niedziela, 27 grudnia 2015

***

Najlepsze jest to uczucie wtapiania się w łóżko. Niektórzy potrafią osiągnąć go tak sami z siebie, zrelaksować się aż do tego stopnia. Zazdroszczę im.
Leżę i powoli coraz bardziej jednoczę się z łóżkiem. Przestaję istnieć. Niczym płyn wsiąkam w materac. Wszystko jest obojętne, ale w całkiem inny sposób niż zazwyczaj, nie tak chłodno i bezsensownie. Wszystko jest obojętne w pozytywny sposób. Wszystko jest dobrze. Nawet ten chaotyczny, przypadkowy, bez sensowny świat jest dobry.
Liczę na to, że uda mi się nie tylko zjednoczyć z materacem, ale i przesiąknąć przez niego na podłogę.

Usłyszałam odgłos przekręcania klucza. Czyli nie przesiąknę.
- Nie w pracy? - Liam oparł się o framugę.
- Wolne mam - odpowiedziałam, ściszając nieco muzykę.
- Na pewno? - Poszedł do kuchni, żeby mnie sprawdzić. Podniosłam się na łokciach.
- Nie musisz mnie sprawdzać - stwierdziłam gdy wrócił. - Jestem dorosłą i odpowiedzialną osobą.
- No, rzeczywiście - podniósł opakowanie po lekach z podłogi, sprawdził, czy jest puste, po czym je zgniótł.
- Przyniesiesz mi, proszę, wapno? - spytałam. On wyszedł do kuchni. Słyszałam jak wyciąga musującą tabletkę i zalewa ją wodą.
- Trzeba było wziąć coś przeciwalergicznego zanim połknęłaś całe opakowanie tych tabletek.
- Półtora opakowania - sprostowałam. - I wzięłam, ale wiesz, zwiększony wyrzut histaminy - westchnęłam. Liam usiadł na brzegu łóżka i podał mi szklankę.
Był moim starszym bratem. Był też moim ojcem i matką, a także najlepszym (no cóż, jedynym) przyjacielem. Przygarnął mnie kiedyś i od tego czasu się mną opiekował. Teraz ta opieka ograniczała się głównie do przypominania mi o posiłkach i przynoszenia wapna. No i - zabierania na najlepsze imprezy w mieście.
- Wychodzimy gdzieś dzisiaj? - zaproponował.
- Mam pracę jutro - odpowiedziałam. Liam uważał, że nie powinnam pracować, tylko się uczyć, ale ja nie chciałam być od niego zależna.
- No dobra - westchnął i wyszedł z pokoju, pozwalając mi na powrót do wtapiania się w łóżko.

piątek, 25 grudnia 2015

Do I look lonely?

 Kiedy usłyszałam brzdęk klucza przekręcanego w zamku, ze złości przeszło mi przez myśl, żeby w ogóle się nim nie przejąć. Już miałam zacisnąć uda mocniej wokół bioder mojego wprawnego kochanka, kiedy on z zaskakującą mnie lekkością chwycił mnie w talii i obrócił mnie, właściwie odstawiając na brzeg łóżka.
Skrzypnięcie, jakby wstrzymało dźwięki z korytarza, ale tylko na chwilę.
- Ciszej! - Szepnęłam teatralnie, chwytając za najbliższy fragment materiału i ubierając go na siebie niezdarnie. W tej samej chwili Christian zdążył ubrać na siebie bieliznę i buty; wyglądał w tym komplecie przekomicznie.
Wtedy otworzyły się drzwi pokoju.
Mój mózg postanowił się po prostu poddać, więc zakryłam się w całości kołdrą i nie patrzyłam dalej na to, co się dzieje. Naturalnie słyszałam jakieś stęknięcie i szybkie kroki, ale byłam zbyt zażenowana żeby wyjrzeć na zewnątrz, dopóki nie ustały.
Kiedy pozwoliłam sobie wstać, mój durny współlokator, którego nikt tu nie zapraszał stał tyłem do okien, na balkonie i palił papierosa, a wokół mnie leżało kilka butelek wina, sporo ubrań, słuchawki i paczka fajek.
Krew powoli odpłynęła mi z twarzy. Cóż, na niczym mi już nie zależało, wszyscy doskonale wiedzieli na czym stoją. Ubrałam jeansy i z pełnymi rękoma, boso, przeszłam korytarzem wprost do palarni.
Pierwszą wspólną reakcją był paniczny śmiech. Śmiech, który w środku nocy prawdopodobnie pobudził połowę akademika, ale w tamtej chwili absolutnie się tym nie przejmowaliśmy.
- Skąd deo cholery wziąłeś fajki? - Zapytałam, kiedy uspokoiłam się na tyle, by zadbać o własny nałóg.
- Wziąłem jedną, na drogę. - Odparł nonszalancko Chris, opierając się o ścianę. Wziął ode mnie jeansy i usiłował wciągnąć je na siebie, chwiejąc się nieco.
Zaciągnęłam się tak głęboko, że poczułam macha w piętach. A może były to tylko lodowate płytki, na których stałam na palcach...
- Spieprzaj stąd. - Rzuciłam, nadal ubawiona, obserwując jak mężczyzna zbiera się zupełnie, jakbyśmy trzy minuty temu nie byli w dość intymnej sytuacji. Zastanawiałam się, czy czuje się podobnie i pod nim też drżały nogi.
Dokończyliśmy fajki spokojnie, czasem tylko któreś z nas chichotało i zerkało płochliwie w stronę mojego pokoju.
- Muszę zjeżdżać nim ten dupek zamknie mi drzwi od środka. - Rzuciłam, po czym wyrzuciłam filtr i zawiesiłam się mężczyźnie na szyi - Dokończymy to jeszcze? - Ucałowałam go lekko i wróciłam truchtem do pokoju, słysząc pomruk aprobaty.
W pokoju, mój współlokator leżał już w łóżku, choć dobrze wiedziałam, że nie śpi.
- Ani słowa. - Rzuciłam, pakując się do siebie. Nie usłyszałam odpowiedzi.
"Dobranoc :*"
Sms od Chrisa sprawił, że jeszcze przez chwilę gapiłam się na ekran. Co niby miałam mu odpisać? Nie, żeby mi się nie podobało, ale byliśmy w końcu tylko przyjaciółmi. Z resztą on twierdził, że jest gejem (Jak każdy biseksualny facet, który chce coś wyrwać od czasów Freddiego Mercury'ego. On jedyny twierdził na odwrót.)
"Dobranoc, miśku"
Odpisałam, nie po raz pierwszy i zamknęłam oczy. Czekałam na upragniony sen ale nie miałam ochoty na jego konsekwencje - poranną rozmowę z gościem śpiącym po drugiej stronie pokoju. Byłam na niego wściekła.
Jasne, rozumiałam że też tu mieszka i ma prawo wracać kiedy chce, ale jeśli ktoś mówi mi, że wychodzi na całą noc, mam do jasnej cholery prawo oczekiwać, że wystarczy jeśli wyrzucę swoje dziwki przed piątą rano. Tymczasem jeszcze nie doszła czwarta. (I nie była to jedyna rzecz, która nie zdążyła dziś dojść przed powrotem Cato.)



Poranek powitał mnie kacem moralnym oraz konwencjonalnym, więc pierwsze o czym myślałam było odnalezienie czegokolwiek do picia.
Podziękowałam resztce zawartości butelki po winie, oraz coli, której gaz i słodycz nie była wystarczająco delikatna dla mojego żołądka i koniec końców utknęłam pod kranem. Kiedy zmoczyłam twarz i włosy poczułam się bardziej przytomna i gotowa do mierzenia się ze światem.
Wtedy też dotarł do mnie aburd pewnych aspektów wczorajszej nocy?
Czy ja przespałam się z Chrisem? Czy Cato wchodząc na nas postanowił zignorować to co się dzieje i zapalić na balkonie? Co do cholery wszyscy sobie myśleli?
Pocieszyłam się faktem, że to ja jako jedyna byłam po bolesnym rozstaniu i mogłam zachowywać się irracjonalnie.

poniedziałek, 13 kwietnia 2015


Świat stopniowo tracił kolory i stawał się czarno-biały. Gdyby nie Marceline, najprawdopodobniej wcale nie wstawałbym z łóżka. Zdarzały się dni, kiedy nie wychodziłem. Na szczęście wówczas Charlie ratował sytuację, wypisując mi fikcyjne zwolnienia.
- Powinieneś iść na terapię - stwierdzał od czasu do czasu podczas wypisywania kolejnego zwolnienia, chcąc uspokoić swoje sumienie.
- Myślisz, że nigdy nie byłem? Byłem, pomogło, ale mnie nie wyleczyło. Mam złe geny - uśmiechnąłem się smutno.
- To chociaż zobacz się z psychiatrą, zacznij brać leki.
- Proszę cię - wzruszyłem ramionami. - Chcesz żebym stracił pracę i dziecko? Od razu wysłaliby mnie na oddział.
Charlie spuścił wzrok.
- Powinieneś być pod opieką specjalisty - stwierdził, wypisując receptę.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem.

Leki pozwalały mi w miarę normalnie funkcjonować. W miarę. Nie sprawiły jednak, że wszystko wróciło do normy. Postanowiłem zrobić to, co potrafiłem najlepiej - uciec. Do ucieczki trzeba się było jednak właściwie przygotować.
Zacząłem od wizyty u rodziców.
- Potrzebuję pieniędzy - poinformowałem, po zwyczajowej wymianie uprzejmości.
- Ile? - spytała matka, a gdy wymieniłem kwotę, posłała mi zdziwione spojrzenie. - Czy ty wpakowałeś się w coś podejrzanego, tak jak twój brat?
- Nie - uciąłem.
- To po co ci tyle pieniędzy?
- Po co mam ci mówić, skoro i tak mnie skrytykujesz? Jeśli nie pożyczycie mi tych pieniędzy, będę musiał zdobyć je w inny sposób, a tego byście raczej nie chcieli - powiedziałem twardo.
- Dam ci te pieniądze, ale powiedz, po co ci one.
- Najpierw przelew.
Matka poszła po laptopa i zrobiła przelew.
- Proszę bardzo - powiedziała, nie bez złości.
- Wyjeżdżam do Europy. Otworzę warzywniak.
- Warzywniak. Czy ty do reszty postradałeś zmysły?!
- Może.

Październik 2024
- A, i jeszcze kilogram jabłek poproszę.
- Których? Wczoraj dostaliśmy cortlandy z lokalnego sadu, są naprawdę dobre - uśmiechnąłem się do klientki.
- W takim razie chętnie spróbuję, kilogram poproszę - powiedziała, odwzajemniając uśmiech.
Kobieta zapłaciła i wyszła, a po chwili próg przekroczyła Marceline.
- Cześć, Słoneczko. Jak było w szkole? - spytałem, a ona zaczęła opowiadać o tym, co się działo z charakterystycznym dla siebie entuzjazmem.
W końcu wszystko było w porządku. Nie wiedziałem na jak długo, ale dopóki było dobrze, nie chciałem myśleć o przyszłości.

niedziela, 15 marca 2015


Październik 2024

Nadal nie byłem przekonany, czy studiowanie politologii to dobry pomysł. Rozważałem jeszcze stosunki międzynarodowe, socjologię, a nawet literaturoznawstwo - i na wszystkie te kierunki się dostałem, co dodatkowo utrudniło decyzję. Wystarczyło jednak, aby rozpoczęły się pierwsze zajęcia i już byłem pewien, że podjąłem dobrą decyzję. Do sali wszedł młody, niezwykle dobrze wyglądający wykładowca.
- Nazywam się Adam Young i w tym semestrze będziemy się spotykać na historii myśli politycznej, w przyszłym na współczesnej myśli politycznej. Możliwe też, że udało wam się wybrać z puli przedmiotów dodatkowych jakieś, które ja prowadzę.
Szybko spojrzałem na swój plan zajęć i dowiedziałem się, że Young prowadzi także przedmiot, z którym wiązałem duże nadzieje - polityka w popkulturze. Ucieszyło mnie to.
- Obecność jest obowiązkowa, bo tego pragną władze uczelni, ale jeśli będziecie mieli jakieś logiczne wytłumaczenie, to nie będę robił problemu. Co do warunków zaliczenia... - nie dokończył, gdyż rozległo się pukanie do drzwi i do sali wszedł jakiś student.
- Dzień dobry. Mogę zająć panu chwilę? - spytał.
- Nie wiem czy zauważyłeś, Jo, ale właśnie prowadzę zajęcia.
- Chciałem tylko spytać, czy nie mógłby pan wyznaczyć mi jeszcze jednego terminu poprawkowego...
- Miałem zamiar powiedzieć wam o tym później - zwrócił się do nas - ale uwielbiam, gdy studenci piszą głupoty w pracach zaliczeniowych. Mam specjalną teczkę, w której trzymam takie prace. I oto stoi przed wami bezsprzeczny zwycięzca - wskazał na studenta. - I to dwukrotny, nie dość, że napisał głupoty na zaliczeniu, to na poprawce napisał jeszcze większe głupoty. A teraz stoi przede mną i prosi o kolejny termin. Nic z tego, Jo - zwrócił się znów do niego. - Nauczysz się na warunek.
- Mógłbym się chociaż dowiedzieć, co było źle w mojej pracy? - nie dawał za wygraną.
- A co nie było źle... Ale tak, jak przyjdziesz na konsultacje, będziesz mógł obejrzeć swoją pracę.
- Dziękuję i do zobaczenia w takim razie - powiedział i wyszedł.
Young dokończył mówić o warunkach zaliczenia, a później przedstawił zagadnienia, którymi mieliśmy się zajmować w ciągu tego semestru. Nie były zbyt porywające, ale ja i tak postanowiłem, że będę najlepszy.

niedziela, 8 marca 2015


Zignorowałem dzwoniący budzik. Dziś był jeden z tych nielicznych dni, kiedy to opiekunka zawoziła moją córkę do szkoły. Marceline rozpoczynała lekcje dopiero o dziesiątej, a ja, aby zdążyć do pracy, powinienem wyjść z domu piętnaście po siódmej. Nie było sensu budzić dziecka tak wcześnie, więc co tydzień opiekunka przychodziła o siódmej i przejmowała moje poranne obowiązki.
Tego dnia jednak, zamiast szykować się do pracy, leżałem i wpatrywałem się w sufit, nie myśląc o niczym. Z letargu wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Narzuciłem na siebie szlafrok i zszedłem na dół, aby wpuścić opiekunkę.
- Jestem chory - skłamałem. Chociaż, czy to było kłamstwo? Obawiałem się, że nie. - Będę w domu cały dzień, więc, jak przyprowadzisz Marceline po szkole do domu, będziesz mogła iść - powiedziałem i wróciłem do sypialni, aby kontynuować wpatrywanie się w sufit. Powinienem zadzwonić do szkoły i poinformować, że mnie nie będzie, ale udało mi się jedynie wysłać do przełożonej sms o treści: "Jestem chory. Jutro dostarczę zwolnienie."
Czułem, jakby mój mózg był owinięty czarną folią. Wszystko było w porządku, ale jednocześnie nic nie było w porządku. Nie się nie wydarzyło, nie miałem na co narzekać. Mimo to, czułem jak unoszę się w kierunku tej ciemnej, bezlitosnej pustki. Znowu.
Gdy usłyszałem odgłos zamykanych drzwi, wstałem i zacząłem się ubierać. Założyłem gruby sweter z długim rękawem. Było na niego nieco za ciepło, ale nie miałem zbytniego wyboru.
Zadzwoniłem do Adama.
- Pilnie potrzebuję zwolnienia lekarskiego, co najmniej na tydzień - powiedziałem, nawet się nie witając.
- Dlaczego nie pójdziesz do lekarza? - spytał.
- Bo nic mi nie jest. Po prostu jestem zmęczony.
- Dobrze. Charlie jest u nas, więc zaraz to załatwię.
- Dziękuję - odpowiedziałem, po czym zakończyłem rozmowę.
Po drodze myślałem o Valerie. Brakowało mi jej. Brakowało mi tego porozumienia, jakie pomiędzy nami było. Może i mógłbym odnaleźć taki stopień zrozumienia ze strony jakiejś innej osoby, ale na to było już trochę za późno. Moje serce zdążyło zmienić się w czarną dziurę i tylko dla Marceline robiło wyjątek.
- Ja tylko po to zwolnienie - powiedziałem, wchodząc do domu Adama.
- Nie zostaniesz? Zajmujemy się właśnie...
- Nie - przerwałem mu. - Muszę jeszcze załatwić kilka spraw.
- No dobra. Charlie mówił, że jako powód zwolnienia wpisał zapalenie stawów i kazał ci to przekazać - Adam wzruszył ramionami.
- Dziękuję.
W drodze powrotnej wszedłem do apteki, kupiłem bandaż i owinąłem nim nadgarstek. Teraz to rzeczywiście wyglądało, jakbym miał zapalenie stawów.

środa, 18 lutego 2015

Golden outside

Gruba, złota rama kontrastowała z niewielkim obrazem przedstawiającym mężczyznę kulącego się w kącie. Ciemne odcienie - burgundy i szarości nadawały dziełu jednocześnie intensywny, jak i ponury wydźwięk. Całość ujmowała mnie w wyjątkowy sposób, zwłaszcza, gdy spuszczając wzrok spojrzałam na swoje perły.
Cenna rama i wypalone wnętrze - to spotykało większość dziewczyn w mojej branży. Ciągle mówiłam sobie, że ja uniknę takiego losu, ale tu, przed tym obrazem poczułam ukłucie strachu.
- Ramę sprowadzono z Florencji, wcześniej zdobiła lustro w domu zamożnego rodu Orsini. Łączy się z tym wyjątkowa historia. albowiem po tym jak hrabia spłodził bękarta, hrabina stłukła wszystkie lustra w posiadłości, po czym popełniła samobójstwo. Pragnęła zrzucić wieczną klątwę na męża i jego potomka. Według pewnych źródeł, bękart zmarł tej samej nocy... - Kustosz wskazywał na okazały kawał drewna, jakby ten sam mógł być nośnikiem owej klątwy.
- Co stało się z innymi ramami? - Zapytałam.
- Większość została zniszczona. Przetrwały na pewno dwie, o których wiadomo. Druga zdobi nowe lustro i pozostała w europie. - Odpowiedział, jakby żałując, że ta część historii nie jest równie pasjonująca.
- Może kiedyś ktoś znów je połączy... - Uśmiechnęłam się, a on odwzajemnił grzecznościowy gest.
Widziałam, że powstrzymuje się przed ukradkowym lustrowaniem mnie tylko przez wzgląd na mężczyznę trzymającego rękę na mojej talii.
- A co myślisz o samym dziele? - Zapytał Pan Duque.
- Autor cierpiał na depresję? - Zastanawiałam się na głos.
- Na zaburzenia dwubiegunowe. - Potwierdził kustosz.
- Widzę, że dużo cierpiał w wolnym czasie. - Wzruszyłam ramionami, kierując się do następnego obrazu, po drodze zgarniając kieliszek szampana z tacy przechodzącego kelnera.






Po wernisażu i bankiecie, kiedy znaleźliśmy się już w hotelu przeprosiłam Pana Duque na moment, żeby 'poprawić makijaż'. Potrzebowałam oddechu od tej napiętej atmosfery.
"Nie mogłabym być księżniczką." Przeszło mi przez myśl w rozbawieniu.
Otaczanie się bankierami, ekonomistami i właścicielami ogromnych spółek było dla mnie zwyczajnie nudne. Znacznie lepiej radziłam sobie w bardziej... bezpośrednim kontakcie, kiedy wyznaczniki ich pozycji społecznej leżały w nieładzie na podłodze.

wtorek, 10 lutego 2015

Rozmowy z Elizabeth należały do tego rodzaju rozrywki, której nie ma się dość. Chociaż musiałam ukrywać część informacji o swoim życiu, obie znalazłyśmy pewną wspólną nić porozumienia. Nie wiedziałam nawet jak długo słuchałam, jak opowiadała mi o kwiatach, ale z jej ust każde słowo wydawało mi się na tyle ciekawe, by zapomnieć o czymkolwiek innym.
Nim spostrzegłam, siedziałyśmy na tyle blisko, by jej spojrzenie mnie elektryzowało. Jakim cudem zdołałam cokolwiek przed nią ukrywać, kiedy zdawała się przenikać moje myśli?
- Mam ochotę cię pocałować. - Wyparowałam nagle, nie do końca pewna, czy pomyślałam to, czy powiedziałam.
- Co cię powstrzymuje? - Zapytała.
* * *

Czułam, że kręci mi się w głowie, ale dla odmiany od moich zwykłych wieczorów źródłem tej lekkości nie był wypity alkohol. Wręcz przeciwnie, moje zmysły były nazbyt trzeźwe i wyostrzone. Jej miękkie usta pozostawiały ślady gęstej antycypacji, tuż pod moją skórą. Siedziała naprzeciw mnie, obsypując pocałunkami moją szyję i obojczyki, a ja miałam ochotę zamknąć oczy i oddać się mrokowi, który witał mnie z taką łagodnością. Nie mogłam jednak oddać się zmysłom, bez towarzystwa nieznośnych myśli.
"Czy ona chce tego, co ja? Właściwie, to czego ja chcę? Czy ona właśnie przygryzła moją skórę? Powinnam chyba dać jej jakiś znak, że mi się to podoba?"
Uśmiechnęłam się nerwowo tuż przed tym, jak Elizabeth powróciła pocałunkami do moich ust. Kiedy jej chłodne palce podwijały moją koszulkę, przeszedł mnie lekki dreszcz.
Zdałam sobie sprawę z tego, że opieram dłonie nieruchomo na jej biodrach, postanowiłam więc odwzajemniać jej gesty. Trudno jednak było mi ukryć brak pewności towarzyszący moim ruchom. 
- Jesteś spięta. - Szepnęła, spoglądając na mnie uważnie.
- Aż tak to widać? - Starałam się ukryć nerwy chichotem. To jednak nie działało.
- Połóż się. - Oznajmiła, odsuwając się na skraj łóżka.
Nie do końca wiedziałam o co jej chodzi, skończyłam więc oparta na łokciach na poduszkach.
- Na brzuchu. - Doprecyzowała. - I zrzuć tą koszulkę... - Zauważyłam, że pochyla się nad szafką nocną.
Posłuchałam jej bez słowa. Prawdę mówiąc, jej polecenia sprawiały, że łatwiej odnajdywałam się w tej sytuacji. Widząc, że wyciąga olejek do masażu, rozebrałam się od pasa w górę, ale biustonosza pozbyłam się z pewnym ociąganiem dopiero, kiedy leżałam na brzuchu, osłonięta pościelą.
- To powinno Cię rozluźnić... - Usłyszałam jej łagodny głos, tuż przed tym jak usiadła okrakiem na moich udach opierając dłonie na moich łopatkach. Odrzuciła moje włosy na bok, a jej ciężar posłał przyjemne impulsy w dół mojego kręgosłupa.
Kiedy powoli rozsmarowywała oliwkę na moim ciele czułam, jak napięte są wszystkie moje mięśnie. Starałam się z tym walczyć, ale nie przynosiło to zbyt wielkich rezultatów.
Dopiero jej wolne, ale silne ruchy sprawiły, że poczułam relaks, przy nieustępującym podnieceniu.
Bliskość naszych ciał zdawała mi się w pewnym stopniu odurzająca, czułam gorąco nie tylko w miejscach, które dotykała. Sparzył mnie dopiero dotyk jej ust na moim karku.
Westchnęłam cicho, z zaskoczeniem, ale mój głos zdradzał jedynie pragnienie, jakie mnie przepełniało.
- Chcesz, żebym nadal Cię dotykała? - Szepnęła, zsuwając nieco moje jeansy.
- Tak. - Odparłam, zdecydowanie, kiedy poczułam przez materiał, jak jedna z jej dłoni przesuwa się między moimi udami.
Musiałam poważnie skupić się na oddechu, żeby nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Czemu właściwie się przed tym powstrzymywałam. Wydawało mi się, że Elizabeth musi słyszeć bicie mojego serca, przyprawiające mnie o szum w uszach.
Odpowiadałam na jej dotyk lekkim ruchem bioder, byle tylko móc zwiększyć swoje doznania. Kiedy je podniosłam, kobieta sięgnęła, żeby rozpiąć kilka guzików dzielących jej dłoń od mojej bielizny. Po chwili nie było już niczego, co mogłoby oddzielić jej palce, od mojej gorącej, wilgotnej skóry.
Nastawiłam wodę na herbatę i przygotowałam dwa duże, metalowe kubki - jedyne, jakie ocalały. Podłoga pełna była szkła, porcelany i ceramiki. Wiedziałam, że nie zdążę tego posprzątać, zanim Danielle wyjdzie z łazienki, przecież przebranie się zajmuje tylko chwilę, a na ogarnięcie tego bałaganu potrzebne było znacznie więcej czasu. Sięgnęłam po miotłę i przesunęłam część odłamków na jedną stronę, tak aby chociaż po połowie kuchni dało się bezpiecznie przejść.
Po chwili woda się zagotowała, a Danielle weszła do pomieszczenia. Spojrzała na stertę odłamków, ale nic nie powiedziała.
- Usiądźmy w salonie - zaproponowałam. Danielle wzięła jeden kubek i przewędrowała do pomieszczenia obok. Usiadłyśmy na kanapie, ale zanim ona zdążyła spytać o szkło (a czułam, że chce to zrobić), wstałam. - Może rozpalę w kominku?
- Dobry pomysł - uśmiechnęła się. - Pomóc ci?
- Nie, zaczekaj tu. Ja zejdę do piwnicy po drewno i zaraz wrócę.
Miałam nadzieję, że Richard już nie żyje, albo, że przynajmniej nie będzie wydawał żadnych dziwnych dźwięków. Dlaczego w ogóle zaproponowałam ten głupi kominek?

Weszłam ostrożnie do piwnicy. Richard jeszcze żył i wydawał jakieś dźwięki. Były one jednak na tych ciche, że nie podejrzewałam, aby moja znajoma cokolwiek usłyszała. Wzięłam drewno i szybko wróciłam na górę.
Uklękłam przed kominkiem i rozpaliłam ogień.
- To dlaczego w ogóle byłaś w okolicy? - spytałam, siadając na kanapie obok Danielle.

poniedziałek, 9 lutego 2015

Mimo półmroku panującego w mojej sypialni, moje zmysły były na tyle wyostrzone, by móc zapamiętać każdy szczegół z wydarzeń tej nocy.
Kiedy nad ranem obudziłem się sam zdawało mi się, że nic się nie zmieniło, a poprzedni dzień był jedynie wyjątkowo realistycznym snem. Koszula Fryderyka, przewieszona na ramie łóżka upewniała mnie jednak, że mężczyzna spędził ze mną większą część ubiegłej nocy. Przeciągnąłem się leniwie, zrzucając jakąś mniejszą poduszkę na podłogę i zmusiłem się do tego wy wstać i udać się pod prysznic. Potrzebowałem chwili, by rozbudzić się bez porannego papierosa. Zimna woda nie pomogła mi zbytnio,  więc kiedy schodziłem do kuchni byłem w średnio optymistycznym nastroju.
Fryderyk siedział przy stole, przeglądając prasę nad kubkiem parującej kawy.
- To moja koszula. - Zauważyłem, unosząc brwi.
- Wiem. - Uśmiechnął się, niczym niewiniątko i wrócił do swojej lektury.
Pokręciłem głową, z mieszaniną zadowolenia i roztargnienia i przez krótką chwilę stałem tak, w dresie, zastanawiając się po co w ogóle znalazłem się w tym miejscu.
- Czy to znaczy, że... tak jakby... jesteśmy razem? - Zapytałem, siadając obok i próbując zerknąć na artykuł, który interesował go bardziej niż moja osoba.
- A według ciebie?
- Szczerze chciałbym, żeby właśnie to oznaczało.
Zdążyłem dostrzec słodki uśmiech na jego ustach, nim pochylił się żeby pocałować mnie lekko.

niedziela, 8 lutego 2015

Bigger than us

Stałam nad szpitalnym łóżkiem, w chorobliwie czystym pokoju, przysłuchując się pikaniu aparatury i świszczącemu oddechowi mojego męża i odczuwałam ulgę. Wiedziałam, że tym razem nie uda mu się z tego wylizać. Śmierć już od dawna wyciągała po niego swoje ręce, on jednak zawsze umiał ją przechytrzyć; tym razem w końcu go dopadła. Nigdy o siebie nie dbał. Miał chore serce, cukrzycę, przeszedł dwa zawały i wyszedł cało z wypadku samochodowego, w którym zginęła jego asystentka i kochanka w jednym. Lubił żyć ryzykownie, był uzależniony od alkoholu i prozacu.

Patrzyłam teraz na kredowo białą twarz swojego umierającego męża bez cienia żalu. Położyłam swoją rękę na jego sękatej dłoni. Kiedyś bardzo go kochałam, ale już dawno nie był tym mężczyzną, roześmianym chłopcem w śmiesznej marynarce w kratę, w którym się zakochałam na wakacjach w Hamptons. Być może mogłam o niego walczyć, ale coraz bardziej oddalaliśmy się od siebie i wkrótce staliśmy się zupełnie obcymi ludźmi i szczerze mówiąc nieszczególnie nas to zasmuciło. Przed kamerami wciąż byliśmy idealną rodziną i zgranym małżeństwem, bo taki obrazek korzystniej przekładał się na na sondaże i rosnącą popularność Abla, który coraz częściej rozmyślał o umocnieniu swojej władzy. Był jednym z Ojców Założycieli, ale potrzebował czegoś więcej dla zaspokojenia swoich ambicji, to już dawno mu nie wystarczało. Wiedziałam, że razem ze swoimi doradcami planuje zmianę na scenie politycznej. Wszystko rozgrywało się za zamkniętymi drzwiami jego gabinetu, w którym znikali szefowie największych stacji telewizyjnych, redaktorzy pism, wojskowi czy politycy o naprawdę zróżnicowanych poglądach. Abel prowadził swoją własną kampanię, dyskredytował i szkalował w mediach przyjaciół i wrogów, wykorzystując i być może również finansując ruchy społeczne sprzeciwiające się czystce i Ojcom Założycielom. Jego genialnym pomysłem był przewrót, on, Abel Williams miał obalić szwankujący system i wprowadzić nowy porządek, który okaże się receptą na panujący kryzys i uzdrowi państwo. W swoich dalekosiężnych planach nie uwzględnił jednak zamaskowanych, uzbrojonych osobników, którzy wtargnęli do naszego domu, niszcząc jeden z najdroższych systemów zabezpieczeń w kraju, a jeden z nich, którego później zidentyfikowano jako byłego oficera, postrzelił go kilkakrotnie w brzuch. Lekarze wprowadzili Abla w śpiączkę farmakologiczną, nie dając mu jednak wielu szans.

Wyszłam z pokoju. Miałam ogromną ochotę zapalić papierosa. Rzuciłam kilka lat temu, ale w stresujących sytuacjach chęć wypalenia jednego czy dwóch powracała. Przed wyjściem ze szpitala, odwiedziłam łazienkę. Nie wyglądałam jak zrozpaczona, kochająca bezgranicznie żona, która właśnie odstąpiła od łóżka umierającego męża. Roztarłam tusz pod powiekami i zmierzwiłam włosy.

Flesze rozbłysły tuż przed moją twarzą, a tłum dziennikarzy naparł na mnie z chwilą gdy otworzyłam drzwi. Przekrzykiwali się nawzajem, przepychając się bliżej schodów.
- Może nam coś pani powiedzieć o stanie męża?
Rzuciłam zbolałe spojrzenie w kierunku kamery i łamiącym się głosem wymamrotałam kilka słów o jego wyjątkowo ciężkim stanie i nienapawających nadzieją rokowaniach i szybkim krokiem ruszyłam w stronę samochodu, zasłaniając dłonią twarz. Wiedziałam, że będzie to dobrze wyglądało w telewizji. Wsiadłam do auta i ku swojemu zaskoczeniu, ujrzałam na tylnym siedzeniu jednego z najbliższych współpracowników Abla.
- Witaj, Lara. - Uśmiechnął się, wyciągając ku mnie paczkę papierosów. Bez wahania sięgnęłam po jednego.
- Mike, nie spodziewałam się... - zaczęłam, ale szybko mi przerwał.
- Musimy poważnie porozmawiać. Jestem pewien, że zdajesz sobie sprawę, że Abel już z tego nie wyjdzie. - Skinęłam głową, Michael westchnął ciężko. - To wszystko wydarzyło się w bardzo niekorzystnym dla nas momencie. Poparcie cały czas rosło, nasza inicjatywa miała szansę odnieść sukces, ale teraz... bez Abla... nasze przedsięwzięcie znajduje się pod znakiem zapytania.
- Nie rozumiem, czemu mi o tym mówisz... - powiedziałam cicho, chociaż miałam już pewne podejrzenia.
- Jesteś jedną z najbardziej wpływowych kobiet w kraju, odnosisz karierę jako profesor, piszą o tobie w poważnych gazetach, a brukowce analizują twój styl. Nie jesteś i nigdy nie byłaś tylko żoną swojego męża. Zawsze mogłaś zaoferować coś więcej.
- Do czego zmierzasz? - Wyciągnęłam rękę po kolejnego papierosa.
- Potrzebujemy cię, Laro. Teraz jest najlepszy moment dla nas, dla powodzenia naszego planu. Ty możesz zapewnić nam zwycięstwo.
- Chyba przeceniasz moje znaczenie. Nie jestem aż tak popularna. I nie jestem też politykiem. - Roześmiałam się.
- Nie musisz być. My zajmiemy się wszystkim. Potrzebujemy kogoś, kto zostanie twarzą nowego porządku.
- Chcecie zrobić ze mnie waszą marionetkę?
- Tak inteligentna kobieta jak ty nigdy się na to nie zgodzi. - Uśmiechnął się szeroko. - Chcemy, żebyś pomogła nam zmienić Amerykę.
Przewróciłam oczami.
- Takie wyświechtane słówka pozostaw dla mediów. Potrzebujemy czegoś więcej niż frazesy.

sobota, 7 lutego 2015

Całą drogę czułam lekkie napięcie, na szczęście Elizabeth była zbyt zajęta ocenianiem szkód jakie wywołał deszcz, żeby to dostrzec. Mimo tego, jak abstrakcyjne było nasze spotkanie, nadal odczuwałam do kobiety spory respekt i nie ważyłam się na więcej komentarzy, niż było niezbędne.
Nie mogłam zaparkować zbyt blisko drzwi, więc kiedy dotarłyśmy do jej domu, obie potrzebowałyśmy ręczników.
Kiedy tylko dotarłyśmy do jej łazienki, podała mi dwa, duże ręczniki, podczas gdy sama zaczęła zrzucać z siebie mokre ubrania i wrzucać je do wanny. Nie zwracałam na to uwagi, dopóki nie pozbyła się koszulki, a ja musiałam ukryć twarz w ręczniku, żeby nie gapić się na jej ciało. Kiedy owinęłam nim włosy, zobaczyłam ją stojącą mniej niż metr ode mnie i całkiem nagą. Wypuściłam z siebie powietrze głośniej, niż miałam zamiar, bo przykułam jej uwagę, kiedy owijała się ręcznikiem.
- Przyniosę ci zaraz coś na zmianę. - Rzuciła spokojnie, mijając mnie w drzwiach do łazienki. Oparłam się o brzeg wanny i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Na szczęście beznadziejne ciśnienie sprawiało, że nie rumieniłam się zbytnio. Mokre włosy, blada twarz, rozszerzone źrenice... nic poza tym.
Kiedy Elizabeth wróciła, ubrana w luźny cardigan i jeansy, żeby przynieść mi ubrania, starałam się za wszelką cenę unikać jej wzroku.
- Robię nam herbatę. Mam nadzieję, że lubisz earl grey. - Oznajmiła, łagodnym tonem.
- Cokolwiek gorącego. - Skinęłam głową.
- Świetnie. Przebierz się i dołącz do mnie.

piątek, 6 lutego 2015

Gdy zabrakło mi naczyń do rozbijania, postanowiłam wyjść na spacer, zanim zdołam zrobić coś głupiego. Głupszego, niż pozbycie się całej zastawy.
Mimo, że piwnica była zamknięta, usłyszałam wydawane przez Richarda dźwięki i, nie sprawdzając nawet, jak jest pogoda, wyszłam. Okazało się, że pada, ale nie miało to dla mnie znaczenia. Nie zamierzałam wracać po kurtkę do domu, w którym właśnie umierał mój mąż. Co najgorsze, umierał z wdzięcznością.
Nie zważając na brzydką pogodę, spacerowałam po okolicy, zastanawiając się, co poszło nie tak. Richard miał być przerażony i błagać mnie o litość, tymczasem podziękował mi. Na dodatek teraz, gdy już prawdopodobnie nie istniał, dalej siedział w mojej głowie.
Nie zdołałam się go pozbyć i nie byłam pewna, czy kiedykolwiek zdołam.

Miałam zamiar wrócić do domu, ale zobaczyłam samochód tej zabawnej dziewczyny, która jadła kiedyś u mnie obiad, więc postanowiłam podejść. Zawsze to lepszy pomysł, niż powrót do pełnej kawałków szkła kuchni.
Dopiero gdy usiadłam na siedzeniu pasażera, poczułam jak bardzo przemoczona jestem.
- Podwiozę cię do domu - zaproponowała.
- Nie zamawiałam księcia z bajki - odparłam szorstko, sama nie wiedząc dlaczego.
- Może chociaż zamówisz ciepłe ręczniki?
- To już prędzej - stwierdziłam. - Ręcznik w sumie by się przydał.

środa, 4 lutego 2015

Liquor on your lips makes you dangerous

 Godzina szósta trzydzieści.
Jest szaro i zapowiada się na cudowny, deszczowy dzień w tym smutnym mieście. O tej godzinie chyba tylko zachodnioeuropejskie stolice potrafią wyglądać jakkolwiek optymistycznie. (Nie ty, Londynie.)
Po tym jak wysiadłam z taksówki po drugiej stronie mostu, wolałam zwykle przespacerować się te pół kilometra do Opery.
Zwracałam na siebie uwagę niebotycznie wysokimi, koronkowymi szpilkami, ale nic poza tym i zawartością mojego portfela nie mogłoby zdradzić, że spędziłam całą noc z synem kongresmena.
Od razu wparowałam na zaplecze, zrzucając buty i płaszcz.
- Gdzie Cecil? - Spytałam, poirytowana. Zwykle mogłam liczyć na młodego, wesołego barmana i jego idealne mojito. Zamiast tego Erwin, pomocnik obecnego barmana posłał mi zmęczone spojrzenie. On też był na nogach całą noc, choć nie mógł liczyć na moje stawki.
- Nie wróci, pogódź się z tym. - Rzucił.
- Wszyscy wracają. Wcześniej, czy później, ale wszyscy. - Wzruszyłam ramionami i boso, sama poszłam zrobić sobie tego cholernego drinka.
Był zbyt mocny, ale skutecznie zabił smak taniej gumy do żucia, od której byłam praktycznie uzależniona. Wypiłam jeszcze jednego, nim w końcu ruszyłam na górę, odespać choć chwilę.

Około czternastej dopiero zaczynałam swój dzień na dobre. Prysznic i doprowadzenie się do stanu używalności trwało dwie godziny. Nie spieszyłam się donikąd, byłam umówiona dopiero na dwudziestą w galerii sztuki współczesnej. Zaproszenie na event przykleiłam do lustra -
czerpany papier z płatkami lawendy, kaligrafia krwistym, burgundowym tuszem...  Wiedziałam, że tego wieczora będę musiała ubrać swoją najlepszą czerwoną suknię bankietową i prezentować się jak miliard dolarów. Dziewczyny za milion zostaną potraktowane jak przystawki.
Uwielbiłam tego typu wydarzenia, zwłaszcza, kiedy część mężczyzn znałam bliżej. Traktowali mnie zwykle jak dzieło sztuki, wystarczyło więc przechadzać się powoli, spoglądać na nich spod rzęs i co jakiś czas poprawiać makijaż. Ozdoba przyjęcia musi się odpowiednio prezentować.
Pan Gabriel Duque zaprosił mnie nagle, ale nie śmiałam odrzucić takiej propozycji. Wiedziałam, że miał stałą dziewczynę w naszych kadrach i, że nie wróciła po czystce. Zgadywałam, że szybko musiał pogodzić się z niewielką stratą, skoro już upatrzył sobie mnie. Byłam młodsza, ale miałam podobną figurę. Prócz tego różniłyśmy się chyba wszystkim. Miałam jednak nadzieję przypodobać mu się, żeby zyskać tak wpływowego klienta.
Czas upływał mi na rozmyślaniach i słuchaniu audiobooka, który ściągnęłam na smartfona. Nie potrafiłam znieść ciszy, ani samotności, dlatego z przyjemnością wsłuchiwałam się w "Amerykańskich Bogów", nakładając na siebie makijaż i czesząc włosy.
Nim jeszcze byłam gotowa telefon przerwał mi rozdział, by poinformować o przychodzącym połączeniu.
- Panie Duque? Oczywiście. Muszę wyznać, że zaintrygowała mnie tematyka wystawy... - Zamieniłam z mężczyzną kilka słów, uśmiechając się do swojego odbicia w lustrze. Wybrałam neutralną szminkę, decydując, że nie mogę zostawić przypadkiem żadnych śladów na jego ekskluzywnej koszuli. Poza tym, jedyną czerwienią jaką pragnęłam mieć na ustach tego wieczora było półwytrawne wino.

sobota, 31 stycznia 2015

Storm

Deszcz ograniczał widoczność do kilku metrów. Jezdnia była śliska i ciemna, przypominała mi węża kryjącego się w mroku. Jechałam szybciej, niż pozwalałyby na to przepisy, ale potrzebowałam opuścić miasto natychmiast. Zatrzymałam się dopiero na skraju lasu, gdzie uchyliłam nieznacznie okno i włączyłam radio. Z głośników popłynęło Queen, co przyjęłam z ulgą.
Dopiero po kilku chwilach poczułam, że mogę odetchnąć, choć jeszcze nie pełną piersią. Wygrzebałam ze schowka paczkę fajek i zapaliłam jedną. Zmusiłam się do zaciągnięcia się tak głęboko, że poczułam łzy napływające do oczu, ale szybko stłumiłam odruch kaszlu i wypuściłam z siebie gęsty dym.
Kilka sekund później poczułam się rozluźniona i lekka, jakby ktoś odsunął moje problemy o kilka centymetrów. Wypaliłam tak trzy fajki i pewnie skończyłabym z mdłościami, gdyby ktoś nie zastukał w moje okno.
- Mówiłam Ci, że to Cię zabije. - Usłyszałam znajomy głos.
Na zewnątrz, w gwałtownym deszczu stała ciemna postać o rozwianych włosach. Elisabeth musiała dość głośno krzyczeć, żebym mogła usłyszeć ją we wnętrzu samochodu.
- Wsiadaj natychmiast! - Otworzyłam drzwi po stronie pasażera. Nie musiałam jej namawiać.
- Co ty tu robisz w tą pogodę? - Zapytałam, zdezorientowana.
- Mogłabym zapytać o to samo. - Kobieta odgarniała włosy z twarzy i przekręciła w swoją stronę wsteczne lusterko żeby zobaczyć jak wygląda.
Wyglądała jak zderzenie żywiołów. Pachniała wiatrem, deszczem i ziemią.  Patrzyłam na nią z podziwem.
- Podwiozę Cię do domu. - Oświadczyłam.
- Proszę, proszę, nie zamawiałam księcia z bajki. - Prychnęła.
- Może chociaż zamówisz ciepłe ręczniki? - Zasugerowałam.

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Skinny love

Postanowiliśmy zostawić Adama i Cecila samych, żeby mogli złapać oddech od otaczających ich wydarzeń choć na chwilę. Katherine spała, pozwoliliśmy więc sobie wrócić do mieszkania, bo miałem już serdecznie dość tego dziwnego wolontariatu.
Podróż upłynęła mi nerwowo. Zdawało się, że każda sekunda ciszy mnie zabija, poczułem się więc w obowiązku wypełnienia jej filozoficznym żargonem, co nie umknęło uwadze jakiejś kobiecie w autobusie. To, albo mój głupi uśmiech, kiedy Fryderyk złapał mnie za rękę, by ukoić wzbierające we mnie napięcie.
- Tak więc ten stary sor od aksjologii uwziął się na jednego pierwszoroczniaka, jakby ten przeleciał mu córkę. Mówię ci, dawno nie miałem takiego ubawu. Młody nie rozumiał ani słowa przez całe półtora godziny, a pytany pomylił Kanta z Heglem. - Parsknąłem śmiechem, już nieco rozluźniony.
- Zakładam, że nie masz z tych zajęć żadnych notatek?
Ponownie się roześmiałem, tym razem mocniej ściskając dłoń Fryderyka.

Kiedy tylko zrzuciłem z siebie płaszcz i buty, usiadłem na kanapie w salonie. Fryderyk zaczął nerwowo krzątać się w kuchni, a ja cierpliwie czekałem, aż do mnie przyjdzie. W końcu pojawił się w progu, a ja rzuciłem mu rozbawione spojrzenie.
- Skończysz wreszcie? - Zapytałem, wyciągając do niego rękę. Podszedł z pewnym oporem. Przyciągnąłem go bliżej, żeby móc go pocałować. Smak jego ust sprawił, że poczułem lekkość, jaka nigdy mi nie towarzyszyła. Żaden miks opiatów nie mógłby tego zastąpić. Usiadł obok, przerywając pocałunek tylko na chwilę. Obaj byliśmy dość rozleniwieni po całym dniu, by rozkoszować się swoją bliskością w delikatnych czułościach. W końcu wtuliliśmy się w siebie, żeby w spokoju odpocząć.

sobota, 24 stycznia 2015

Happy birthday

Prawie zapomniałam. Nie wiem jak to się stało, ale prawie zapomniałam o urodzinach Richarda. Zazwyczaj wszystko miałam już przygotowane miesiąc wcześniej. Tym razem jednak spojrzałam na kalendarz i uświadomiłam sobie, że kolejna rocznica jego urodzin jest właśnie dzisiaj, a ja nie mam prezentu.
Jemu zdarzało się to częściej. Przypominał sobie dopiero gdy następnego dnia robiłam, jak mówił, dramat.

- Znowu zaczynasz? Nie rozumiesz, że mam dużo pracy?
- O zobowiązaniach wobec swoich klientów jakoś nie zapominasz! No tak, ale przecież złożenie mi życzeń nie przyniesie ci zysku. Dlaczego ja w ogóle jestem zaskoczona?
- Tak, przecież ty nigdy o niczym nie zapomniałaś...
- O twoich urodzinach pamiętam zawsze.
- Spieszę się. Nie mam czasu na tę idiotyczną dyskusję.
- Pewnie, idź! Tylko tyle potrafisz! Nie bądź czasem zaskoczony, jak wrócisz do pustego domu.
- Nie masz dokąd iść. Nigdy nie pracowałaś, nawet nie skończyłaś studiów. Nie poradziłabyś sobie beze mnie.


Później przychodził z kwiatami, przepraszał.

- Następnym razem będę pamiętał, obiecuję. Nie gniewaj się już na mnie.
- Nie gniewam się, Richardzie. To ja powinnam ciebie przeprosić. Masz tyle stresu, a ja ci tylko dokładam problemów.
- Nie dokładasz mi problemów kochanie. Powinienem był pamiętać. Nic dziwnego, że się zdenerwowałaś.
- Chciałabym nie być taka dramatyczna. Jak ty w ogóle ze mną wytrzymujesz?
- No już, spokojnie. Nie płacz, kochanie.


Rok później znów nie pamiętał.

Nie mogłam być taka sama. Musiałam szybko przygotować jakiś prezent. Było to jednak ciężkie zadanie, biorąc pod uwagę, że Richard, żyjąc sobie spokojnie w piwnicy, niczego nie potrzebuje. Stwierdziłam więc, że upiekę mu tort.
Ubrałam się i pojechałam na zakupy. Po drodze omal nie przejechałam dwóch mężczyzn z niemowlęciem, którzy niespodziewanie weszli na pasy. A może to ja niespodziewanie wyjechałam zza zakrętu?
Po zakupach wróciłam do domu i zabrałam się za pieczenie.
Dwie godziny później tort był gotowy. Wetknęłam w niego dwie świeczki, czwórkę i ósemkę i zeszłam do piwnicy.
- Pomyśl życzenie, może się spełni - uśmiechnęłam się, stawiając tort przed Richardem. Zdmuchnął świeczki, a ja odkroiłam kawałek ciasta i podałam mu. Zaczął jeść łapczywie. Pozbawienie go śniadania i obiadu okazało się dobrym pomysłem. - Sto lat, Richardzie - powiedziałam. - Zdradzę ci tajemnicę. Nie dożyjesz stu lat. Nie dożyjesz nawet czterdziestu dziewięciu lat.
Spojrzał najpierw na tort, a po chwili na mnie. Zrozumiał.
- Dziękuję - powiedział dziwnym, zmienionym głosem. Dokończył jeść kawałek, po czym sięgnął po następny.
- Cieszę się, że podoba ci się mój prezent - powiedziałam spokojnie, udając wspaniałomyślność. - Żegnaj Richardzie.
Dopiero po zamknięciu drzwi od piwnicy pozwoliłam sobie na wybuch złości. Rozbiłam kilka talerzy i dzbanek, ale to nie pomagało. Jak on mógł cieszyć się z tego, że zrobiłam mu zatrute ciasto? Jak mógł się cieszyć z tego, że umiera? To miało wyglądać całkiem inaczej, miał być przerażony. Tymczasem był wdzięczny.
Mimo że destrukcja naczyń kuchennych nie pomagała, kontynuowałam ją, aż prawie całą podłoga pokryła się kawałkami szkła i ceramiki.

wtorek, 20 stycznia 2015

Becoming real

Wszystkie myśli, które zwykle odpychałem od siebie, niczym mgłę złożoną z opium i moich pragnień nagle stały się uderzająco prawdziwe. Ten mężczyzna - ten niedorzecznie atrakcyjny i tak prawdziwy w swych namiętnościach mężczyzna stał właśnie przede mną - usta tuż przy moich ustach. To było ostatnie, czego bym się spodziewał.
Poczułem się, jakby ściana jaka wzniosła się przede mną przez te wszystkie miesiące runęła z hukiem, otwierając mi ścieżkę do niespodziewanej wolności. W tej krótkiej chwili, którą dzieliliśmy zapomniałem o wszystkim i przywarłem do niego blisko. Potrzebowałem czuć go tuż przy sobie, poznać każdy drobny szczegół jego ciała. Gorący, mokry oddech, jego szorstką brodę, silne dłonie, które nie opierały się, a przyciągały mnie bliżej - to wszystko tworzyło w moim umyśle zupełnie nową wersję Fryderyka. Tą prawdziwą, materialną.
Nietknięta rzeźba rewolucjonisty runęła, a przede mną stał młody mężczyzna o roziskrzonym spojrzeniu, usiłujący złapać głębszy oddech.
Usłyszeliśmy kroki w korytarzu i odsunęliśmy się od siebie, udając, że nic takiego się nie wydarzyło, kiedy do kuchni wszedł Cecil. Ten wrak człowieka oparł się o stół, na którym chwilę wcześniej 
(i nadal)
miałem ochotę przerżnąć mojego najlepszego przyjaciela
(nie niszczcie moich marzeń).
- Obiad jest prawie gotowy. - Powiedział Fryderyk, optymistycznym tonem, który jednak nie zdołał rozweselić faceta z w pełni rozwiniętym szokiem pourazowym.
- Właśnie. - Przytaknąłem, udając, że sałatka potrzebuje, bym ją przemieszał.
- Pięknie pachnie. Nie musieliście...
- Przymknij się i wołaj swojego chłopaka na dół. Zaraz nakrywamy do stołu. - Przerwałem mu.
Wychudła, blada sylwetka przesunęła się przed moimi oczami flegmatycznie, niczym zombie na głodzie. Kiedy tylko usłyszałem skrzypnięcie na schodach, przyciągnąłem do siebie Fryderyka.
- Jeszcze z tobą nie skończyłem... - Szepnąłem, po czym pocałowałem go namiętnie.

sobota, 10 stycznia 2015

?

Niewiele spałem i nie miałem czasu na odpoczynek, ale i tak czułem się fantastycznie. W końcu moje działania miały jakieś znaczenie. Wstawaliśmy wcześnie rano i szliśmy do domu Adama, gdzie dowiadywaliśmy się, co będzie trzeba zrobić. Karol, swoim zwyczajem, narzekał na wszystko i wątpił nieco w sens tych działań, mnie jednak nie psuło to nastroju. Do domu wracaliśmy wieczorem, a ponieważ musiałem się uczyć, na sen pozostawało niewiele czasu.
Tego dnia skończyłem zajęcia godzinę przed Karolem i czekałem na niego pod salą. On oczywiście myślał, że kończymy o tej samej porze, inaczej pewnie urwałby się z zajęć, udając że robi to tylko ze względu na mnie i na to, abym nie musiał czekać. Zaczytany, nawet nie zauważyłem kiedy jego grupa skończyła zajęcia.
- Myślałem, że kończymy o tej samej porze? - Usłyszałem nad sobą głos Karola.
- Tak, wypuścili nas trochę wcześniej, więc usiadłem sobie tutaj - skłamałem. On w odpowiedzi tylko westchnął.
Poszliśmy na miasto, żeby porozwieszać trochę propagandy. Później namówiłem Karola, abyśmy zrobili jakieś zakupy. Chciałem ugotować coś Adamowi i Cecilowi, jako że obaj kompletnie nie przejmowali się potrzebą jedzenia. Mój przyjaciel oczywiście wyraził swoje niezadowolenie, ale nie protestował zbytnio, więc kupiliśmy trochę jedzenia i po przyjściu do Adama zabraliśmy się za robienie zapiekanki i sałatki.
Kuchnia była, oprócz gabinetu, chyba jedynym w pełni umeblowanym pomieszczeniem w tym domu. I to całkiem nieźle umeblowanym. Tylko trochę zbyt mały, okrągły stolik, niezbyt pasujący do reszty wystroju psuł efekt. Jednak, biorąc pod uwagę, że byłem w domu człowieka, który w ogromnym salonie ma dosłownie tylko dwa meble, kanapę i stół, nie mogłem narzekać.
Poprosiłem Karola o włożenie zapiekanki do piekarnika, a sam zacząłem kroić warzywa na sałatkę. Wspomniałem o tym, że moglibyśmy zająć się dzieckiem, aby Adam i Cecil mieli chwilę dla siebie, a mój przyjaciel znów zaczął narzekać.
- Karolu Marksie, wytłumacz mi co tym razem nie podoba Ci się w tym co robimy - powiedziałem, lekko już zdenerwowany. Gdy prosiłem go pomoc, zdawałem sobie sprawę z tego, że będzie narzekał. Nie sądziłem jednak, że będzie to robił bez przerwy.
- Dlaczego wszystko musi mi się podobać?
- Dlaczego wszystko musi ci się nie podobać?
- Porozmawiajmy o czymś innym - westchnął, tak jakbym to ja ciągle stwarzał problemy. Chociaż zazwyczaj byłem dosyć ugodowy, tym razem zaprotestowałem.
- Ostatnio jesteś coraz bardziej poirytowany tym co robimy. Myślałem, że dobrze zrobi ci trochę działania, ale wiesz, że przecież do niczego cię nie zmuszam.
- Chcę Ci pomagać - odpowiedział.
- Nie brzmisz, jakby tak było.
- Przepraszam, że Cię oburzyłem, księżniczko. Mam śpiewać wesołe piosenki, kiedy to robimy?
Jak to się w ogóle stało, że zaprzyjaźniłem się z człowiekiem, który przez połowę czasu narzeka, a przez drugą połowę jest sarkastyczny?
Byłem już na granicy wybuchu, ale, jako że nie chciałem urządzać dramatu w domu Adama i w ogóle nie lubiłem urządzać dramatów, wziąłem głęboki oddech, aby się uspokoić.
- Wiesz o co mi chodzi - odparłem, nieco głośniej niż chciałem.
- Tak. Doskonale. Znam twoją misję zbawiania świata. Pytanie, czy ty wiesz o co chodzi mnie? - spytał. No cóż, nie wiedziałem o co chodzi, ale nie zdążyłem poprosić Karola o jakieś wyjaśnienia, gdyż mnie pocałował.
No cóż, tego się nie spodziewałem.
- Ale na rewolucji też ci zależy, chociaż trochę? - spytałem, zszokowany.
- Tak - odparł, wzdychając z rezygnacją.
- To dobrze - stwierdziłem i odwzajemniłem pocałunek.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Grumpy cat

Kolejne kilka dni spędzaliśmy w podobnym rytmie. Wstawałem wcześniej niż zwykle, tylko po to by zjawić się wraz z Fryderykiem u Adama jeszcze przed pierwszymi zajęciami. Do roboty było więcej, niż można by się spodziewać. Drukowaliśmy materiały, rozwieszaliśmy część na mieście, inne znów zostawialiśmy w zaprzyjaźnionych kawiarniach i klubach. W efekcie, pewnego środowego popołudnia znalazłem się z Fryderykiem na mieście tuż po moich zajęciach. Kiedy on oklejał kolejny słup ogłoszeniowy, ja obserwowałem go, trzymając w dłoniach dwie kawy.
- Jakie to skuteczne. Spójrz tylko na tych ludzi patrzących na ciebie zamiast na to, co rozwieszasz. - Skomentowałem.
- Ty też patrzysz na mnie, zamiast mi pomóc. - Skomentował.
- Nie mam ręki. - Wzruszyłem ramionami. - Poza tym patrzenie na Ciebie zdaje mi się dalece bardziej praktycznym zajęciem.
- Niby dlaczego?
- A dlaczego nie? - Rozejrzałem się dookoła. - Wokół nie ma nic bardziej interesującego niż młody rewolucjonista myślący, że taśmą klejącą zmieni świat.

Popołudniami lądowaliśmy w domu Adama. Fryderyk nalegał, żebyśmy zrobili zakupy i obiad, bo dwójka mężczyzn zdawała się w ogóle nie przejmować faktem, że należałoby coś jeść. Stałem więc nad kuchenką, robiąc największą zapiekankę makaronową, jaką zdołaliśmy upchnąć do pieca. Fryderyk kroił jakieś warzywa do sałatki, na przystawkę. Nikogo innego nie było na całym piętrze. Dom wydawał się wtedy większy niż w rzeczywistości.
- Więc... - Zaczął przyjaciel, wycierając dłonie w ściereczkę. - Myślę, że będą zadowoleni, jeśli przez chwilę ktoś zajmie się dzieckiem, a oni będą mogli w spokoju zjeść i porozmawiać.
- Tak, organizujemy im randkę. Uroczo. - Zaśmiałem się. - Tak oto ginie rewolucja!
- Co w tym złego?
- Nic. Co w tym rewolucyjnego?
- Nie sądziłem, że aż tak przejmujesz się losem rewolucji.
Przez chwilę mierzyliśmy się badawczymi spojrzeniami. Nie miałem zamiaru tłumaczyć się z każdego słowa, wróciłem więc do tarcia dodatkowej porcji sera.
- Karolu Marksie, wytłumacz mi co tym razem nie podoba Ci się w tym co robimy. - Oznajmił mężczyzna. Rzuciłem narzędziami i sam wytarłem ręce, jakbym szykował się do bójki.
- Dlaczego wszystko musi mi się podobać?
- Dlaczego wszystko musi ci się nie podobać?
Byłem poddenerwowany, a co gorsza, sfrustrowany tym, jak Fryderyk niczego nie rozumiał.
- Porozmawiajmy o czymś innym. - Westchnąłem.
- Nie, dokończmy to. - Jego głos zszedł do teatralnego szeptu, bo nie chciał chyba, by ktokolwiek przyłapał nas na tej dyskusji.
- Co mam Ci powiedzieć? - Wzruszyłem ramionami.
- Ostatnio jesteś coraz bardziej poirytowany...
- ...lekko to ująłeś. - Wtrąciłem
- ...poirytowany tym co robimy. Myślałem, że dobrze zrobi ci trochę działania, ale wiesz, że przecież do niczego cię nie zmuszam. - Rozłożył ręce, patrząc na mnie z wyrzutem.
- Chcę Ci pomagać.
- Nie brzmisz, jakby tak było.
- Przepraszam, że Cię oburzyłem, księżniczko. - Przewróciłem oczami, niemalże teatralnie. - Mam śpiewać wesołe piosenki, kiedy to robimy?
- Wiesz o co mi chodzi!
- Tak. Doskonale. Znam twoją misję zbawiania świata. Pytanie, czy ty wiesz o co chodzi mnie? - Wyrzuciłem w końcu.
Kiedy napotkałem jego skołowane, oburzone jednocześnie spojrzenie nie mogłem się powstrzymać przed tym - czynami. W jednym, szybkim geście ująłem jego twarz w dłonie i pocałowałem go. Zaskoczony, nie zdążył nawet zamknąć oczu, nim nie odsunąłem się o kilka cali.

niedziela, 4 stycznia 2015

Podczas gdy Charlie podrabiał dokumentację medyczną, Madison odeszła, by porozmawiać z Williamem. My z Karolem siedzieliśmy obok i obserwowaliśmy. Po chwili, leżący na stoliku telefon zadzwonił. Charlie spojrzał na wyświetlacz, westchnął cicho i wyszedł z telefonem do innego pomieszczenia. Wrócił po chwili, wyraźnie zdenerwowany.
- Idę zapalić - oznajmił, wkładając na siebie kurtkę.
- Słuszna idea - stwierdził Karol i poszedł za Charliem, a ja zostałem w salonie sam z Leninem. Wyciągnąłem telefon, żeby sprawdzić, czy ktoś polubił moje najnowsze zdjęcie na Instagramie, ale nie zdążyłem tego zrobić, gdyż do pokoju wróciła Madison.
- Słodko razem wyglądacie - stwierdziła, siadając obok mnie. Nie byłem pewien, co ma na myśli. Posłałem jej zdezorientowane spojrzenie. - Długo jesteście razem? - spytała.
Zarumieniłem się, gdy dotarło do mnie, o co jej chodzi.
- My nie... My się tylko przyjaźnimy - wyjaśniłem. - Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że jesteś w domu dwóch facetów, którzy znają się jakieś dwa, trzy tygodnie i już mają dziecko. Serio nie ma powodu, żebyście się ukrywali.
Poczułem, że rumienię się jeszcze bardziej.
- Wiem - odparłem. - I po raz kolejny informuję cię, że nie jesteśmy razem.
- Bez sensu - stwierdziła ze śmiechem.
- Co jest bez sensu? - spytał Karol, wchodząc do pokoju.
- Nic takiego - uciąłem. - A gdzie Charlie?
- Nadal na zewnątrz. Zamierza chyba wypalić całą paczkę.

Adam i mężczyzna w średnim wieku z córką zeszli na dół.
- Nie możemy zostać jeszcze trochę? - spytała dziewczynka.
- Nie możemy, słonko - odparł mężczyzna. - Ty masz jeszcze lekcje do odrobienia, a ja muszę ocenić sprawdziany. Pożegnaj się ze wszystkimi.
Dziewczynka przytuliła się do Madison, pogłaskała Lenina i pomachała nam. Jej ojciec podał rękę wszystkim po kolei i wyszli.
- No dobra, co z tymi dokumentami? - Adam zaczął przeglądać kartki leżące na stoliku. - I gdzie w ogóle jest Charlie?
Karol spojrzał na zegarek.
- Wyszedł zapalić jakieś dwadzieścia pięć minut temu i jeszcze nie wrócił.
- Wcześniej odebrał jakiś telefon i był dosyć zdenerwowany - dodałem.
- Coś poważnego musiało się stać - stwierdził Adam niezbyt odkrywczo.
- Idź go ogarnij - poleciła mu Madison.
Adam skierował się do drzwi.
- My już chyba nie jesteśmy potrzebni? - spytał Karol, nie zważając na moje ostrzegawcze spojrzenie.
- W sumie, możecie iść. Widzimy się jutro.

Całą drogę do domu myślałem o rozmowie z Madison, ale nie doszedłem do żadnych konkretnych wniosków.
Gdy wróciliśmy zaparzyłem herbatę. Karol zaczął, jak to miał w zwyczaju, narzekać, tym razem na Adama i jego znajomych.
- Karolu... - westchnąłem. - Ważne, że będziemy mogli pomóc w ich działalności - powiedziałem. - Wiem, że Young i jego znajomi są specyficzni, ale pomyśl o ludziach, którym pomożemy. - Zauważyłem, że przyjaciel mnie nie słucha, więc powiedziałem coś abstrakcyjnego, a on nie zwrócił na to uwagi, potwierdzając moją hipotezę.
- Tak, pracować z Maddison - odpowiedział.
- Myślałem, że się polubiliście? - zdziwiłem się.
- Wy na pewno.
Czy on jest zazdrosny? Dlaczego on jest zazdrosny?
Niechcący wyobraziłem sobie jak wyglądałaby reakcja Karola, gdyby wiedział, o czym rozmawiałem z Madison, przez co musiałem wkładać naprawdę duży wysiłek, aby się nie roześmiać.
- Dobrze mi się z nią rozmawiało, to prawda - powiedziałem w końcu. - Czyżbyś miał coś przeciw temu?
- Dobrze się rozmawiało? Przecież to pozerka. Popisuje się opowieściami w które niełatwo uwierzyć, nie uważasz? - wyraźnie się rozemocjonował. O ile wcześniej miałem jeszcze wątpliwości, czy Karol jest zazdrosny, teraz już nie potrzebowałem żadnego potwierdzenia. To było... dziwne. - Nie ważne, zapomnij - dodał po chwili i usiadł w fotelu naprzeciwko. Siedzieliśmy w ciszy przez chwilę.
- O czym myślisz? - spytałem.

Green eyed monsters and red revolution

Wróciliśmy do mieszkania przed zachodem słońca, mimo zamieszania, jakie wynikło w domu Adama. Szczerze mówiąc, miałem ochotę śmiać się z całej tej sytuacji, ale Fryderyk posyłał mi tyle ostrzegawczych spojrzeń, że zachowywałem powagę. Nie chciałem zepsuć mu jego małej zabawy w rewolucję.
We własnym zaciszu mogłem za to zachowywać się jak chciałem. I korzystałem w pełni z tego prawa.
- Czekaj, czekaj... Pozwól mi to ująć nieco inaczej. - Zacząłem, chodząc po pokoju z czerwonym kubkiem pełnym earl graya. - My będziemy odwalać robotę za kolesia, który z racji bycia bojownikiem o sprawiedliwość porwał jakieś dziecko ze swoim facetem. Do tego jakaś laska, której wydaje się, że należy do jakiejś podziemnej organizacji pomocy ofiarom czystki będzie udawać, że to jej dzieciak, mimo, że raczej nietrudno zauważyć, że nie była w ostatnich tygodniach w ciąży. - Wyliczałem. W końcu uchyliłem okno i zapaliłem własnoręcznie skręconego papierosa. Mieszanka własna. Tytoń z opium.
- Wiem, że trochę to wszystko skomplikowane, ale pewnym jest, że potrzebują naszej pomocy. - Odparł przyjaciel, rozsiadając się w fotelu.
"To moje miejsce." - Pomyślałem. - "Zaraz Cię stamtąd wykopię."
- Nie mówię, że to skomplikowane. To po prostu pojebane. - Wzruszyłem ramionami, zaciągając się głęboko.
- Karolu... - Upomniał mnie Fryderyk. - Ważne, że będziemy mogli pomóc w ich działalności...
Mówił coś jeszcze, ale ja skupiłem się na własnych myślach, przypominając sobie fakt, że gdy wróciłem z papierosa, Mad podrywała Fryderyka dość niedyskretnie.
- Tak, pracować z Maddison. - Westchnąłem.
- Myślałem, że się polubiliście? - Zauważył.
- Wy na pewno.
Przez chwilę nie komentował mojego spostrzeżenia, aż podniosłem na niego wzrok, by zbadać co też siedzi w tej zarośniętej główce. Patrzył na mnie z takim rozbawieniem, że omal nie chichotał.
- Dobrze mi się z nią rozmawiało, to prawda. Czyżbyś miał coś przeciw temu?
- Dobrze się rozmawiało? Przecież to pozerka. Popisuje się opowieściami w które niełatwo uwierzyć, nie uważasz? - Nieznacznie podniosłem głos, z emocji
Chwilę mierzyliśmy się wzrokiem.
- Nie ważne, zapomnij. - Zaciągnąłem się tak mocno, że zakręciło mi się w głowie. To pozwoliło mi zapomnieć o tak przyziemnych rzeczach jak wino, kobiety, czy śpiew. Usiadłem na fotelu naprzeciw Fryderyka.
Przez myśl przechodziło mi wiele dziwnych, w większości bezsensownych pomysłów. Na przykład to, by zachęcić go do tego, by usiadł bliżej. I przez bliżej miałem na myśli - na mnie.
Zwykle opium tak na mnie działało, więc nie dziwiły mnie te myśli.
Fryderyk przyglądał mi się badawczo, pewnie sądząc, że zaraz powiem coś głębokiego o potrzebie rewolucji. Jedyne co chciałem powiedzieć, to "Chodź tu, głupku."
Milczałem więc.
Szablon wykonała Sasame Ka dla Zaczarowane Szablony