środa, 18 lutego 2015

Golden outside

Gruba, złota rama kontrastowała z niewielkim obrazem przedstawiającym mężczyznę kulącego się w kącie. Ciemne odcienie - burgundy i szarości nadawały dziełu jednocześnie intensywny, jak i ponury wydźwięk. Całość ujmowała mnie w wyjątkowy sposób, zwłaszcza, gdy spuszczając wzrok spojrzałam na swoje perły.
Cenna rama i wypalone wnętrze - to spotykało większość dziewczyn w mojej branży. Ciągle mówiłam sobie, że ja uniknę takiego losu, ale tu, przed tym obrazem poczułam ukłucie strachu.
- Ramę sprowadzono z Florencji, wcześniej zdobiła lustro w domu zamożnego rodu Orsini. Łączy się z tym wyjątkowa historia. albowiem po tym jak hrabia spłodził bękarta, hrabina stłukła wszystkie lustra w posiadłości, po czym popełniła samobójstwo. Pragnęła zrzucić wieczną klątwę na męża i jego potomka. Według pewnych źródeł, bękart zmarł tej samej nocy... - Kustosz wskazywał na okazały kawał drewna, jakby ten sam mógł być nośnikiem owej klątwy.
- Co stało się z innymi ramami? - Zapytałam.
- Większość została zniszczona. Przetrwały na pewno dwie, o których wiadomo. Druga zdobi nowe lustro i pozostała w europie. - Odpowiedział, jakby żałując, że ta część historii nie jest równie pasjonująca.
- Może kiedyś ktoś znów je połączy... - Uśmiechnęłam się, a on odwzajemnił grzecznościowy gest.
Widziałam, że powstrzymuje się przed ukradkowym lustrowaniem mnie tylko przez wzgląd na mężczyznę trzymającego rękę na mojej talii.
- A co myślisz o samym dziele? - Zapytał Pan Duque.
- Autor cierpiał na depresję? - Zastanawiałam się na głos.
- Na zaburzenia dwubiegunowe. - Potwierdził kustosz.
- Widzę, że dużo cierpiał w wolnym czasie. - Wzruszyłam ramionami, kierując się do następnego obrazu, po drodze zgarniając kieliszek szampana z tacy przechodzącego kelnera.






Po wernisażu i bankiecie, kiedy znaleźliśmy się już w hotelu przeprosiłam Pana Duque na moment, żeby 'poprawić makijaż'. Potrzebowałam oddechu od tej napiętej atmosfery.
"Nie mogłabym być księżniczką." Przeszło mi przez myśl w rozbawieniu.
Otaczanie się bankierami, ekonomistami i właścicielami ogromnych spółek było dla mnie zwyczajnie nudne. Znacznie lepiej radziłam sobie w bardziej... bezpośrednim kontakcie, kiedy wyznaczniki ich pozycji społecznej leżały w nieładzie na podłodze.

wtorek, 10 lutego 2015

Rozmowy z Elizabeth należały do tego rodzaju rozrywki, której nie ma się dość. Chociaż musiałam ukrywać część informacji o swoim życiu, obie znalazłyśmy pewną wspólną nić porozumienia. Nie wiedziałam nawet jak długo słuchałam, jak opowiadała mi o kwiatach, ale z jej ust każde słowo wydawało mi się na tyle ciekawe, by zapomnieć o czymkolwiek innym.
Nim spostrzegłam, siedziałyśmy na tyle blisko, by jej spojrzenie mnie elektryzowało. Jakim cudem zdołałam cokolwiek przed nią ukrywać, kiedy zdawała się przenikać moje myśli?
- Mam ochotę cię pocałować. - Wyparowałam nagle, nie do końca pewna, czy pomyślałam to, czy powiedziałam.
- Co cię powstrzymuje? - Zapytała.
* * *

Czułam, że kręci mi się w głowie, ale dla odmiany od moich zwykłych wieczorów źródłem tej lekkości nie był wypity alkohol. Wręcz przeciwnie, moje zmysły były nazbyt trzeźwe i wyostrzone. Jej miękkie usta pozostawiały ślady gęstej antycypacji, tuż pod moją skórą. Siedziała naprzeciw mnie, obsypując pocałunkami moją szyję i obojczyki, a ja miałam ochotę zamknąć oczy i oddać się mrokowi, który witał mnie z taką łagodnością. Nie mogłam jednak oddać się zmysłom, bez towarzystwa nieznośnych myśli.
"Czy ona chce tego, co ja? Właściwie, to czego ja chcę? Czy ona właśnie przygryzła moją skórę? Powinnam chyba dać jej jakiś znak, że mi się to podoba?"
Uśmiechnęłam się nerwowo tuż przed tym, jak Elizabeth powróciła pocałunkami do moich ust. Kiedy jej chłodne palce podwijały moją koszulkę, przeszedł mnie lekki dreszcz.
Zdałam sobie sprawę z tego, że opieram dłonie nieruchomo na jej biodrach, postanowiłam więc odwzajemniać jej gesty. Trudno jednak było mi ukryć brak pewności towarzyszący moim ruchom. 
- Jesteś spięta. - Szepnęła, spoglądając na mnie uważnie.
- Aż tak to widać? - Starałam się ukryć nerwy chichotem. To jednak nie działało.
- Połóż się. - Oznajmiła, odsuwając się na skraj łóżka.
Nie do końca wiedziałam o co jej chodzi, skończyłam więc oparta na łokciach na poduszkach.
- Na brzuchu. - Doprecyzowała. - I zrzuć tą koszulkę... - Zauważyłam, że pochyla się nad szafką nocną.
Posłuchałam jej bez słowa. Prawdę mówiąc, jej polecenia sprawiały, że łatwiej odnajdywałam się w tej sytuacji. Widząc, że wyciąga olejek do masażu, rozebrałam się od pasa w górę, ale biustonosza pozbyłam się z pewnym ociąganiem dopiero, kiedy leżałam na brzuchu, osłonięta pościelą.
- To powinno Cię rozluźnić... - Usłyszałam jej łagodny głos, tuż przed tym jak usiadła okrakiem na moich udach opierając dłonie na moich łopatkach. Odrzuciła moje włosy na bok, a jej ciężar posłał przyjemne impulsy w dół mojego kręgosłupa.
Kiedy powoli rozsmarowywała oliwkę na moim ciele czułam, jak napięte są wszystkie moje mięśnie. Starałam się z tym walczyć, ale nie przynosiło to zbyt wielkich rezultatów.
Dopiero jej wolne, ale silne ruchy sprawiły, że poczułam relaks, przy nieustępującym podnieceniu.
Bliskość naszych ciał zdawała mi się w pewnym stopniu odurzająca, czułam gorąco nie tylko w miejscach, które dotykała. Sparzył mnie dopiero dotyk jej ust na moim karku.
Westchnęłam cicho, z zaskoczeniem, ale mój głos zdradzał jedynie pragnienie, jakie mnie przepełniało.
- Chcesz, żebym nadal Cię dotykała? - Szepnęła, zsuwając nieco moje jeansy.
- Tak. - Odparłam, zdecydowanie, kiedy poczułam przez materiał, jak jedna z jej dłoni przesuwa się między moimi udami.
Musiałam poważnie skupić się na oddechu, żeby nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Czemu właściwie się przed tym powstrzymywałam. Wydawało mi się, że Elizabeth musi słyszeć bicie mojego serca, przyprawiające mnie o szum w uszach.
Odpowiadałam na jej dotyk lekkim ruchem bioder, byle tylko móc zwiększyć swoje doznania. Kiedy je podniosłam, kobieta sięgnęła, żeby rozpiąć kilka guzików dzielących jej dłoń od mojej bielizny. Po chwili nie było już niczego, co mogłoby oddzielić jej palce, od mojej gorącej, wilgotnej skóry.
Nastawiłam wodę na herbatę i przygotowałam dwa duże, metalowe kubki - jedyne, jakie ocalały. Podłoga pełna była szkła, porcelany i ceramiki. Wiedziałam, że nie zdążę tego posprzątać, zanim Danielle wyjdzie z łazienki, przecież przebranie się zajmuje tylko chwilę, a na ogarnięcie tego bałaganu potrzebne było znacznie więcej czasu. Sięgnęłam po miotłę i przesunęłam część odłamków na jedną stronę, tak aby chociaż po połowie kuchni dało się bezpiecznie przejść.
Po chwili woda się zagotowała, a Danielle weszła do pomieszczenia. Spojrzała na stertę odłamków, ale nic nie powiedziała.
- Usiądźmy w salonie - zaproponowałam. Danielle wzięła jeden kubek i przewędrowała do pomieszczenia obok. Usiadłyśmy na kanapie, ale zanim ona zdążyła spytać o szkło (a czułam, że chce to zrobić), wstałam. - Może rozpalę w kominku?
- Dobry pomysł - uśmiechnęła się. - Pomóc ci?
- Nie, zaczekaj tu. Ja zejdę do piwnicy po drewno i zaraz wrócę.
Miałam nadzieję, że Richard już nie żyje, albo, że przynajmniej nie będzie wydawał żadnych dziwnych dźwięków. Dlaczego w ogóle zaproponowałam ten głupi kominek?

Weszłam ostrożnie do piwnicy. Richard jeszcze żył i wydawał jakieś dźwięki. Były one jednak na tych ciche, że nie podejrzewałam, aby moja znajoma cokolwiek usłyszała. Wzięłam drewno i szybko wróciłam na górę.
Uklękłam przed kominkiem i rozpaliłam ogień.
- To dlaczego w ogóle byłaś w okolicy? - spytałam, siadając na kanapie obok Danielle.

poniedziałek, 9 lutego 2015

Mimo półmroku panującego w mojej sypialni, moje zmysły były na tyle wyostrzone, by móc zapamiętać każdy szczegół z wydarzeń tej nocy.
Kiedy nad ranem obudziłem się sam zdawało mi się, że nic się nie zmieniło, a poprzedni dzień był jedynie wyjątkowo realistycznym snem. Koszula Fryderyka, przewieszona na ramie łóżka upewniała mnie jednak, że mężczyzna spędził ze mną większą część ubiegłej nocy. Przeciągnąłem się leniwie, zrzucając jakąś mniejszą poduszkę na podłogę i zmusiłem się do tego wy wstać i udać się pod prysznic. Potrzebowałem chwili, by rozbudzić się bez porannego papierosa. Zimna woda nie pomogła mi zbytnio,  więc kiedy schodziłem do kuchni byłem w średnio optymistycznym nastroju.
Fryderyk siedział przy stole, przeglądając prasę nad kubkiem parującej kawy.
- To moja koszula. - Zauważyłem, unosząc brwi.
- Wiem. - Uśmiechnął się, niczym niewiniątko i wrócił do swojej lektury.
Pokręciłem głową, z mieszaniną zadowolenia i roztargnienia i przez krótką chwilę stałem tak, w dresie, zastanawiając się po co w ogóle znalazłem się w tym miejscu.
- Czy to znaczy, że... tak jakby... jesteśmy razem? - Zapytałem, siadając obok i próbując zerknąć na artykuł, który interesował go bardziej niż moja osoba.
- A według ciebie?
- Szczerze chciałbym, żeby właśnie to oznaczało.
Zdążyłem dostrzec słodki uśmiech na jego ustach, nim pochylił się żeby pocałować mnie lekko.

niedziela, 8 lutego 2015

Bigger than us

Stałam nad szpitalnym łóżkiem, w chorobliwie czystym pokoju, przysłuchując się pikaniu aparatury i świszczącemu oddechowi mojego męża i odczuwałam ulgę. Wiedziałam, że tym razem nie uda mu się z tego wylizać. Śmierć już od dawna wyciągała po niego swoje ręce, on jednak zawsze umiał ją przechytrzyć; tym razem w końcu go dopadła. Nigdy o siebie nie dbał. Miał chore serce, cukrzycę, przeszedł dwa zawały i wyszedł cało z wypadku samochodowego, w którym zginęła jego asystentka i kochanka w jednym. Lubił żyć ryzykownie, był uzależniony od alkoholu i prozacu.

Patrzyłam teraz na kredowo białą twarz swojego umierającego męża bez cienia żalu. Położyłam swoją rękę na jego sękatej dłoni. Kiedyś bardzo go kochałam, ale już dawno nie był tym mężczyzną, roześmianym chłopcem w śmiesznej marynarce w kratę, w którym się zakochałam na wakacjach w Hamptons. Być może mogłam o niego walczyć, ale coraz bardziej oddalaliśmy się od siebie i wkrótce staliśmy się zupełnie obcymi ludźmi i szczerze mówiąc nieszczególnie nas to zasmuciło. Przed kamerami wciąż byliśmy idealną rodziną i zgranym małżeństwem, bo taki obrazek korzystniej przekładał się na na sondaże i rosnącą popularność Abla, który coraz częściej rozmyślał o umocnieniu swojej władzy. Był jednym z Ojców Założycieli, ale potrzebował czegoś więcej dla zaspokojenia swoich ambicji, to już dawno mu nie wystarczało. Wiedziałam, że razem ze swoimi doradcami planuje zmianę na scenie politycznej. Wszystko rozgrywało się za zamkniętymi drzwiami jego gabinetu, w którym znikali szefowie największych stacji telewizyjnych, redaktorzy pism, wojskowi czy politycy o naprawdę zróżnicowanych poglądach. Abel prowadził swoją własną kampanię, dyskredytował i szkalował w mediach przyjaciół i wrogów, wykorzystując i być może również finansując ruchy społeczne sprzeciwiające się czystce i Ojcom Założycielom. Jego genialnym pomysłem był przewrót, on, Abel Williams miał obalić szwankujący system i wprowadzić nowy porządek, który okaże się receptą na panujący kryzys i uzdrowi państwo. W swoich dalekosiężnych planach nie uwzględnił jednak zamaskowanych, uzbrojonych osobników, którzy wtargnęli do naszego domu, niszcząc jeden z najdroższych systemów zabezpieczeń w kraju, a jeden z nich, którego później zidentyfikowano jako byłego oficera, postrzelił go kilkakrotnie w brzuch. Lekarze wprowadzili Abla w śpiączkę farmakologiczną, nie dając mu jednak wielu szans.

Wyszłam z pokoju. Miałam ogromną ochotę zapalić papierosa. Rzuciłam kilka lat temu, ale w stresujących sytuacjach chęć wypalenia jednego czy dwóch powracała. Przed wyjściem ze szpitala, odwiedziłam łazienkę. Nie wyglądałam jak zrozpaczona, kochająca bezgranicznie żona, która właśnie odstąpiła od łóżka umierającego męża. Roztarłam tusz pod powiekami i zmierzwiłam włosy.

Flesze rozbłysły tuż przed moją twarzą, a tłum dziennikarzy naparł na mnie z chwilą gdy otworzyłam drzwi. Przekrzykiwali się nawzajem, przepychając się bliżej schodów.
- Może nam coś pani powiedzieć o stanie męża?
Rzuciłam zbolałe spojrzenie w kierunku kamery i łamiącym się głosem wymamrotałam kilka słów o jego wyjątkowo ciężkim stanie i nienapawających nadzieją rokowaniach i szybkim krokiem ruszyłam w stronę samochodu, zasłaniając dłonią twarz. Wiedziałam, że będzie to dobrze wyglądało w telewizji. Wsiadłam do auta i ku swojemu zaskoczeniu, ujrzałam na tylnym siedzeniu jednego z najbliższych współpracowników Abla.
- Witaj, Lara. - Uśmiechnął się, wyciągając ku mnie paczkę papierosów. Bez wahania sięgnęłam po jednego.
- Mike, nie spodziewałam się... - zaczęłam, ale szybko mi przerwał.
- Musimy poważnie porozmawiać. Jestem pewien, że zdajesz sobie sprawę, że Abel już z tego nie wyjdzie. - Skinęłam głową, Michael westchnął ciężko. - To wszystko wydarzyło się w bardzo niekorzystnym dla nas momencie. Poparcie cały czas rosło, nasza inicjatywa miała szansę odnieść sukces, ale teraz... bez Abla... nasze przedsięwzięcie znajduje się pod znakiem zapytania.
- Nie rozumiem, czemu mi o tym mówisz... - powiedziałam cicho, chociaż miałam już pewne podejrzenia.
- Jesteś jedną z najbardziej wpływowych kobiet w kraju, odnosisz karierę jako profesor, piszą o tobie w poważnych gazetach, a brukowce analizują twój styl. Nie jesteś i nigdy nie byłaś tylko żoną swojego męża. Zawsze mogłaś zaoferować coś więcej.
- Do czego zmierzasz? - Wyciągnęłam rękę po kolejnego papierosa.
- Potrzebujemy cię, Laro. Teraz jest najlepszy moment dla nas, dla powodzenia naszego planu. Ty możesz zapewnić nam zwycięstwo.
- Chyba przeceniasz moje znaczenie. Nie jestem aż tak popularna. I nie jestem też politykiem. - Roześmiałam się.
- Nie musisz być. My zajmiemy się wszystkim. Potrzebujemy kogoś, kto zostanie twarzą nowego porządku.
- Chcecie zrobić ze mnie waszą marionetkę?
- Tak inteligentna kobieta jak ty nigdy się na to nie zgodzi. - Uśmiechnął się szeroko. - Chcemy, żebyś pomogła nam zmienić Amerykę.
Przewróciłam oczami.
- Takie wyświechtane słówka pozostaw dla mediów. Potrzebujemy czegoś więcej niż frazesy.

sobota, 7 lutego 2015

Całą drogę czułam lekkie napięcie, na szczęście Elizabeth była zbyt zajęta ocenianiem szkód jakie wywołał deszcz, żeby to dostrzec. Mimo tego, jak abstrakcyjne było nasze spotkanie, nadal odczuwałam do kobiety spory respekt i nie ważyłam się na więcej komentarzy, niż było niezbędne.
Nie mogłam zaparkować zbyt blisko drzwi, więc kiedy dotarłyśmy do jej domu, obie potrzebowałyśmy ręczników.
Kiedy tylko dotarłyśmy do jej łazienki, podała mi dwa, duże ręczniki, podczas gdy sama zaczęła zrzucać z siebie mokre ubrania i wrzucać je do wanny. Nie zwracałam na to uwagi, dopóki nie pozbyła się koszulki, a ja musiałam ukryć twarz w ręczniku, żeby nie gapić się na jej ciało. Kiedy owinęłam nim włosy, zobaczyłam ją stojącą mniej niż metr ode mnie i całkiem nagą. Wypuściłam z siebie powietrze głośniej, niż miałam zamiar, bo przykułam jej uwagę, kiedy owijała się ręcznikiem.
- Przyniosę ci zaraz coś na zmianę. - Rzuciła spokojnie, mijając mnie w drzwiach do łazienki. Oparłam się o brzeg wanny i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Na szczęście beznadziejne ciśnienie sprawiało, że nie rumieniłam się zbytnio. Mokre włosy, blada twarz, rozszerzone źrenice... nic poza tym.
Kiedy Elizabeth wróciła, ubrana w luźny cardigan i jeansy, żeby przynieść mi ubrania, starałam się za wszelką cenę unikać jej wzroku.
- Robię nam herbatę. Mam nadzieję, że lubisz earl grey. - Oznajmiła, łagodnym tonem.
- Cokolwiek gorącego. - Skinęłam głową.
- Świetnie. Przebierz się i dołącz do mnie.

piątek, 6 lutego 2015

Gdy zabrakło mi naczyń do rozbijania, postanowiłam wyjść na spacer, zanim zdołam zrobić coś głupiego. Głupszego, niż pozbycie się całej zastawy.
Mimo, że piwnica była zamknięta, usłyszałam wydawane przez Richarda dźwięki i, nie sprawdzając nawet, jak jest pogoda, wyszłam. Okazało się, że pada, ale nie miało to dla mnie znaczenia. Nie zamierzałam wracać po kurtkę do domu, w którym właśnie umierał mój mąż. Co najgorsze, umierał z wdzięcznością.
Nie zważając na brzydką pogodę, spacerowałam po okolicy, zastanawiając się, co poszło nie tak. Richard miał być przerażony i błagać mnie o litość, tymczasem podziękował mi. Na dodatek teraz, gdy już prawdopodobnie nie istniał, dalej siedział w mojej głowie.
Nie zdołałam się go pozbyć i nie byłam pewna, czy kiedykolwiek zdołam.

Miałam zamiar wrócić do domu, ale zobaczyłam samochód tej zabawnej dziewczyny, która jadła kiedyś u mnie obiad, więc postanowiłam podejść. Zawsze to lepszy pomysł, niż powrót do pełnej kawałków szkła kuchni.
Dopiero gdy usiadłam na siedzeniu pasażera, poczułam jak bardzo przemoczona jestem.
- Podwiozę cię do domu - zaproponowała.
- Nie zamawiałam księcia z bajki - odparłam szorstko, sama nie wiedząc dlaczego.
- Może chociaż zamówisz ciepłe ręczniki?
- To już prędzej - stwierdziłam. - Ręcznik w sumie by się przydał.

środa, 4 lutego 2015

Liquor on your lips makes you dangerous

 Godzina szósta trzydzieści.
Jest szaro i zapowiada się na cudowny, deszczowy dzień w tym smutnym mieście. O tej godzinie chyba tylko zachodnioeuropejskie stolice potrafią wyglądać jakkolwiek optymistycznie. (Nie ty, Londynie.)
Po tym jak wysiadłam z taksówki po drugiej stronie mostu, wolałam zwykle przespacerować się te pół kilometra do Opery.
Zwracałam na siebie uwagę niebotycznie wysokimi, koronkowymi szpilkami, ale nic poza tym i zawartością mojego portfela nie mogłoby zdradzić, że spędziłam całą noc z synem kongresmena.
Od razu wparowałam na zaplecze, zrzucając buty i płaszcz.
- Gdzie Cecil? - Spytałam, poirytowana. Zwykle mogłam liczyć na młodego, wesołego barmana i jego idealne mojito. Zamiast tego Erwin, pomocnik obecnego barmana posłał mi zmęczone spojrzenie. On też był na nogach całą noc, choć nie mógł liczyć na moje stawki.
- Nie wróci, pogódź się z tym. - Rzucił.
- Wszyscy wracają. Wcześniej, czy później, ale wszyscy. - Wzruszyłam ramionami i boso, sama poszłam zrobić sobie tego cholernego drinka.
Był zbyt mocny, ale skutecznie zabił smak taniej gumy do żucia, od której byłam praktycznie uzależniona. Wypiłam jeszcze jednego, nim w końcu ruszyłam na górę, odespać choć chwilę.

Około czternastej dopiero zaczynałam swój dzień na dobre. Prysznic i doprowadzenie się do stanu używalności trwało dwie godziny. Nie spieszyłam się donikąd, byłam umówiona dopiero na dwudziestą w galerii sztuki współczesnej. Zaproszenie na event przykleiłam do lustra -
czerpany papier z płatkami lawendy, kaligrafia krwistym, burgundowym tuszem...  Wiedziałam, że tego wieczora będę musiała ubrać swoją najlepszą czerwoną suknię bankietową i prezentować się jak miliard dolarów. Dziewczyny za milion zostaną potraktowane jak przystawki.
Uwielbiłam tego typu wydarzenia, zwłaszcza, kiedy część mężczyzn znałam bliżej. Traktowali mnie zwykle jak dzieło sztuki, wystarczyło więc przechadzać się powoli, spoglądać na nich spod rzęs i co jakiś czas poprawiać makijaż. Ozdoba przyjęcia musi się odpowiednio prezentować.
Pan Gabriel Duque zaprosił mnie nagle, ale nie śmiałam odrzucić takiej propozycji. Wiedziałam, że miał stałą dziewczynę w naszych kadrach i, że nie wróciła po czystce. Zgadywałam, że szybko musiał pogodzić się z niewielką stratą, skoro już upatrzył sobie mnie. Byłam młodsza, ale miałam podobną figurę. Prócz tego różniłyśmy się chyba wszystkim. Miałam jednak nadzieję przypodobać mu się, żeby zyskać tak wpływowego klienta.
Czas upływał mi na rozmyślaniach i słuchaniu audiobooka, który ściągnęłam na smartfona. Nie potrafiłam znieść ciszy, ani samotności, dlatego z przyjemnością wsłuchiwałam się w "Amerykańskich Bogów", nakładając na siebie makijaż i czesząc włosy.
Nim jeszcze byłam gotowa telefon przerwał mi rozdział, by poinformować o przychodzącym połączeniu.
- Panie Duque? Oczywiście. Muszę wyznać, że zaintrygowała mnie tematyka wystawy... - Zamieniłam z mężczyzną kilka słów, uśmiechając się do swojego odbicia w lustrze. Wybrałam neutralną szminkę, decydując, że nie mogę zostawić przypadkiem żadnych śladów na jego ekskluzywnej koszuli. Poza tym, jedyną czerwienią jaką pragnęłam mieć na ustach tego wieczora było półwytrawne wino.

Szablon wykonała Sasame Ka dla Zaczarowane Szablony