim semestrze? - spytałem, nalewając herbaty.
- Tego, który dał ci zaliczenie po pierwszym kolokwium, bo podobało mu się, jak odchodzisz od jego biurka?
Nie byłby sobą, gdyby o tym nie wspomniał...
- Nie bądź wulgarny, Karolu. W każdym razie... Pytał, czy znalazłbym czas, żeby pomóc mu w jego działalności - wyjaśniłem.
- Wspierasz go przecież niemałymi kwotami - zauważył. No cóż, to była prawda. Udało mi się przekonać rodziców, że wszystko tutaj jest strasznie drogie i muszą wysyłać mi więcej pieniędzy. Tworzącą się w ten sposób sporą nadwyżkę przeznaczałem na różne szczytne cele. Nie miałem wyrzutów sumienia - moi rodzice i tak nie potrzebowali tych pieniędzy.
- Ma ostatnio jakieś problemy natury osobistej i zależy mu na kimś, kto mógłby zająć się jego sprawami, choć częściowo - powiedziałem. - Zgodziłem się mu pomóc.
Spojrzałem na Karola, chcąc poprosić go, aby zaangażował się w to razem ze mną, ale on bezbłędnie odczytał moje intencje i, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, zaparł się:
- O nie... nie wciągniesz mnie w to. Za nic w świecie.
Zrobiłem smutną minę.
- A myślałem, że będzie tak fajnie - westchnąłem melancholijnie.
- Oj, nie mam czasu na takie rzeczy.
- Przestań, siedzisz tu całymi dniami i próbujesz mi wmówić, że nie masz czasu? Robilibyśmy coś dobrego... Mam się zobaczyć z Youngiem jutro i omówić wszystko, mógłbyś chociaż pójść ze mną i wtedy podjąć decyzję - zaproponowałem.
- No dobrze - westchnął. - Ale powiedz mi jeszcze na którą się z nim umówiłeś. Muszę sprawdzić, czy nie mam zajęć w tym czasie.
- Nie masz. Nie zapominaj, że znam twój plan na pamięć - zaśmiałem się.

Frederick and Karl.

Zapach tytoniu, opium i wypalonych świec wypełniał niewielką salę na poddaszu, w której zwykłem przesiadywać do wczesnych godzin porannych. Na wytartym, ale niezwykle wygodnym szezlongu mogłem w spokoju oddawać się czytaniu książek i listów, które zwykle upychałem pomiędzy stronicami opasłych tomów. Tym razem miałem na kolanach dość obszerną analizę heglizmu z końca XIX wieku, nad którą nijak nie mogłem się skupić po wypiciu trzeciej lampki wina.
- Stracisz tu wzrok. - Usłyszałem niski, męski głos, któremu towarzyszył odgłos kroków na skrzypiących, drewnianych schodach.
- Obawiam się, że tracę tu życie, drogi Fryderyku. - Westchnąłem, nie po raz pierwszy słysząc taką przyganę.
Mężczyzna zaświecił lampę, chylącą się w rogu pomieszczenia. Wtedy dostrzegłem, że niesie tacę z czajniczkiem i dwiema filiżankami. Przysiadł na sąsiadującym fotelu i zerknął z zaciekawieniem na oprawiony w skórę tom, jaki wciąż trzymałem przy sobie.
- Uczysz się. Miła odmiana. - Zauważył.
- Ogłupiam się. Z całym szacunkiem do jego osoby, ale Profesor Bauer mógłby podziałać na rzecz naszego Uniwersytetu i zaprzestać działalności naukowej. - Westchnąłem. Czułem, jak wzbiera we mnie chęć na rozległą krytykę przedstawionych tu argumentów, ale Fryderyk nie wyglądał, jakby był w nastroju na wysłuchiwanie moich wywodów.
Mój przyjaciel był ledwie na drugim roku studiów, ale już mógł się pochwalić dość rozległą wiedzą z zakresu filozofii, stosunków międzynarodowych i historii. Oraz epicką brodą. Trudno było ująć to inaczej.
Był hipsterem, choć w życiu by się do tego nie przyznał i cenił sobie mieszkanie w tej małej bohemie, jaką urządziłem sobie w centrum tętniącego życiem miasta. Tu czas zdawał się stać w miejscu, zawieszony, niczym jak dym z papierosa.
Mieszkaliśmy w dość starej kamienicy, w której sąsiadowały ze sobą księgarnia i pub. Potrafiłem nie wychodzić z budynku całymi dniami, dopóki Fryderyk nie zwracał mi uwagi na to, że powinienem spożywać coś prócz lokalnego kurczaka z frytkami i wina. 
Teraz to ja przyglądałem się mężczyźnie z troską i nie bez ciekawości. Często zastanawiałem się co trapi jego myśli. Powody mogły być różne - od prozaicznej melancholii, po kontemplację upadku cywilizacji.
- Young dzwonił. Pamiętasz Adama Younga? Tego, który prowadził u mnie historię ładu politycznego na drugim semestrze? - Zaczął, nalewając herbaty do obu filiżanek.
- Tego, który dał ci zaliczenie po pierwszym kolokwium, bo podobało mu się, jak odchodzisz od jego biurka? - Uniosłem brwi.
- Nie bądź wulgarny, Karolu. - Skarcił mnie, choć sądziłem, że wspomina o tych zajęciach po to, by sprawdzić, czy nadal pamiętam tę historię. - W każdym razie... Pytał, czy znalazłbym czas, żeby pomóc mu w jego działalności.
- Wspierasz go przecież niemałymi kwotami. - Zauważyłem. Fryderyk potrafił przeprowadzać piękne malwersacje finansowe, o ile znalazł sobie jakiś szczytny cel. Jego rodzice sądzili, że życie w tym mieście jest takie drogie, że nawet nie kwestionowali jego wyliczeń.
- Ma ostatnio jakieś problemy natury osobistej i zależy mu na kimś, kto mógłby zająć się jego sprawami, choć częściowo. Zgodziłem się mu pomóc. - Uśmiechnął się blado do swojego odbicia w parującym płynie.
Zastanawiałem się w jaki sposób potrafi zachowywać się tak pretensjonalnie i niewinnie jednocześnie. Winiłem jego nadmierny idealizm. Był tak szczery w tym co myślał i robił, że trudno było zarzucić mu jakiekolwiek pretensje.
Chciałem już wzruszyć ramionami i rzucić kilka słów o tym, że cieszę się, że jest tak pomocny, gdy spojrzał na mnie badawczo. Czy on...
- O nie... nie wciągniesz mnie w to. Za nic w świecie.

niedziela, 2 listopada 2014

Cold bodies

Przekroczenie progu mieszkania Jacks okazało się trudniejsze niż podejrzewałem. Głównie ze względu na to, że ktoś (prawdopodobnie właściciel) zamknął je na klucz, a moje zapasowe klucze były cóż... w środku.
- Znasz numer do właściciela? - Adam wyciągnął telefon, kiedy ja przeszukiwałem kieszenie kurtki w innym celu. W końcu, między centówkami, guzikami i dopadłem niewielki spinacz. Minuta z zamkiem i mieszkanie stało przed nami otworem.
- Przypomnij mi, że mam zostawiać klucz w zamku. - Mężczyzna spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
- To nic by nie dało... - Już chciałem wytłumaczyć mu, że potrafiłem włamać się do bardziej skomplikowanych zamków, gdy ten otworzył szerzej drzwi i wszedł do środka.
Uderzył nas zapach stęchlizny, wilgoci, jakby nikt nie zaglądał tu od miesięcy. Chciałem ominąć Adama i pokierować się prosto do salonu po swoją torbę, ale ten położył dłoń na moim ramieniu i przytrzymał mnie zdecydowanie.
- Co ty...? - Urwałem, dostrzegając za nim ciemną, nieruchomą sylwetkę. Z początku nie rozumiałem o co w tym wszystkim chodzi, ale zarys skulonej kobiety zamarłej z cierpieniem na twarzy sprawił, że ugięły się pode mną nogi.
Gdyby Adam nie pochwycił mnie za ubranie, pewnie wylądowałbym obok ciała mojej siostry.
- Cecil, patrz na mnie. Wyjdź stąd i zadzwoń po policję. To bardzo ważne. Dasz radę to zrobić? - Z trudem skupiałem się na niebieskich oczach, wpatrzonych we mnie z chłodną powagą. Adam potrząsnął mną nieznacznie i dopiero wtedy odzyskałem pewną jasność umysłu. Wyjść. Zadzwonić. Policja.
Pokiwałem głową, po czym odwróciłem się na pięcie i usiadłem na klatce schodowej. Działałem jak automat, wybierając numer i odpowiadając na pytania dyspozytora. Adam dołączył do mnie, nim skończyłem rozmowę.

sobota, 1 listopada 2014

Pourparles de nuit

Z Cecilem czułem się, jakbym był kilka lat młodszy. Zawsze poważny i zajęty niezwykle ważnymi rzeczami, teraz na nowo odkrywałem uroki życia. Nie sądziłem, że jedna osoba może być przyczyną takich zmian. Nadal zajmowałem się pracą, doktoratem i moją działalnością, ale znacznie chętniej robiłem sobie przerwy. W trakcie tych przerw, które nie wiedzieć czemu, wypadały najczęściej w środku nocy, chodziliśmy na spacery albo kupowaliśmy jedzenie na stacji benzynowej.
Podczas jednej z takich wypraw postanowiliśmy odpocząć chwilę na ławce w parku. Rozpakowałem kupioną przed chwilą zupkę chińską i zacząłem ją jeść.
- Powinienem wrócić do pracy - stwierdził Cecil.
- Poważnie to rozważasz? - spytałem. Miałem nadzieję, że już udało mi się wyperswadować mu ten pomysł, ale najwyraźniej się myliłem. Rozmawialiśmy o tym chwilę, po czym Cecil zmienił temat.
- Powinienem też zabrać swoje rzeczy z domu Jackie. Zostawiłem tam sporo drobiazgów, miałem spędzić u niej kilka dni...
- Możemy się tam wybrać jutro rano, jeśli chcesz - zaproponowałem.
- Jeśli tylko zdołam tam wejść... - westchnął ciężko.
- Nic na siłę.
- Nie mogę tego odkładać w nieskończoność - stwierdził. - Pojedźmy tam.
- Dobrze. W takim razie czas chyba wrócić do domu, żebyśmy przespali chociaż kilka godzin - powiedziałem, wstając z ławki.

środa, 22 października 2014

Nadal nie mogłem do końca przywyknąć do mieszkania u Adama. W tym domu przewijało się tak wielu ludzi, że dopiero po kilku dniach zapamiętałem ich imiona. Wiedziałem, że wysoki chłopak o jasnych włosach robił świetne śniadania i, że jego przyjaciel, znacznie drobniejszej budowy uwielbiał kręcić się wokół o równie nieboskich porach.
O wiele ważniejsze było to, co działo się w nocy. Potrafiliśmy wraz z Adamem zdecydować, że czwarta nad ranem to doskonała pora na spacer, albo, że piknik składający się z hot-dogów i pepsi na stacji benzynowej tuż po pierwszej to symptom racjonalnego żywienia. Właśnie w ciągu jednej z takich nocnych eskapad zatrzymaliśmy się na ławce w parku nieopodal którego się poznaliśmy.
- Powinienem wrócić do pracy. - Westchnąłem ciężko.
- Poważnie to rozważasz? - Adam spojrzał na mnie z niedowierzaniem znad swojej zupki chińskiej, którą jadł na sucho.
- Jeśli nie pojawię się tam pojutrze, sami mnie znajdą. - Wzruszyłem ramionami. - Poza tym potrzebujemy kasy.
- Mówiłem ci, żebyś się o to nie martwił.
Rozsiadłem się wygodnie, obejmując mężczyznę ramieniem.
- Słabo wychodzi mi bycie twoim utrzymankiem. - Zażartowałem.
- Nie narzekam.
Nie mogłem przyzwyczaić się do faktu, że ten posąg z marmuru potrafił czasem żartować. Pocałowałem go delikatnie, czując, jak uśmiecha się łobuzersko.
- Powinienem też zabrać swoje rzeczy z domu Jackie. Zostawiłem tam sporo drobiazgów, miałem spędzić u niej kilka dni... - Westchnąłem.
- Możemy się tam wybrać jutro rano. Jeśli chcesz. - Zaproponował, dość ostrożnie.
- Jeśli tylko zdołam tam wejść...

Tonight, we're young

Obudziły mnie syreny. Przeciągnąłem się leniwie i sięgnąłem pod łóżko w poszukiwaniu papierosów, przewracając przy okazji butelkę z winem. Płyn wylał się na śnieżnobiały dywan i przez chwilę zafascynowany obserwowałem jak bawełniane włókna zabarwiają się na różowo. Po chwili jednak z trudem uniosłem głowę nieco wyżej i rozejrzałem się po pokoju.
- O kurwa.
Moja sypialnia nigdy nie była w tak koszmarnym stanie jak teraz.  No ale, organizując najgorętszą imprezę w mieście powinienem się liczyć z możliwymi konsekwencjami. W sumie te meble i tak nieszczególnie mi się podobały, a kolor ścian mógłby być bardziej wyrazisty. Wetknąłem papierosa między zęby i zapaliłem. Zaciągnąłem się i zamknąłem oczy, próbując zebrać myśli i przypomnieć sobie wydarzenia z minionej nocy. Okazało się to trudnym wyzwaniem. Strasznie bolała mnie głowa, ale biorąc pod uwagę to ile wypiłem, miałem szczęście, że nie obudziłem się na podłodze we własnych rzygowinach.

W tym roku naprawdę poszliśmy na całość. Alkohol, prochy, dziwki. Ściągnąłem nawet połykacza ognia, bo stwierdziłem, że pokaz  ognistych sztuczek idealnie uwieńczy wieczór. Nie mogłem jednak przewidzieć, że połykacz też lubi się ostro zabawić. Kiedy zaczynał swój występ, już lekko chwiał się na nogach. Kilka minut później razem z Wesem gasiliśmy płonące zasłony i ratowaliśmy włosy wysokiej blondynki, które w mgnieniu ognia zajęły się ogniem. Dziewczyna wpadła w histerię i nie mogliśmy uspokoić jej w żaden sposób. W końcu, żeby ją uciszyć, zaproponowałem jej czek na 5 kafli, jeśli zgoli się na łyso. Ku uciesze wszystkich zgodziła się to zrobić, a zapach spalonych włosów przestał być tak dotkliwie odczuwalny. Reszta wieczoru była dla mnie trudnym do rozszyfrowania zamglonym kalejdoskopem wydarzeń. Zmarszczyłem brwi, starając się uporządkować sobie wszystko w głowie. Pamiętałem, że wciągaliśmy kokę, graliśmy w pokera, a jedna z dziewczyn z bractwa wystąpiła przed wszystkimi w stroju Ewy, dając niezapomniany pokaz tańca na stole. Ale to był dopiero początek w porównaniu z tym, co działo się potem. Przez dłuższą chwilę z rozbawieniem obserwowałem jak studentom i studentkom prawa, którzy w tygodniu dzielnie wkuwają prawo deliktów, a w weekend wypijają kilka piw w pobliskim barze, całkowicie puszczają hamulce.

W końcu znudzony oglądaniem tego cyrku, postanowiłem poszukać Julie. Znalazłem ją w bibliotece. Paliła skręta z jakąś swoją koleżanką, której imienia nigdy nie potrafiłem zapamiętać. Dziewczyna była tak nijaka i bezbarwna, że czasami nawet jej nie zauważałem. Nie wiem nawet czy kiedykolwiek słyszałem jej głos. Na szczęście Julie szybko ją spławiła, zamykając za nią drzwi. Kochaliśmy się między regałami, zafascynowani obserwując chmury kurzu unoszące się w smugach światła padających od stojącej za oknem latarni. Kiedy jesteś młody i naćpany wszystko wydaje ci się wspaniałe.

***

Siedziałem na łóżku, odpalając już trzeciego papierosa. Nienawidziłem dnia następującego po Czystce. Zewsząd bombardowały cię informacje z ubiegłej nocy. W każdym serwisie informacyjnym roiło się od nagrań z kamer ulicznych, gazety pełne były podsumowań i świadectw uczestników, a z chodników nieśpiesznie wycierano plamy zastygłej krwi. A co najgorsze, mogłeś obudzić się następnego dnia i dowiedzieć się, że twój przyjaciel czy dziewczyna leżą na zimnym stole w kostnicy, a patolog stwierdza właśnie przyczynę ich zgonu. Dlatego co roku organizowałem imprezę, na którą zapraszałem wszystkich swoich znajomych, a po masakrze w akademiku sprzed dwóch lat, kiedy to jedna z dziewczyn zabiła wszystkie swoje koleżanki, także nieznanych mi ludzi. Zasady były proste – nie przynosisz ze sobą żadnej broni i nie bawisz się w oczyszczanie.

Sięgnąłem po paczkę, ale była pusta. Wstałem z łóżka i zacząłem się powoli ubierać. Kiedy wciągałem spodnie, zadzwonił telefon. Przez dłuższą chwilę nie mogłem go zlokalizować, w końcu jednak wyciągnąłem go zza fotela. Dzwoniła moja matka. Pewnie jak zawsze chce się upewnić czy żyję. Uśmiechnąłem się krzywo i odebrałem.
- Muszę cię rozczarować, twój wyrodny syn przetrwał tę noc.
- Ian... - Szloch. - Twój ojciec... ci bandyci... oni... zaatakowali go wczoraj w nocy. - Głos jej drżał. - Jest ciężko ranny... Lekarze nie dają mu dużo czasu... Musisz przyjechać do Atlanty...
- Nie - odpowiedziałem, być może nieco zbyt szybko i szorstko. - Bardzo mi przykro, ale nie chcę się z nim widzieć. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego.
- Zrób to dla mnie... Proszę... zresztą pomyśl, co napiszą potem szmatławce... że jego własny syn... syn jednego z Ojców Założycieli...
- Jest przeciwny Czystce? - zapytałem cierpko.
- Ian... proszę cię... twój ojciec umiera...
Rozłączyłem się.


wtorek, 21 października 2014

Stosunki między mną a moim bratem można by określić jako chłodne choć byłoby to zapewne sporym niedopowiedzeniem. Nie widziałem się z nim nawet podczas ostatnich świąt, choć byłem pewien, że dostał moje zaproszenie. Pogardzał raczej faktem, że powiodło mi się w życiu znacznie lepiej niż jemu i starał się unikać wszelkich konfrontacji. Mieliśmy za sobą zbyt wiele kłótni na ten temat, by do tego wracać. Postanowiłem być konkretny.
- Gray znów miesza się w moje interesy. - Oznajmiłem.
- Podkupuje cię? - Zmarszczył brwi, jakby zastanawiając się co może mieć z tym wspólnego.
- Nie. Nie podoba mi się kogo zabił w tę czystkę. - Założyłem nogę na nogę.
- Mnie nie podoba się twój styl w wystroju wnętrz. - Odparował, wzruszając ramionami.
- Bądź poważny.
Milczał przez chwilę z wyczekiwaniem, jakby spodziewał się, że będę go pouczać. Nie byłem jednak naszym ojcem.
- Dokuczył ci i chcesz się zemścić? - Frederick postanowił w końcu usiąść naprzeciw mnie, choć zrobił to z wyraźną niechęcią.
- To nie jest pierwszy raz, gdy zaszedł mi za skórę. Tolerowałem jego zachowanie jako niegroźne fanaberie ekscentrycznego biznesmena, ale nie mam już do niego cierpliwości. - Pokręciłem głową. - Poza tym nie jestem już w stanie uwierzyć w przypadkowość jego działań. Chce oznaczyć swój teren.
"Jesteście wszyscy jak męskie szmaty." - Skwitował kiedyś podobne stwierdzenie mój ukochany bliźniak. Te słowa dźwięczały w mojej głowie nie po raz pierwszy.
- I co mam w związku z tym zrobić? - Zapytał.
- Cokolwiek uważasz za stosowne. Cena nie gra roli. - Pokręciłem głową.
Błysk w jego oczach przypomniał mi, jak podobni do siebie jesteśmy. Nie licząc jego zmarszczek i pierwszych oznak siwizny nadal wyglądaliśmy jak dwie krople wody. I nadal obaj nienawidziliśmy nudy i marazmu, więc okazja zemsty była idealna do zabawy cudzym kosztem.

poniedziałek, 13 października 2014

 Od czystki minęło zaledwie kilka dni, a mój piękny kraj otrząsnął się już z katharsis jakie przyniosło mu wymordowanie niemal ośmiu procent mieszkańców. Prócz kilku par oczu w których nadal dostrzec można było łzy, ludzie zdawali się zachowywać jak gdyby nigdy nic. Kłamstwo, utkane wokół naszego społeczeństwa w oczach władz spajało nas. Ja widziałem to raczej jako zbiorową halucynację - wszyscy dzielnie udawaliśmy, że to wszystko wcale zaraz nie runie.
Nie chcąc separować się od reszty społeczeństwa, jak reszta przykleiłem do ust wystudiowany uśmiech i wyszedłem z domu, depcząc przy okazji zwiędły bukiet niebieskich kwiatów, zalegający przy wycieraczce.
Kiedy tylko znalazłem się na zewnątrz pożałowałem, że nie wziąłem ze sobą okularów przeciwsłonecznych, jakkolwiek pretensjonalne miałbym w nich wyglądać dwudziestego piątego marca. Dzień był jednak wyjątkowo pogodny, a powietrze wypełniał słodki zapach kwiatów i ciastek z pobliskiego rzędu sklepów. Przejrzałem zawartość swojej kieszeni i uznałem, że kupienie sobie babeczki nie będzie dużym grzechem ani przeciw mojemu budżetowi, ani przeciw diecie, której z resztą i tak nie przestrzegałem zbyt rygorystycznie.
Jadłem po drodze i złapałem najbliższy autobus, nie mogąc dłużej zwlekać z dotarciem.
***
Wszechobecne lustra i przestronne okna były jedynym co lubiłem w mieszkaniu mojego brata. Mogłem z nich oglądać niemal całe miasto i oddać się cudownemu poczuciu wolności, choć miałem świadomość jak złudne było ono w tym miejscu. Obserwując właśnie dzielnicę w której mieszkałem mimowolnie spojrzałem w oczy odbijające się w szybie.
- Dlaczego się nie odzywałeś? - Usłyszałem głos pełen wyrzutów.
- Ciebie też miło widzieć, braciszku. - Wyciągnąłem ręce z kieszeni i odwróciłem się w stronę mężczyzny. Różniło nas niemal wszystko - ja chodziłem w znoszonym jeansie i koszulach flanelowych, on w garniturach wartych tyle, że nie potrafiłem nawet zobrazować sobie w pierwszej chwili niektórych kwot. On - gładko ogolony, wypielęgnowany; ja - z kilkudniowym zarostem i bałaganem na głowie. Mimo tego, przez pierwsze dwanaście lat życia myliła nas nawet własna matka. Gabriel był bowiem moim bliźniakiem.
- Dzwoniłem do Ciebie. - Oświadczył. Na próżno było szukać w jego głosie braterskiej miłości.
- Przepraszam, moja sekretarka widocznie zapomniała mi przekazać twoich wiadomości. - Odciąłem się, sarkastycznie.
- Powinieneś ją zwolnić. - Przewrócił oczami. Czasem nie byłem pewien, czy żartuje, czy rzeczywiście jest aż tak oderwany od rzeczywistości.
- Ty powinieneś zwolnić swojego detektywa. Następnym razem jeśli będzie próbował śledzić mnie w czystkę, przestrzelę mu stopę. - Oparłem się o szybę i założyłem ręce na piersi.
- Martwiłem się o Ciebie. - Gab usiadł w fotelu i spojrzał na mnie nad wymiar protekcjonalnym wzrokiem.
- Następnym razem mógłbyś okazywać to bez udziału osób trzecich? - Prychnąłem. - Mów jaką masz sprawę, bo w odróżnieniu od Ciebie ja nie mogę marnować czasu...

sobota, 11 października 2014

*

Światło nieznacznie przygasło. Działo się tak, gdy ktoś w pokoju obok podłączał do prądu suszarkę albo grzejnik elektryczny. Nic wielkiego, jednak wystarczyło, aby rozproszyć moją uwagę.
Odłożyłem książkę i spojrzałem na zegarek. Było po dziesiątej, jeśli chciałem się wyspać należałoby położyć się spać. Najpierw jednak musiałem nauczyć się na jutrzejsze zajęcia, a później przeczytać rozdział książki. Nie lubiłem czytać, w głównej mierze przez dysleksję, która znacznie utrudniała mi tę formę aktywności. Mimo to czytałem codziennie. Nawet gdy uczyłem się do późna, nie kładłem się, dopóki nie przeczytałem kilkunastu stron.
Korzystając z tego, że i tak zrobiłem sobie przerwę w nauce, wyszedłem do kuchni, aby zrobić sobie herbatę. Mój współlokator miał co prawda czajnik, ale nie chciałem z niego korzystać pod jego nieobecność. Mark znów był na jakiejś imprezie. Zastanawiałem się, jak on zamierza zaliczyć semestr w ogóle się nie ucząc. Miałem nadzieję, że mu się to nie uda. Ludzie jego pokroju, niepoważni, ciągle imprezujący, nie zasługiwali na to, by służyć w policji. Aczkolwiek trzeba było przyznać, że Mark nie był taki zły - udało mi się poznać gorsze osoby, zajmujące się jakimiś nielegalnymi sprawami, na tyle nie rozsądne, że bez skrępowania mówiły o tym w mojej obecności. Nikt z nich nie wiedział, że ja wszystko zapamiętuję, a następnie informuję anonimowo odpowiednie osoby. Ciężko było stwierdzić, czy to rzeczywiście dzięki mnie, czy szczęśliwym zrządzeniem losu, kilka takich osób miało poważne problemy. Jedna sprawa zakończyła się nawet wyrokiem skazującym, a to nie było przecież zbyt częste. Byłem na rozprawie. Widok nienawistnego wzroku tego przestępcy, który domyślał się najpewniej, że na niego doniosłem, był jedną z najbardziej satysfakcjonujących rzeczy, jakie mnie w życiu spotkały. I pomyśleć, że jeszcze na jakiś miesiąc przed rozprawą siedziałem z nim w jednej ławce...
Wracając do pokoju z kubkiem pełnym gorącego napoju, natknąłem się na Marka. Próbował otworzyć kluczem drzwi, które nawet nie były zamknięte.
- O, otwarte? - zdziwił się, gdy stanąłem obok i nacisnąłem klamkę. Spojrzałem na niego z dezaprobatą. - Jest list do ciebie - powiedział, gdy weszliśmy już do pokoju, po czym podał mi kopertę.
- Dzięki - rzuciłem i spojrzałem na adres nadawcy. Zakład karny w Atlancie. Podarłem list na kawałki, nawet go nie otwierając i wyrzuciłem skrawki papieru do śmietnika. Mark tego nie skomentował, chyba zdążył się przyzwyczaić. Wyrzucałem wszystkie listy od ojca.

środa, 1 października 2014

Pencil

Od kilku dni Ethan zachowywał się co najmniej dziwnie. Prawie się nie odzywał, wieczory spędzał na rysowaniu. Do sypialni przychodził nad ranem, gdy wstawałem rano, jeszcze spał. Nie rozumiałem co się dzieje, a on nie zamierzał mi powiedzieć. Gdy próbowałem pytać wprost, mówił, że przecież wszystko jest normalnie.
Ściana, jaka pomiędzy nami wyrosła, była wyczuwalna. Niemal widoczna.

Nie byłem zwolennikiem przeglądania czyichś rzeczy osobistych. Doświadczenie nauczyło mnie jednak, że czasem może to przynieść wiele dobrego. Zakończyć pewne rzeczy na czas. Z pewnością nie było to etyczne, ale w tej chwili nie potrzebowałem satysfakcji z tego, że postępuję właściwie. Potrzebowałem odpowiedzi.
Wiedziałem, że wszystkie stany emocjonalne Ethana znajdują odzwierciedlenie w jego twórczości, więc pozwoliłem sobie przejrzeć jego szkicownik.
Chciałbym móc powiedzieć, że gdy ujrzałem tam kilka portretów Adama (a może było ich kilkanaście... Nie miałem siły przeglądać do końca), sprawdziła się moja największa obawa. To nie byłaby jednak prawda. Można mieć tylko jedną największą obawę w życiu, moja spełniła się już dawno. Od tego czasu wiedziałem, że nic nie jest w stanie mnie pokonać, że jestem w stanie przeżyć wszystko.
Nie było to więc spełnienie się największej obawy. Nie chciałem rozpaść się na kawałki. Miałem raczej ochotę powiedzieć: wiedziałem.
Myśl, że jestem tylko darmową wersją Adama, jego zastępstwem, towarzyszyła mi od początku związku z Ethanem. Oddalałem ją od siebie, mówiłem sobie, że to tylko głupi, nieracjonalny strach. Teraz okazywało się jednak, że był on zupełnie racjonalny.
Chciałbym potrafić zareagować. Nie umiałem rozmawiać o uczuciach. Zazwyczaj po prostu czekałem, aby po niewyobrażalnie długim czasie zostawić (najczęściej już nieaktualne) wskazówki i liczyć na to, że nie zostaną zrozumiane - zrozumienie ich oznaczałoby konieczność ciężkiej rozmowy.
Może gdyby to wszystko zdarzyło się wcześniej, byłbym w stanie walczyć. Moje doświadczenia życiowe nauczyły mnie jednak, ze to bezcelowe. Wszyscy odchodzili - prędzej czy później. Byłem już przyzwyczajony - co nie znaczyło, że już nie bolało.

Gdy odkładałem szkicownik, z biurka spadł ołówek. Stoczył się pod wersalkę. Krzywe podłogi były jedną z nielicznych wad tego mieszkania. Odsunąłem mebel, chcąc znaleźć ołówek. Znalazłem. Ale oprócz niego znalazłem także, ukryte w kącie, dwie butelki wina.
No tak, Ethan znów pije, pomyślałem.
Złość na to, że znów rozwala swoje życie i na to, że ja bym pewnie nie zauważył, gdyby nie głupi ołówek, przezwyciężyła marazm. Otworzyłem jedną butelkę i poszedłem z nią do sypialni. Mogłem wylać alkohol do zlewu i utrzymywać status quo. Ja jednak wylazłem zawartość butelki na śpiącego Ethana.
- Ej, spałem! - krzyknął, siadając. - Co ty w ogóle... Och.

piątek, 26 września 2014

Looking for heaven, found the devil in me

Ernest Hemingway once wrote,
"The world is a fine place and worth fighting for". 
I agree with the second part
Se7en

Wybacz mi ojcze, bo zgrzeszyłam.

Zdradziłem żonę. Usunęłam dziecko. Uderzyłem ją. Okłamałam go. Musiałam to zrobić, ksiądz rozumie. Nie, nie rozumiał. Ale to było bez znaczenia, nie on miał rozumieć. Nie on miał oceniać. Zamykał oczy i słuchał.

Żałuję za grzechy i proszę o wybaczenie.

Nie, nie wybaczyłby. Nie wybaczyłby mężowi, który każdego wieczora po kilku głębszych bije żonę, a na cotygodniowej mszy siada w pierwszej ławce. Nie wybaczyłby dziewczynie, która zarabia na życie sprzedając swoje ciało, a co miesiąc płacze w konfesjonale. Ja gniję, ojcze. Gniję od środka. Jestem już martwa. Płacą mi za posuwanie truchła. Śmiała się z goryczą. Oni pragną mojej zgnilizny. Pożądają tego rozkładu. Nienawidzę ich wszystkich, nienawidzę świata za to, co ze mną zrobił, nienawidzę Boga. Czy on naprawdę chciał tego dla mnie?
James zamykał oczy i kręcił powoli głową. Nie jesteś marionetką, nikt nie pociąga za sznurki. Jakże łatwo było wytłumaczyć wszystko przeznaczeniem, jak wygodnie było uznać swój los za wolę Boga.
Za każdym razem zatrzymywał ją, gdy odchodziła od konfesjonału. Za każdym razem powtarzał jej to samo. Pomogę ci rozpocząć nowe życie, mówił, ale ona tylko wbijała w niego spojrzenie swoich pustych, błękitnych oczu i potrząsała głową. Jeżeli oczy były odbiciem duszy, to w niej nie było niczego. Jej spojrzenie nawiedzało go zawsze, kiedy kładł się do łóżka. Jestem złym księdzem, myślał udzielając ślubu kobiecie w śnieżnobiałej sukni opinającej się na zaokrąglonym brzuchu. Jestem złym księdzem, myślał po raz kolejny udzielając rozgrzeszenia Robertowi Fisherowi, który poza dnem butelki nie widział już świata. Nigdy więcej nie uderzę swojego syna. Przysięgam, ojcze. I zdawał się sam w to wierzyć, gdy zaklinał się przed spowiednikiem. Jestem złym księdzem, myślał, kiedy budził się rano i kiedy kładł się spać.

I ja odpuszczam tobie grzechy, w imię Ojca, Syna i Ducha świętego.

Zwątpił.
Pewnego dnia, nie potrafiłby zapewne określić kiedy, ale minęło już kilka lat od jego święceń, stracił pewność, przekonanie do tego co robi. Nastąpiło to wkrótce po jego powrocie do Stanów z Angoli, gdzie uczył dzieci z kilkunastu wiosek, odprawiał msze i pomagał w szpitalu. Tam czuł, że żyje, że jego działania naprawdę robią różnicę, że Bóg wybrał właściwego człowieka. Z zapałem opowiadał o Zbawicielu i o dobrej nowinie, wzruszony udzielał sakramentów i dostawiał kolejne krzesła w malutkim kościółku. Kiedy wrócił do ojczyzny przestał czuć się potrzebny. Od razu w jego życie wkradła się rutyna. Codzienne msze, cotygodniowe spotkania chóru, comiesięczne spotkania koła różańcowego, Ludzie nie chłonęli Boga z takim zaangażowaniem jak w Afryce. Same Stany też bardzo się zmieniły. Nie był to kraj, który pamiętał. Nowe władze chwaliły się kilkuprocentowym wskaźnikiem bezrobocia, niewielką ilością przestępstw i wzrostem ekonomicznym. W takim idealnym świecie Bóg nie był potrzebny. Ale coś za coś. Za dobrobyt trzeba było zapłacić. W tym przypadku cena była stanowczo zbyt wysoka. James zawsze chciał walczyć ze złem w świecie, pomagać ludziom, przekonywać ich do Boga, ale okazało się, że najwięcej zła było w człowieku. Każdy nosił je w sobie, czasem ukryte gdzieś wewnątrz, ale mimo wszystko zakorzenione głęboko i niemożliwe do wyplenienia. W nowym, już nie czarno-białym świecie, pełnym pokus nikt nigdy nie był czysty. Nie mógł być. Człowiek miał wybór - albo skalać swoje sumienie albo przegrać z rzeczywistością. A zło było kuszące. Było ciekawe. Pozostawiało ci wybór. Era herosów i bohaterów już dawno się skończyła. A Noc Oczyszczenia umożliwiła każdemu z obywateli wymierzyć karę, wymierzyć sprawiedliwość, która powinna być wyłącznie w rękach Boga. Czystka wyzwoliła całe zło, dotychczas drzemiące w człowieku, i spuściła z łańcucha najgorsze ludzkie instynkty. Pozwoliła na oczyszczenie się ze złości, zawiści i nienawiści. Pozwoliła zabawić się w Boga.

Amen.

To była jego pierwsza Noc Oczyszczenia. Spędził ją w kościele razem z bezdomnymi i ludźmi, których nie stać było na zabezpieczenia. Niektórzy się modlili, inni próbowali spać skuleni w zimnych ławach, ale większość nie zmrużyła nawet oka, wzdrygając się po każdym wystrzale i otwierając szeroko pełne strachu oczy, kiedy z ulicy dobiegał ich kolejny przeszywający krzyk. James próbował się modlić, próbował, ale nie potrafił. Był wściekły. To co działo się za murami świątyni zachwiało jego wiarą w człowieka. Przestał kochać ludzi, a razem z miłością do nich umarła jego wiara w Boga.

Pan opuścił tobie grzechy. Idź w pokoju.

Następnego ranka, kiedy wszedł do kościoła, zobaczył sporą kolejkę wiernych czekających przed konfesjonałem. Twarze niektórych nie zdradzały niczego, inni wyglądali na głęboko wstrząśniętych, nawet przerażonych. Spojrzał na nich wszystkich i zacisnął pięści. Czy zabili z premedytacją? Czy może zostali do tego zmuszeni? Nie chciał tego wiedzieć, nie chciał ich słuchać, ale otworzył drzwiczki konfesjonału i usiadł. Zamyknął oczy i przełknął głośno ślinę, przygotowując się na nakabryczną podróż w ludzkie sumienie.




Wychowała go matka. Ojca nie znał. W jego domu się nie przelewało, ale zawsze miał na stole ciepły obiad i ubranie na grzbiecie. Jego matka była porządną kobietą. Odkąd pamiętał wszyscy mu to powtarzali. Gdyby zapytał któregokolwiek z mieszkańców swojej ulicy, z całą pewnością by to potwierdzili. Dobro zawsze do ciebie wraca, pamiętaj o tym, synu. I pamiętał o tym, kiedy po lekcjach zostawał w szkolnej świetlicy i pomagał młodszym dzieciom w lekcjach, pamiętał o tym, gdy pracował jako wolontariusz w szpitalu czy kiedy robił zakupy dla pani Martin mieszkającej naprzeciwko.
Lata mijały, a on zauważał, że mało kto kieruje się maksymą wpojoną mu przez matkę. W świecie nie było zbyt wiele dobra, równe szanse okazywały się ułudą, a ludzie więcej wysiłku poświęcali na zrujnowanie czyjegoś sukcesu niż osiągnięcie własnego. Świat nie był sprawiedliwy. Mógł w każdej chwili, bez wahania, zniszczyć cię, zgnieść w swoich dłoniach jak bezbronnego owada.

Nigdy go nie pokonam.

Matka powiedziała mu, ze nie będzie w stanie zapłacić za jego studia. Spodziewał się tego, ale mimo wszystko był rozczarowany. Jego znajomi pójdą do college’u, a on zostanie w tej dziurze, zatrudni się w jakiejś spelunie, kiedy oni będą przeżywać beztroskie lata swojego życia, popełniać błędy i odkrywać siebie. Wiedział, że studia nie definiują go jako człowieka, jednak wyższe wykształcenie było czymś o czym zawsze marzył. Nie chciał okazywać tego po sobie, ale któregoś dnia nie wytrzymał i wyżalił się neurologowi, z którym zaprzyjaźnił się na wolontariacie w szpitalu.
John Burke miał już swoje lata, ale lubił otaczać się młodymi ludźmi. Dawało mu to złudzenie utraconej dawno młodości. Lubił na nich patrzeć Podziwiał ich energię, ich marzenia. Sam przeżył swoje życie bardzo ascetycznie. Był idealistą i całkowicie poświęcił się pracy, zaniedbując przy tym żonę, która nie potrafiła tego zrozumieć i po paru latach odeszła. Nie ożenił się ponownie, choć w jego życiu pojawiło się później kilka wyjątkowych kobiet. John bardzo lubił Jamesa. Przypominał mu samego siebie z lat młodości. Był pełnym entuzjazmu, dobrym dzieciakiem. Zawsze wesoły i pomocny, potrafił jednać sobie ludzi.
- Co chciałbyś studiować? Medycynę?
James powoli pokręcił głową.
- Szczerze mówiąc myślałem o historii literatury, ale to i tak bez znaczenia…
- Nie, jeśli naprawdę tego pragniesz? – zapytał łagodnie.
Tak. James pragnął tego. Wtedy John zrobił coś, co napawało go dumą, nawet kiedy umierał na zawał w podmiejskim szpitalu i nikt nie trzymał go za rękę. Zapłacił za jego studia. Zawsze chciał mieć syna. Zawsze chciał być ojcem. James przystał na jego propozycję nie bez oporów i wątpliwości. Potraktuj to jako inwestycję, Jimmy.

Gdyby ktokolwiek zasugerował mu na studiach, że w przyszłości mógłby zostać księdzem, serdecznie by się roześmiał. Był co prawda ochrzczony, a jego matka wierzyła w Boga, ale była to religia prostych ludzi pozbawiona głębszych przemyśleń, obdarta z pytań i pozbawiona wahań. Niedzielna msza czy pacierz przed snem były dla matki Jamesa po prostu rutynową czynnością, którą wykonywała z przyzwyczajenia, kierowana wewnętrznym przekonaniem, że tak właśnie trzeba. Nigdy jednak nie rozmawiali ze sobą o religii, a Pismo Święte w ozdobnej oprawie kurzyło się na jednej z półek w salonie. Tak, na pierwszym roku studiów James Frobisher z całą pewnością roześmiałby się na myśl, że mógłby wstąpić w szeregi kapłaństwa, ale na ostatnim prawdopodobnie nie uznał by takiej sugestii za zabawną.
A wszystko przez to, że pewnego jesiennego poranka pomylił sale wykładowe i znalazł się na prelekcji "wstęp do Starego Testamentu". Przez chwilę zastanawiał się nawet czy nie wymknąć się po cichu z pomieszczenia, ale już po chwili wykład pochłonął go bez reszty. Tego samego dnia wypożyczył z biblioteki Biblię i ku irytacji swojego współlokatora spędził całą noc, czytając książkę przy słabym świetle nocnej lampki. Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Zaczął chodzić do kościoła, zapisał się do biblijnego koła dyskusyjnego, w którym prowadził ożywione dyskusje o religii. Zafascynowany pochłaniał wszystkie dostępne publikacje traktujące o Starym i Nowym Testamencie, chciał jak najszybciej pogłębić swoją wiedzę. W końcu po kilkunastu latach od swojej pierwszej spowiedzi, wyznał swoje grzechy. Uczucia, które owładnęło go po wyjściu z konfesjonału, nie mógł porównać z niczym innym. Był to obezwładniający wręcz spokój, czystość ducha i umysłu. Wreszcie zrozumiał, że w jego życiu, na pozór szczęśliwym i spełnionym, brakowało Boga. Teraz, kiedy to odkrył, kiedy odnalazł sens, mógł rozpocząć tak naprawdę żyć. Był czystą kartą i to była jego szansa, żeby zostawić za sobą przeszłość i napisać swoją historię od nowa.
Powołanie dojrzewało w nim powoli. Próbował z nim walczyć, zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że to niemożliwe, żeby Bóg wzywał właśnie jego. Dostrzegał kolejne znaki, ale uparcie je ignorował. Nie, to wręcz śmieszne, nie możesz chcieć właśnie mnie. Jeszcze niedawno nie znałem nawet żadnej modlitwy. Nie jestem odpowiednim człowiekiem. W końcu zorientował się, że zaklina rzeczywistość i nie ucieknie powołaniu. Kiedy wzywa cię sam Bóg nie możesz powiedzieć mu: nie.

Jego dziewczyna płakała, kiedy oznajmił jej, że idzie do seminarium. Kochał ją, ale najwyraźniej niewystarczająco mocno, by mogła go powstrzymać. Ty draniu! Szkoda, że kiedy byliśmy razem nie protestowałeś. A może myślałeś wtedy o Bogu, co? Może klepałeś zdrowaśki? Wykorzystałeś mnie i upokorzyłeś, a teraz chcesz zgrywać świętego?! Może twój miłosierny Bóg ci wybaczy, ja nie mam zamiaru.
Reakcja jego matki była bardzo podobna. Spodziewał się, że źle to przyjmie, ale nie mógł przewidzieć, że aż tak ją to zaboli. Płakała gorzko nad talerzem rosołu, wcale nie próbując ukryć swoich łez.
- Już prawie pogodziłam się z faktem, że jesteś gejem…
- Nie jestem – powiedział spokojnie, próbując zignorować jej łzy kapiące do zupy.
- Nigdy nie przyprowadziłeś do domu dziewczyny – chlipała, ocierając oczy serwetką. – Myślałam – czknęła – myślałam, że jesteś pederastą.
James próbował się roześmiać, ale kiedy zobaczył wyraz jej twarzy, śmiech uwiązł mu w gardle.
- Nie wiem co gorsze – Wciąż szlochała. – Nigdy nie mieć wnuków czy żyć wiedząc, ze nigdy nikogo nie pokochasz i nie będziesz kochany. Zasługujesz na miłość, James. Zasługujesz na szczęście.
Słuchał jej, uśmiechając się krzywo.
- Jestem szczęśliwy – powiedział z przekonaniem. – Odkryłem swoje powołanie.
Matka machnęła lekceważąco ręką.
- Frazesy – prychnęła.

Nie dożyła dnia, w którym przyjął święcenia. Nie był pewien czy umarła z żalu, ale wolał myśleć, że nie. Nigdy mu nie wybaczyła. Rozczarował ją.
Za to na pulchnej twarzy Johna Burke’a rozlewał się szery uśmiech, a oczy błyszczały mu podczas całej ceremonii.
- Jestem z ciebie dumny, synu – powiedział po wszystkim i klepnął go w plecy. – A może powinienem mówić do ciebie: ojcze?
Obaj się roześmiali.

little talks

Spotkana przeze mnie kobieta początkowo protestowała, gdy zapraszałam ją na obiad, ale w końcu przyznała, że jest głodna. Zaprowadziłam ją do domu. Podczas spaceru przez łąkę i ogród dowiedziałam się, że ma na imię Danielle i mieszka w Stanach dopiero od kilku lat.
- Ja się tutaj urodziłam - powiedziałam. - To znaczy nie do końca tutaj, praktycznie na drugim końcu kraju, ale mój mąż nalegał, abym wyjechała.
- Och, masz męża? - zdziwiła się. - Nie będzie miał nic przeciwko, że przyprowadzasz obcą osobę na obiad?
- Zaginął ponad dwa lata temu, został uznany za zmarłego - odparłam szybko. Nie mogłam przecież jej powiedzieć, że trzymam go w piwnicy. Uciekłaby pewnie i znów nie miałabym z kim rozmawiać.
- Przykro mi.
- Niesłusznie - uśmiechnęłam się do Danielle, otwierając drzwi domu. Weszła do środka i rozejrzała się.
- Masz naprawdę ładny dom - stwierdziła. Zaprowadziłam ją do salonu i poprosiłam, aby poczekała chwilę. Ja natomiast udałam się do kuchni i podgrzałam obiad. Mimo że jadłam wcześniej, przygotowałam dwie porcje. Uwielbiałam wątróbkę i mogłam spożywać jej nieograniczoną ilość. Niestety, ciężko zazwyczaj znaleźć taką nadającą się do zjedzenia. Cieszyłam się z tego, że tym razem mi się poszczęściło.
- Smacznego - powiedziałam, kładąc talerz na stole. Podczas posiłku rozmawiałyśmy o różnych rzeczach. W pewnym momencie pogawędka zeszła na temat motoryzacji. Danielle spytała czym jeżdżę.
- Zależnie od nastroju - zaśmiałam się. - Mam cztery samochody, chociaż w zasadzie to tylko jeden z nich jest tak naprawdę mój, pozostałe należały do Richarda. No i jeszcze motocykl. Dawno nie jeździłam po lesie - zamyśliłam się. - A może masz ochotę na przejażdżkę? - zaproponowałam.

środa, 24 września 2014

Breakable

Siedziałam za kierownicą, otulona swoją mocno znoszoną, skórzaną kurtką. Z odtwarzacza płynęły jakieś przeboje z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Próbowałam zagłuszyć nimi myśli.
Zaparkowałam swoją Impalę na absolutnym pustkowiu, pod ścianą lasu, licząc na odrobinę samotności. Po tym jak dowiedziałam się, że znaleziono ciało Irvanne, która była dla mnie jak młodsza siostra, przeżyłam wstrząs. Powinnam była nauczyć się, że w dzisiejszych czasach nie można przywiązywać się do nikogo, być tą zimną suką, za jaką niektórzy mnie uważają, ale w takich chwilach...
W takich chwilach czułam się jak upuszczona filiżanka o cal nad ziemią - antycypowałam rozsypanie się na kawałki. Nic takiego nie miało nastąpić.
W końcu postanowiłam zażyć trochę świeżego powietrza i wysiadłam z samochodu, wyciągając papierośnicę. Zwykle nie paliłam, ale dziś byłam chyba usprawiedliwiona. Padałam z nóg po ostatnim tygodniu.
Usiadłam na bagażniku, opierając stopy o zderzak i zapaliłam cygaretkę. Zaciągnęłam się nią głęboko i trzymałam dym w płucach, mimo, że gryzł. Nawet po przetrzymaniu był gęsty, gdy go wydychałam.
- One Cię zabiją.
Odwróciłam się do źródła tego niemalże zadowolonego głosu. Była nim ciemnowłosa kobieta.
- Jeśli nie one, kto inny to zrobi. - Wzruszyłam ramionami, zaciągając się po raz kolejny.
- Zaparkowała Pani na mojej nieruchomości. - Oznajmiła, wyraźnie niezadowolona.
Zeskoczyłam z bagażnika.
- Gdzie się kończy? Przeparkuję, jeśli to niezbędne. - Westchnęłam cicho. - Nie chcę nikomu przeszkadzać...
Raczej nie chciałam by ktokolwiek przeszkadzał mi.
Kobieta nieoczekiwanie sama usiadła na moim bagażniku i obejrzała się w moją stronę.
- Dopal sobie w spokoju.
Przez chwilę nie byłam pewna co mam robić. Odwróciłam się na pięcie i usiadłam obok niej. Jeśli przeszkadza jej dym powinna była nie zajmować mojego miejsca.
- Ciężka noc? - Zapytała.
- Najbardziej pracowita od lat. - Odparłam oczywistością, podejrzewając, że mam do czynienia z kimś raczej popierającym czystkę. W końcu musiała być zamożna, by posiadać takie tereny, ostatni dom mijałam z pół kilometra stąd.
- Prawdę mówiąc też mnie wymęczyła. - Pokiwała głową. - Na szczęście zdążyłam już odpocząć i zrobić dobry obiad.
Mój brzuch na sam dźwięk słowa obiad zaburczał głośno. Starałam się to zamaskować kasłaniem, ale bezskutecznie. Zaciągnęłam się znów, chcąc stłumić głód.
- Lubisz wątróbkę? - Zapytała nagle kobieta.

wtorek, 23 września 2014

anger

Drzemka zajęła mi nieco więcej czasu niż planowałam. Gdy się obudziłam, był wczesny wieczór. Stwierdziłam, że nie chce mi się stać ponad godzinę w kuchni, tym bardziej, że Richard już trochę długo nic nie jadł. Zamiast więc karczku, jak planowałam, postanowiłam zrobić wątróbkę. Odkroiłam odpowiednio duży kawałek, podzieliłam na mniejsze plastry i wrzuciłam na patelnię. Przyrządzenie posiłku zajęło mi zaledwie kilkanaście minut.
Wzięłam dwa talerze i zeszłam z nimi do piwnicy.
- Przepraszam - powiedziałam, stawiając przed nim talerz. - Trochę mi się zaspało. Ale zrobiłam wątróbkę. Lubisz wątróbkę, prawda? - uśmiechnęłam się.

Wiedziałam, że nie lubi wątróbki. Kiedyś za nią przepadał, ale po tym jak podałam mu tę z kreatury, z którą mnie zdradzał, nie był już tak entuzjastycznie nastawiony. Wtedy musiałam czekać dwa dni, aby w ogóle zaczął jeść. Nie odbyło się także bez postraszenia, że jeśli sam nie zacznie jeść, to ja go nakarmię. Strach i głód bardzo skutecznie złamały jego upór w tej kwestii. Nadal jednak nie znalazłam sposobu, aby zmusić go do odzywania się. A przecież tylko po to go tu trzymałam - żeby mieć kogoś, z kim mogłabym porozmawiać.
Mimo wszystko nadal go trochę lubiłam. Miałam do siebie o to żal. Nie zasługiwał na jakiekolwiek pozytywne uczucia z mojej strony. Przez niego rzuciłam studia i przeprowadziłam się praktycznie na drugi koniec kraju. Ciągle wmawiał mi, jak bardzo bym sobie bez niego nie poradziła. Zdradzał mnie. Zasługiwał na moją nienawiść. Tymczasem mi było smutno, że się do mnie nie odzywa. To było tak żałosne, że niemal siebie nienawidziłam, ale nic nie mogłam na to poradzić.
- Słuchaj mnie uważnie - powiedziałam, gdy skończyłam jeść swoją porcję wątróbki. On w tym czasie zdążył zjeść może ze dwa kawałki. - Masz tydzień. Albo zaczniesz się do mnie odzywać, albo się ciebie pozbędę.
On oczywiście nie zareagował w żaden sposób, za bardzo się bał. Ale ja widziałam dawnego Richarda, uśmiechającego się szyderczo i ironicznie życzącego mi powodzenia.
Sięgnęłam po kawałek wątróbki z jego talerza. Za dawnych czasów, gdy jeszcze nie siedział w piwnicy, strasznie go irytowało, gdy podkradałam mu jego jedzenie. Uśmiechnęłam się i wyszłam.
Po zamknięciu za sobą drzwi od piwnicy, usiadłam na podłodze opierając się o ścianę. Starałam się myśleć, że przecież z całej tej historii wynikło dużo dobra, że dzięki temu odkryłam swoje powołanie, ale i tak odczuwałam jakąś nieokreśloną złość. Postanowiłam przespacerować się po ogrodzie, licząc na to, że pozbędę się w ten sposób negatywnych emocji.

Naptime

- Adam, nie zrozum mnie źle, ja... - Założyłem nogę na nogę i oparłem się wygodnie.
Byłem zmęczony. Czułem ból żeber, nieprzespaną noc, dyskomfort w żołądku... Miałem ochotę wtopić się w ten fotel  usnąć w nim niemal natychmiast. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że jedynym miejsce poza domem w którym potrafiłem się wysypiać było mieszkanie Jacks.
- Jeśli znów masz zamiar stwierdzić, że jestem idiotą... - Pokręcił głową, z udawaną surowością.
- Lubię cię. Okay? - Westchnąłem ciężko. To nie tak miało zabrzmieć.
- Okay?
- Ale nie jestem pewien, czy ty ogarniasz co na siebie ściągasz? - Zmarszczyłem brwi. - Wiesz, do ludzi dla których pracuję nie przychodzi się z CV.
- Nie szukam pracy. - Uciął, półżartem.
Chciałem wyjaśnić mu wszystko, ale nie mogłem przecież robić tego na siłę. Postanowiłem zmienić nieco front.
- Wiesz w ogóle co robiła tu Heather? - Zapytałem, zrezygnowany.
- Masz na myśli Maddison? - Upewnił się.
Tym razem zdobyłem całą jego uwagę. Dziewczyna intrygowała go odkąd tylko zdołała nagadać mu o mnie.
- W jej zawodzie nosi się wiele imion. - Wzruszyłem ramionami. - Może i Maddison. Nie ważne. Nie chciała czegoś od Ciebie? Nie proponowała ci czegoś?
Widziałem, że zastanawia się nad odpowiedzią, ale nie chce zdradzić mi zbyt wiele.
- To nie dla Ciebie, serio. Ale przemyśl to sobie. Jak nadal będziesz chciał mnie niańczyć, wieczorem pojedziemy po moje rzeczy. Ale to ma być twoja decyzja. - Wstałem z fotela.
Wyszedłem, zostawiając go samego z myślami. Byłem zbyt zmęczony, by wrócić do mężczyzn na dole. Cicho zakradłem się do sypialni, zrzuciłem koszulkę i położyłem na łóżku w pozycji prenatalnej, zasypiając niemal od razu.

Nie wiem ile trwała moja drzemka, ale byłem po niej bardziej zmęczony, niż przed. Poczułem, że ktoś obejmuje mnie ramieniem i przyciąga nieco bliżej.
Mruknąłem z niezadowoleniem, ale z ulgą wtopiłem się w ten uścisk. Był tak przyjemnie ciepły...
- Nie powinieneś dyrygować tymi na dole? - Burknąłem.
- Poszli sobie pół godziny temu. - Odparł Adam, zaspanym tonem.
- Ile spałem? - Odnalazłem krawędź koca i owinąłem się nim szczelniej.
- Nie wiem, ze trzy godziny? - Usłyszałem w odpowiedzi. Chciałem odwrócić się na drugi bok, ale uniemożliwiał mi to, będąc aż tak blisko. Nieco się odsunąłem i powoli wymanewrowałem się z jego objęć na tyle, by móc spojrzeć mu w oczy.
- Czemu nie zagoniłeś mnie do roboty? - Westchnąłem.
- Nie robiliśmy nic konkretnego. Trochę rozmawialiśmy, Charlie pół godziny tłumaczył mi, że mam się regularnie odżywiać... - Wzruszył ramionami.
Jego nagła bliskość nie działała na mnie zbyt dobrze. Czułem, jakby ktoś zastąpił wszystkie moje trzeźwe myśli pragnieniem pocałowania go.
- Zdrowe odżywianie jest dla słabych? - Mruknąłem.
Adam uśmiechnął się delikatnie.
Nie wytrzymałem dłużej tego jego rebelianckiego błysku w oku i pocałowałem go. Zdawało się, że tylko na to czekał, odkąd położył głowę na poduszce obok.
Zachęcony, bez dłuższego zastanowienia usiadłem okrakiem na jego biodrach i pochyliłem się, obsypując jego szyję pocałunkami i rozpinając jego koszulę. Był okropny, z całym tym swoim opanowaniem i cierpliwością.
Delikatnie przejechałem zębami po jego skórze, czując, jak napina mięśnie, byle tylko powstrzymać się przed wydaniem z siebie tego cudownego dźwięku, który powinien być zakazany w co najmniej siedmiu sąsiadujących stanach.
Czułem ciepło narastające pod dotykiem moich ust i przyspieszające tętno, kiedy jego dłonie wylądowały w końcu na moich biodrach, zmuszając mnie do poruszenia nimi. Jednocześnie jednoznacznie dawał mi do zrozumienia, że chce się pozbyć moich jeansów, ale w tej pozycji nie ma na to szans.
Nadal byłem rozleniwiony, nie miałem więc zamiaru dać mu tego, czego chciał zbyt szybko.
Wolałem złapać go za włosy, przyciągnąć do siebie i szepcząc o wszystkim, co zamierzałem z nim zrobić, powoli wsunąć jedną dłoń pomiędzy nasze scalone ciała i drażnić go powolnym, delikatnym dotykiem.
Patrzenie jak zmienia się z tego opanowanego, racjonalnego faceta w spragnionego, oddychającego coraz to płycej i zniecierpliwionego kochanka było dla mnie lepsze od ecstasy. 

poniedziałek, 22 września 2014

Les verres

Po wizycie w aptece wróciliśmy z Cecilem do mojego domu. Charlie i Ethan już tam byli. Isaac miał się zjawić niebawem.
Dałem Charliemu klucze już jakiś czas temu. Biorąc pod uwagę, że mój dom pełnił jednocześnie funkcję głównego miejsca naszych spotkań, magazynu, tajnej drukarni i jeszcze kilka innych, oraz to, że czasem trzeba było coś załatwić, gdy ja miałem zajęcia, było to jedyne logiczne wyjście.
- Jesteście w samą porę - powiedział Charlie, uśmiechając się na nasz widok. - Obiad zaraz będzie gotowy.
- Obiad? - zdziwiłem się. - Przecież mieliście tylko pomóc przy sprzątaniu, sam mogłem sobie ugotować.
- Bądź ze mną szczery, kiedy ostatnio coś gotowałeś? - spytał.
- Nie tak dawno! Jakieś dziesięć dni temu - odparłem. Charlie posłał mi zrezygnowane spojrzenie.
- Wiesz, większość ludzi gotuje codziennie.
Wyciągnął z piekarnika zapiekankę makaronową i podzielił ją na cztery porcje. Przy stole były tylko trzy krzesła, więc wziąłem talerz i usiadłem na parapecie.
- Nie zaczekamy na Isaaca? - spytałem.
- Rozmawiałem z nim, będzie dopiero za pół godziny i jest już po obiedzie - wyjaśnił Ethan patrząc w talerz.

Po przybyciu Isaaca ustaliliśmy, że ja i on dokończymy sprzątać na dole. Ethan, Charlie i Cecil mieli zająć się piętrem. Salon był już niemal całkiem doprowadzony do porządku. Musieliśmy jeszcze wynieść worki ze śmieciami i umyć szklanki. Gdy staliśmy w kuchni obok zlewu, Isaac cały czas przyglądał się mi dziwnie. Spytany o co chodzi, stwierdził, że coś sobie wymyślam.


Po skończeniu pracy poszliśmy na górę. Isaac przyłączył się do Charliego i Ethana, a ja poprosiłem Cecila, aby przyszedł do mojego gabinetu. Gdy wszedł, zamknąłem drzwi i usiadłem na jednym z dwóch foteli.
- Powinniśmy porozmawiać o tym, co dalej z tobą będzie - zacząłem, gdy Cecil usiadł na drugim fotelu. - Byłoby mi miło, gdybyś zechciał zostać tu na trochę. Moglibyśmy podjechać później do twojego mieszkania, żebyś zabrał jakieś rzeczy - zaproponowałem.

Caring hands

Wyszedłem z gabinetu z obojętną miną. Już dawno miałem za sobą czasy w których po wizycie u psychiatry byłem rozbity przez kolejny tydzień. Adam czekał na mnie z papierową torbą i trzymając w drugiej ręce moje prześwietlenie. Był cukierkowo wręcz troskliwy. Przewróciłem oczami.
- Zjedz coś. - Powiedział, podając mi, jak się okazało pączka z dziurką. Nie protestowałem. Przespacerowaliśmy się na przyszpitalny parking w milczeniu.
Tak jak mówiłem, nie miałem złamanych żeber a jedyne co mógł zapewnić mi psychiatra to kolejne opakowanie antydepresantów. Tym razem przepisał większą dawkę. Musiałem opowiedzieć mu moją wyćwiczoną bajkę składającą się z brudnoszarego patchworku wspomnień z ostrożnie powycinanymi fragmentami o moich pracodawcach.
Zjadłem pączka i oparłem się o samochód Adama z westchnieniem.
- Nie potrzebujesz pomocy... no wiesz, z ogarnięciem chaty? - Zapytałem.
- Mają się tym zająć Ethan, Charlie i Isaac, ale pewnie przyda im się para rąk. - Skinął głową.
- Nie chcę siedzieć ci na głowie, po prostu... boję się, że zwariuję jak wrócę do swojego mieszkania. Albo co gorsza do mieszkania Jacks. - Objąłem się ramionami i spuściłem wzrok.
- Hej, nie musisz mi się tłumaczyć. - Adam położył mi dłoń na ramieniu.
- Muszę. A ty jesteś idiotą, że mnie jeszcze nie wykopałeś. - Przewróciłem oczami, choć prawdę mówiąc odczułem olbrzymią ulgę, że mężczyzna nie ma jeszcze mnie dość.
- Co ja takiego zrobiłem, że wszyscy mnie ostatnio wyzywają? - Rzucił, zaskoczony. - Wsiadaj do samochodu, skoczymy do apteki, żebyś mógł wykupić sobie te tabletki...

niedziela, 21 września 2014

bonfire

Zrzuciłam z siebie brudne ubrania i weszłam pod prysznic. Ciepła woda zmywała zaschniętą już krew, a ja dopiero teraz w pełni odczułam zmęczenie. To była pracowita noc. Przed planowaną drzemką musiałam jednak zrobić jeszcze kilka rzeczy.
Po wyjściu z łazienki skierowałam się do ogrodu. Tam rozpaliłam ognisko i wrzuciłam zakrwawione ubrania do ognia.

18.03.2022
Spoglądałam na ognisko, w którym właśnie płonęła moja bluzka. Było mi trochę smutno, naprawdę ją lubiłam. Trzeba było jednak pozbyć się dowodów.
Uniosłam dłonie; nie trzęsły się. Nie czułam się w żaden sposób źle. Przypadkowa osoba widząc mnie teraz stwierdziłaby, że najzwyczajniej w świecie postanowiłam zrobić kiełbaski lub pieczone ziemniaki i nie zauważyłaby nic niepokojącego. Okazało się, że jestem znacznie silniejsza niż sądził Richard.
I nieco bardziej spostrzegawcza.
Aczkolwiek nie tak spostrzegawcza, jak chciałabym być. Byłam rozczarowana sobą i tym, że nie domyśliłam się wcześniej. Mogłam. Widziałam wszystko, ale mój mózg ukrywał to przede mną, sądząc, że sobie nie poradzę. A jednak sobie poradziłam. W końcu to nie ja straciłam dzisiaj życie.
Zgasiłam ognisko, wylewając na nie wiadro wody i wróciłam do domu. Wzięłam narzędzia i zeszłam do piwnicy.
Mój mózg, wcześniej ukrywający przede mną dowody na romans mojego męża, teraz bombardował mnie informacjami. Zdawał się krzyczeć: patrz, wiedziałem to od dawna!
- Będę musiała wydłużyć ci te łańcuchy - zwróciłam się do Richarda. Siedział na kanapie z rękami przykutymi do ściany. Na nim leżały zimne już zwłoki tej kreatury, z którą mnie zdradzał. Zdjęłam je z niego. Nie były takie ciężkie, na jakie wyglądały. - Mam nadzieję, że było warto - uśmiechnęłam się szeroko.
Przerażenie widoczne w jego wzroku śmieszyło mnie. Mogłam zająć się zwłokami w innej części piwnicy, ale wolałam, aby widział, jak kroję je na kawałki i pakuję do woreczków foliowych.
- No co się tak patrzysz, zmarnować się ma?

Po powrocie z ogrodu wyciągnęłam mięso z lodówek. Podzieliłam je na mniejsze kawałki i włożyłam do zamrażalki. Całkiem ładny karczek zostawiłam, z zamiarem przyrządzenia go na obiad. Spojrzałam na zegarek. Było już po drugiej, powinnam była zacząć gotować jakiś czas temu. Stwierdziłam jednak, że nic się nie stanie, jeśli zjemy dziś trochę później i skierowałam się do sypialni, chcąc się zdrzemnąć.

Underground

"...You know that, their time's coming to an end
We have to, unify and watch our flag ascend."
 ~Muse, Uprising

Stary blok nie rzucał się w oczy niczym poza faktem, że większość okien była zabita dechami, a do wysokości dwóch metrów był szczelnie pokryty marnej jakości graffiti. Okrążyłam go dwukrotnie nim natknęłam się na Hugh.
- Masz pozdrowienia od brata. - Rzuciłam, obejmując mężczyznę ramieniem ostrożnie wkładając do jego plecaka niewielką kartkę zwiniętą w rulonik.
- Jak ci poszło z Adamem? - Zapytał, sprawdzając coś w swoim smartfonie. Chwilę później wyświetliła się na nim lista nazwisk.
- Wszyscy wyszli ze spotkania bez draśnięcia. Young odwala jakieś głupoty, ale nic groźnego. Trochę go postraszyłam, żeby nie podskakiwał jeśli będziemy go chcieli. - Wzruszyłam ramionami.
- Co takiego narobił? - Mężczyzna zmarszczył brwi i nerwowo przeczesał włosy, które spadały mu na czoło.
- Nic. Prawdopodobnie przeleciał kolesia Gray'a. - Zaśmiałam się. - Nie wiem czego tam szukał, wpadł w środku nocy, nażarł się prochów. Chyba dobrali się do jego siostrzyczki. - Wzruszyłam ramionami.
- Żartujesz? Mówimy o tym samym Adamie? O kolesiu, za którym zwykle ugania się banda młodych kobiet i facetów, a on zamiast korzystać, rozkręca jakieś państwo podziemne?
- Ty znasz go lepiej, ja tylko mówię co wiem. - Wzruszyłam ramionami. - I nie przesadzaj z tym państwem podziemnym. - Przewróciłam oczami.
Mężczyzna otworzył dla mnie drzwi, które na pierwszy rzut oka trudno było dostrzec spomiędzy malowideł ściennych lokalnych neandertalczyków. Nawet, jeśli ktoś je wdział, wątpił, by były używane. Ja natomiast całkiem spokojnie weszłam do środka, czekając aż Hugh zamknie za nami kilka kłódek.
To wejście rzeczywiście było rzadko używane. Mówiliśmy o nim 'bimbrownia' bo lata temu w jednym z mieszkań ktoś nielegalnie sprzedawał alkohol. Z bimbrowni schodziło się do piwnic, gdzie w towarzystwie zapachu stęchlizny i pleśni przemierzało się dobre pół kilometra. Zasłaniałam usta dłonią, kiedy mężczyzna oświetlał mi drogę i prowadził dobrze znaną trasą. Piwnica zamieniała się w ścieki, później skręcało się w tunel który miał być przeznaczony na metro, ale zmieniono plany. Po krótkim marszu dotarliśmy do kolejnych drzwi. Hugh zapukał, a po drugiej stronie ktoś odsunął rygiel pozwalający sprawdzić kto chce dostać się do środka.
- Co tak długo? - Warknął rosły mężczyzna, otwierając nam.
Weszliśmy do sporego pomieszczenia, z którego odchodziły dwie klatki schodowe i kilkoro drzwi. Było tu dość jasno, choć sufity były niskie. To była jedynie piwnica budynku, który w dużej części przejęty był przez prawdziwy ruch oporu. Hugh niemal natychmiast skierował się na górę, ja za to oparłam się o ścianę i spojrzałam na Barney'a.
- Zeszło mi w slumsach. Znaleźliśmy dzieciaka. - Westchnęłam.
- Zwariowałaś? Poszłaś jeszcze na slumsy? Czekają tu na ciebie od południa. - Pokręcił głową. - Leć mała, nim cię przeniosą na administrację za karę.
- Powiedz mi kto...
- Powiedzą Ci po złożeniu raportu. - Przerwał mi.
Chcąc nie chcąc pomaszerowałam na górę, do oficer Sulley złożyć jej oficjalny raport słowny z przebytej czystki i z każdym krokiem zastanawiając się kto znajdzie się na liście zmarłych lub zaginionych. Drżałam na myśl o tym każdego roku odkąd przybyłam do Stanów.

sobota, 20 września 2014

scrambled eggs

Nacisnęłam przycisk odpowiadający za włączenie samochodowego radia. Z głośników rozległa się muzyka.
I don't want to set the world on fire, I just want to start a flame in your heart...
Zajrzałam na tylne siedzenie, sprawdzając, czy znajduje się tam przenośna lodówka. Jeszcze raz wytarłam dłonie o spodnie (dobrze, że założyłam na siebie jakieś stare ubrania; już ich pewnie nie dopiorę) i ruszyłam.
W drodze do domu na szczęście nie natknęłam się na policję. Przykro byłoby psuć tak dobrze zapowiadający się dzień kolejnym mandatem za jazdę samochodem bez uprawnień. Tym bardziej, że byłby to już czwarty w tym roku. Cieszyłam się więc, że mnie to ominęło.

Gdy dotarłam do domu było już po dziesiątej. No cóż, mieszkanie na obrzeżach miasta ma swoje plusy i minusy...
Wtaszczyłam do domu przenośną lodówkę z tylnego siedzenia, po czym otworzyłam bagażnik i wyciągnęłam dwie kolejne. Przed zaniesieniem ich do kuchni, usiadłam na podjeździe, aby odpocząć chwilę. Były cięższe niż wyglądały, a i ja byłam zmęczona po nieprzespanej nocy. Odczekałam, aż mój oddech się wyrównał i przetransportowałam lodówki do domu. Przez chwilę zastanawiałam się, czy powinnam najpierw wziąć prysznic, czy zrobić mężowi śniadanie. Obliczyłam, że ostatni posiłek dałam mu około szesnaście godzin temu, po czym stwierdziłam, że prysznic może chwilę poczekać.
Wbiłam na patelnię dwa jajka i wkroiłam trochę cebuli. Po chwili jajecznica była gotowa. Przełożyłam ją na talerz i polałam sosem czosnkowym, którego miałam w domu dosyć dużo. Kupiłam kilka opakowań, bo akurat były w promocyjnej cenie. Nie musieliśmy oszczędzać, ale promocje i tak bardzo do mnie przemawiały. Często przez to kończyłam z kilkoma kilogramami soli i dwudziestoma puszkami jakiegoś napoju, mimo że miałam zamiar kupić tylko chleb.
Ostrożnie niosąc posiłek zeszłam do piwnicy. Zaświeciłam światło i położyłam talerz na podłodze.
- Witaj, Richardzie - powiedziałam, uśmiechając się do męża. Patrzył na mnie bardziej przerażonym wzrokiem niż zazwyczaj. - Stało się coś? - spytałam, wiedząc, że nic nie odpowie. Chyba się na mnie obraził. Od ponad roku nie powiedział ani słowa. Zawsze był uparty. Kiedyś mi to nawet imponowało. Teraz było irytujące. - Zjedz śniadanie.
Przyjrzał się jajecznicy nieufnie, ale po chwili zaczął jeść. Na początku było znacznie gorzej, zdarzał się, że odmawiał jedzenia przez ponad dwa dni. Wystarczyło jednak kilka razy nakarmić go na siłę, aby się nauczył.
- Pozwól, że nie będę ci towarzyszyć. Muszę wziąć prysznic i się przebrać - wskazałam na zakrwawione ubrania. - Później będzie trzeba zamrozić część mięsa, no i chciałabym się zdrzemnąć... Chyba dopiero przy obiedzie spędzimy trochę czasu razem - westchnęłam. On nie wydawał się być tym zmartwiony, wiec zgasiłam światło i wyszłam z piwnicy.

Afterlife

Godzinę po alarmie obwieszczającym zakończenie czystki byłam już w slumsach, krocząc dobrze znaną mi drogą między starymi domami, a kontenerami mieszkalnymi.
W ciągu ostatnich dziesięciu lat miejsca takie jak to stały się prawdziwą rzadkością. Większość ubogich za wszelką cenę pchała się do bloków, myśląc, że tam będą bezpieczniejsi. Prawdę mówiąc nikt nie był bezpieczny jeśli nie było go stać na dobre zabezpieczenie się.
Idąc głównymi drogami mijałam dziesiątki, może setki ciał. Marsz przez miasto był mordęgą, głównie psychiczną. Służby ratunkowe uwijały się jak wściekłe, ale wiedziałam, że prędzej dobiją cierpiących, niż będą starały się pomóc za wszelką cenę. To przecież byłoby wbrew idei czystki. Poza tym po co komu w przyszłym roku więcej psychopatycznych mścicieli niż to niezbędne?
Kiedy w końcu dotarłam do celu i zapukałam do drzwi otworzyła mi przysadzista, ciemnoskóra kobieta koło sześćdziesiątki.
- Jest Jasper? - Zapytałam.
- Dzieci drogie, czy wy chcecie teraz wychodzić na ulicę? Maddison, kochanie poczekaj u nas trochę, wypij kawkę, odpocznij. - Julia od razu wprowadziła mnie do środka i nie słuchając moich protestów usadziła mnie w niewielkiej kuchni. W półmroku dostrzegłam, że jej syn, dwudzestokilkuletni Jasper siedział na parapecie, mocno zmarnowany. Oboje nie zmrużyli oka całą noc. Nie było ich stać na nic poza kuloodporną blachą na drzwi i okna, która nadal tworzyła przedziwne konstrukcje wraz z drewnianymi podparciami nie wpuszczając światła do pomieszczenia.
Poczułam ukłucie żalu, że nie zdołałam znaleźć im schronienia w tym roku, a sama zajmowałam miejsce u Adama. Tłumaczyłam to sobie działaniem dla większego dobra, ale nie pomagało.
- Zwijaj się młody, idziemy na patrol. - Oznajmiłam. Zapach kawy i świeżego chleba roznoszący się po domu sprawił, że dotarło do mnie jak zmęczona jestem.
- Jaki patrol, kochana? Już robię Ci kawkę, odpocznij. Pewno całą noc na nogach byłaś. - Julia była absolutnie nieugięta jeśli chodzi o wmuszanie we mnie jedzenia i picia, niczym babcia, której nigdy nie miałam.
Chłopak wyszedł na chwilę i wrócił z dwoma plecakami, nim zdążyłam podnieść gorący napój do ust.
Sprawdziłam zawartość swojego. Opatrunki, paralizator, Beretta m92f i dwa pełne magazynki. Jakiś prowiant, trochę więcej opatrunków... czy on wysypał tu zawartość pięciu apteczek? Nie brakowało niczego.
- Pani O'Donnel wrócimy nim zdąży Pani zrobić nam kanapki, obiecuję. - Uśmiechnęłam się i przytuliłam kobietę. - Proszę się położyć, zdrzemnąć trochę, powinna Pani bardziej o siebie dbać, wysypiać się. Spiorę Jasonowi głowę za to, że znów Pani nie upilnował. - Pokręciłam głową, a ona już chciała mi coś odpowiedzieć, ale odsunęłam się i zarzuciłam na siebie plecak. - Już jest bezpiecznie, zaraz wrócimy.
Pół dnia zeszło nam na odnajdywaniu zwłok. Za każdym razem byliśmy pewni, że zdołamy przedłużyć życie znalezionej osoby choćby do przyjazdu karetki i za każdym razem gdy podbiegaliśmy do ciała i padaliśmy na kolana okazywało się, że jest ono już mocno wychłodzone.
Za jednym z domów, znajdujących się w bezpośrednim sąsiedztwie dzielnicy zaludnionej przez niższą klasę średnią znaleźliśmy ciała trójki dzieci. Ich ubranka były pozrywane, na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że długo walczyły. Wokół było sporo krwi. Młody mężczyzna musiał odsunąć się na kilka kroków i odwrócić, kiedy ja sprawdzałam tętno każdego z nich.
- Jason? Jason, ona żyje! - Krzyknęłam, biorąc na ręce najmłodsze z dzieci, góra trzyletnią dziewczynkę. Oddychała słabo, ale jej serce biło za dwoje. - Sprawca musiał dopiero co uciec! Spróbuj reanimować najstarsze, szybko!
Trzecie dziecko nie miało szans, ktoś podciął mu gardło. Chwilę stałam nad chłopakiem patrząc jak walczy o życie dziecka i jak wycieńczony pada na zakrwawiony chodnik, poddając się.
Nie płakałam. Nie użalałam się ani nad nim ani nad sobą. Zamiast tego wyjęłam z bocznej kieszeni plecaka folię termiczną, owinęłam nią dziewczynkę i bez słowa postanowiłam zanieść ją do Julie. Ona kilka lat temu straciła dziecko w czasie czystki, teraz karma postanowiła się odwrócić.


Resztę dnia spędziłam przy dziewczynce. Wybudziła się z płaczem, głodna i wychłodzona, a my zdołałyśmy ją nakarmić, wykąpać i przebrać. Mała zdawała się nie znać żadnych słów, łkała jedynie kiedy chciałyśmy położyć ją spać i zostawić samą choćby na chwilę.
- Spróbuję znaleźć jej rodziców. Może przeżyli czystkę. - Westchnęłam, tuląc do siebie to spore zawiniątko. Mała usypiała tylko kiedy trzymałyśmy ją na rękach. Ważyła przy tym swoje.
- Wątpię. Pewnie porwali sieroty. Nikt nie chciałby ściągać na siebie przyszłorocznego wyroku. - Odparł Jason, półgłosem.
- Nie zaszkodzi sprawdzić. - Westchnęłam. - Est-il vrai, la mignonne? - Szepnęłam, całując jasne włoski.
- Zajmę się nią, dopóki nie znajdziesz jej rodziny. Wiem, że ty masz mnóstwo na głowie... - Oznajmiła Julie, kładąc na stole talerz pełen kanapek.
- Właśnie, powinnam już uciekać. - Podałam kobiecie maleństwo, które zdążyło już zasnąć. - Wpadnę do was, jak tylko znajdę chwilę, obiecuję. - Porwałam kanapkę z talerza i bez zbędnych pożegnań wyszłam z domu.
Słońce wskazywało już południe, a ludzie wokół powoli odgruzowywali swoje poprzednie życie.

piątek, 19 września 2014

Destroyed

- Tak lepiej? - Zapytał, a ja nadal czułem na ustach ciepło jego oddechu. Dobrze wiedział, jak odwrócić moją uwagę od rozmowy. Miałem ochotę złapać go za włosy, przyciągnąć do siebie i wyszeptać słowa, od których przeszedłby go dreszcz.
Zamiast tego usiłowałem wymknąć się z jego objęć. Nie pozwolił mi na to.
- Cecil... - Zamruczał wprost do mojego ucha. Zamknąłem oczy, wdychając jego zapach.
"Kurwa, Adam..." - Pomyślałem, zrezygnowany. - "Jesteś jak dziecko we mgle. Co ty sobie wyobrażasz?"
Byłem zabawką, która wyjątkowo mu się spodobała, choć nie pasuje do jego świętoszkowatego życia. Czułem, że mogę wnieść w nie jedynie zniszczenie. Dziwiłem się, że on nie widzi tego, co mnie zdaje się tak oczywiste. Bawiłem się równie dobrze, dopóki nie dostrzegł zbyt wiele. Teraz zachce być moim pieprzonym powiernikiem i ściągnę go na dno szybciej niż ta cała nielegalna działalność.
- Nie wiesz nawet co na siebie ściągasz. - Powiedziałem jedynie, z nerwowym śmiechem.
- Pozwól mi samemu o tym decydować. - Odparł, odsuwając się na krok i ciągnąc mnie za sobą na łóżko.
Leżeliśmy w milczeniu, ja wtulony w niego jak dziecko, on patrzący w sufit i widocznie bijący się z myślami. Słyszeliśmy jak w domu powoli zapada cisza w miarę jak wszyscy dzicy lokatorzy opuszczają to miejsce. Czułem się spokojny, a w obliczu wydarzeń ostatniej doby, było to dość zaskakujące.
Nie znaczyło to jednak, że nie czułem rozpaczy. Ta zdawało się zajęła wygodne miejsce w moim sercu i nie będzie miała zamiaru odejść.  Czułem, jakby zajęła większość serca, jakby usiała je kamieniami i ostrokrzewem i użyła ich jako legowiska. Im dłużej mogłem w spokoju leżeć i myśleć tym bardziej oddawałem się tęsknocie, która przecież jeszcze ledwie do mnie docierała.
Nie chciałem płakać, nie przy Adamie, który pewnie znów uznałby mnie za rozchwianego dzieciaka i nie myliłby się zbytnio w tym osądzie. Zamknąłem oczy i udawałem, że śpię tak długo, aż nie poczułem, że wstaje z łóżka.
Wtedy rozległ się dzwonek telefonu. Z początku założyłem, że to jego telefon i odwróciłem się tylko na drugi bok, ale Adam potrząsnął moim ramieniem.
- To z twojego plecaka. - Powiedział, podając mi go.
Zajrzałem do środka, by zastać rozdzwoniony telefon mojej siostry.
Odebrałem bez zastanowienia.
- Kitty? Tu Gab. Miałaś spokojną noc? - Usłyszałem męski głos. - Zastanawiałem się, czy znajdziesz dla mnie czas w tym tygodniu? Wybieram się na weekend na Florydę...
- Ten numer jest już nieaktualny. - Oznajmiłem chłodno, rozłączając się.
Sama myśl o ludziach, przez których moja siostra straciła życie napełniła mnie takim obrzydzeniem, że cisnąłem telefonem w drzwi i ponownie rzuciłem się na łóżko.

Le dissentiment

Byłem zły. Cecil zdawał się niczego nie rozumieć. Odnosiłem wrażenie, że nie widzi nic złego w swoich powiązaniach i uważa, że niesłusznie się czepiam. I pomyśleć, że wiązałem z nim jakieś nadzieje...
- W co ty się wpakowałeś? - spytałem nie oczekując odpowiedzi.
Nie rozumiałem tego wszystkiego. Zawsze zdawało mi się, że ludzie mający powiązania z mafią należą do jakiegoś innego świata, do którego nigdy się nie zbliżę, bo to najzwyczajniej niemożliwe, podobnie jak przeniesienie się do równoległego wszechświata. Tymczasem przespałem się z jednym z nich. Ludzie oskarżający mnie o zbyt idealistyczne spojrzenie na świat mieli chyba jednak rację...
- Co cię to obchodzi? Myślisz, że możesz rościć sobie jakieś prawa do mojego życia, bo jakaś dziwka powiedziała ci skąd mnie zna? Wiesz w ogóle kim ona jest? Dla kogo pracuje? Bo do knajpy, w której pracuję nie wpuszczają kogoś twojego pokroju, a ona wchodziła głównymi drzwiami w towarzystwie kolesia, który mógłby dla kaprysu kupić drinka razem z lokalem! - odparł Cecil, po czym wyszedł z pomieszczenia.
Rozległ się dźwięk alarmu ogłaszający koniec nocy oczyszczenia. W myślach przyznałem Cecilowi rację. Madison znałem tak jak i jego - prawie wcale. On jednak, w przeciwieństwie do niej nie usiłował być tajemniczy. Tej nocy wyjawił mi kilka informacji na temat swojego życia. O Madison nie dowiedziałem się nic, poza tym, że potrafi grać na ukulele i ma dla mnie jakąś niezwykle interesującą propozycję, o której jednak nie może powiedzieć zbyt wiele. Łatwiej było w tej sytuacji ufać Cecilowi. Czy mogłem jednak ufać osobie, która nie widzi problemu w tym, że pracuje dla mafii?

Postanowiłem spróbować porozmawiać z nim jeszcze raz.
Zastałem go w sypialni, siedzącego na skraju łóżka.
- Już schodzę ci z oczu - powiedział, ukrywając twarz w dłoniach.
- Jeszcze z tobą nie skończyłem - odparłem i usiadłem obok niego. - Po pierwsze, nadal muszę zabrać cię na prześwietlenie i do psychiatry.
- Daj spokój, nie musisz się o mnie troszczyć.
- Wiem, że nie muszę. Nie chcę tylko patrzeć, jak rozwalasz swoje życie do końca - powiedziałem chłodno. Nie rozumiałem Cecila, a on najwyraźniej nie rozumiał mnie. Sądziłem, że te wszystkie historie o osobie wkraczającej nagle w czyjeś życie i zmieniającej wszystko są mocno przesadzone. Cecil był przykładem tego, że się myliłem. Jeszcze kilka dni temu moje życie było na tyle spokojne, na ile tylko może być spokojne życie osoby, której jedynym marzeniem jest obalenie systemu. Wraz z pojawieniem się Cecila pojawiły się także sprzeczne uczucia, będące dla mnie całkowitą nowością.
- Co masz na myśli? - spytał ze złością.
- Musisz przyznać, że gdybyście, ty i twoja siostra, mieli normalną pracę, ona pewnie nadal by żyła...
- Więc uważasz, że to moja wina, tak?! Przesadziłeś.
Cecil wstał z łóżka i skierował się w stronę wyjścia. Moje słowa wyraźnie go rozzłościły. Chyba rzeczywiście trochę przesadziłem.
- Zaczekaj - powiedziałem, również wstając. Złapałem go za nadgarstek. - Dlaczego nie możesz zrozumieć, że zdążyłem cię polubić i obchodzi mnie, co się z tobą stanie?
Odwrócił się i spojrzał na mnie z widocznym zaskoczeniem.
- Słabo ci wychodzi okazywanie tego.
Przyparłem go do ściany i pocałowałem.
- Tak lepiej? - spytałem.
Szablon wykonała Sasame Ka dla Zaczarowane Szablony