piątek, 26 września 2014

Looking for heaven, found the devil in me

Ernest Hemingway once wrote,
"The world is a fine place and worth fighting for". 
I agree with the second part
Se7en

Wybacz mi ojcze, bo zgrzeszyłam.

Zdradziłem żonę. Usunęłam dziecko. Uderzyłem ją. Okłamałam go. Musiałam to zrobić, ksiądz rozumie. Nie, nie rozumiał. Ale to było bez znaczenia, nie on miał rozumieć. Nie on miał oceniać. Zamykał oczy i słuchał.

Żałuję za grzechy i proszę o wybaczenie.

Nie, nie wybaczyłby. Nie wybaczyłby mężowi, który każdego wieczora po kilku głębszych bije żonę, a na cotygodniowej mszy siada w pierwszej ławce. Nie wybaczyłby dziewczynie, która zarabia na życie sprzedając swoje ciało, a co miesiąc płacze w konfesjonale. Ja gniję, ojcze. Gniję od środka. Jestem już martwa. Płacą mi za posuwanie truchła. Śmiała się z goryczą. Oni pragną mojej zgnilizny. Pożądają tego rozkładu. Nienawidzę ich wszystkich, nienawidzę świata za to, co ze mną zrobił, nienawidzę Boga. Czy on naprawdę chciał tego dla mnie?
James zamykał oczy i kręcił powoli głową. Nie jesteś marionetką, nikt nie pociąga za sznurki. Jakże łatwo było wytłumaczyć wszystko przeznaczeniem, jak wygodnie było uznać swój los za wolę Boga.
Za każdym razem zatrzymywał ją, gdy odchodziła od konfesjonału. Za każdym razem powtarzał jej to samo. Pomogę ci rozpocząć nowe życie, mówił, ale ona tylko wbijała w niego spojrzenie swoich pustych, błękitnych oczu i potrząsała głową. Jeżeli oczy były odbiciem duszy, to w niej nie było niczego. Jej spojrzenie nawiedzało go zawsze, kiedy kładł się do łóżka. Jestem złym księdzem, myślał udzielając ślubu kobiecie w śnieżnobiałej sukni opinającej się na zaokrąglonym brzuchu. Jestem złym księdzem, myślał po raz kolejny udzielając rozgrzeszenia Robertowi Fisherowi, który poza dnem butelki nie widział już świata. Nigdy więcej nie uderzę swojego syna. Przysięgam, ojcze. I zdawał się sam w to wierzyć, gdy zaklinał się przed spowiednikiem. Jestem złym księdzem, myślał, kiedy budził się rano i kiedy kładł się spać.

I ja odpuszczam tobie grzechy, w imię Ojca, Syna i Ducha świętego.

Zwątpił.
Pewnego dnia, nie potrafiłby zapewne określić kiedy, ale minęło już kilka lat od jego święceń, stracił pewność, przekonanie do tego co robi. Nastąpiło to wkrótce po jego powrocie do Stanów z Angoli, gdzie uczył dzieci z kilkunastu wiosek, odprawiał msze i pomagał w szpitalu. Tam czuł, że żyje, że jego działania naprawdę robią różnicę, że Bóg wybrał właściwego człowieka. Z zapałem opowiadał o Zbawicielu i o dobrej nowinie, wzruszony udzielał sakramentów i dostawiał kolejne krzesła w malutkim kościółku. Kiedy wrócił do ojczyzny przestał czuć się potrzebny. Od razu w jego życie wkradła się rutyna. Codzienne msze, cotygodniowe spotkania chóru, comiesięczne spotkania koła różańcowego, Ludzie nie chłonęli Boga z takim zaangażowaniem jak w Afryce. Same Stany też bardzo się zmieniły. Nie był to kraj, który pamiętał. Nowe władze chwaliły się kilkuprocentowym wskaźnikiem bezrobocia, niewielką ilością przestępstw i wzrostem ekonomicznym. W takim idealnym świecie Bóg nie był potrzebny. Ale coś za coś. Za dobrobyt trzeba było zapłacić. W tym przypadku cena była stanowczo zbyt wysoka. James zawsze chciał walczyć ze złem w świecie, pomagać ludziom, przekonywać ich do Boga, ale okazało się, że najwięcej zła było w człowieku. Każdy nosił je w sobie, czasem ukryte gdzieś wewnątrz, ale mimo wszystko zakorzenione głęboko i niemożliwe do wyplenienia. W nowym, już nie czarno-białym świecie, pełnym pokus nikt nigdy nie był czysty. Nie mógł być. Człowiek miał wybór - albo skalać swoje sumienie albo przegrać z rzeczywistością. A zło było kuszące. Było ciekawe. Pozostawiało ci wybór. Era herosów i bohaterów już dawno się skończyła. A Noc Oczyszczenia umożliwiła każdemu z obywateli wymierzyć karę, wymierzyć sprawiedliwość, która powinna być wyłącznie w rękach Boga. Czystka wyzwoliła całe zło, dotychczas drzemiące w człowieku, i spuściła z łańcucha najgorsze ludzkie instynkty. Pozwoliła na oczyszczenie się ze złości, zawiści i nienawiści. Pozwoliła zabawić się w Boga.

Amen.

To była jego pierwsza Noc Oczyszczenia. Spędził ją w kościele razem z bezdomnymi i ludźmi, których nie stać było na zabezpieczenia. Niektórzy się modlili, inni próbowali spać skuleni w zimnych ławach, ale większość nie zmrużyła nawet oka, wzdrygając się po każdym wystrzale i otwierając szeroko pełne strachu oczy, kiedy z ulicy dobiegał ich kolejny przeszywający krzyk. James próbował się modlić, próbował, ale nie potrafił. Był wściekły. To co działo się za murami świątyni zachwiało jego wiarą w człowieka. Przestał kochać ludzi, a razem z miłością do nich umarła jego wiara w Boga.

Pan opuścił tobie grzechy. Idź w pokoju.

Następnego ranka, kiedy wszedł do kościoła, zobaczył sporą kolejkę wiernych czekających przed konfesjonałem. Twarze niektórych nie zdradzały niczego, inni wyglądali na głęboko wstrząśniętych, nawet przerażonych. Spojrzał na nich wszystkich i zacisnął pięści. Czy zabili z premedytacją? Czy może zostali do tego zmuszeni? Nie chciał tego wiedzieć, nie chciał ich słuchać, ale otworzył drzwiczki konfesjonału i usiadł. Zamyknął oczy i przełknął głośno ślinę, przygotowując się na nakabryczną podróż w ludzkie sumienie.




Wychowała go matka. Ojca nie znał. W jego domu się nie przelewało, ale zawsze miał na stole ciepły obiad i ubranie na grzbiecie. Jego matka była porządną kobietą. Odkąd pamiętał wszyscy mu to powtarzali. Gdyby zapytał któregokolwiek z mieszkańców swojej ulicy, z całą pewnością by to potwierdzili. Dobro zawsze do ciebie wraca, pamiętaj o tym, synu. I pamiętał o tym, kiedy po lekcjach zostawał w szkolnej świetlicy i pomagał młodszym dzieciom w lekcjach, pamiętał o tym, gdy pracował jako wolontariusz w szpitalu czy kiedy robił zakupy dla pani Martin mieszkającej naprzeciwko.
Lata mijały, a on zauważał, że mało kto kieruje się maksymą wpojoną mu przez matkę. W świecie nie było zbyt wiele dobra, równe szanse okazywały się ułudą, a ludzie więcej wysiłku poświęcali na zrujnowanie czyjegoś sukcesu niż osiągnięcie własnego. Świat nie był sprawiedliwy. Mógł w każdej chwili, bez wahania, zniszczyć cię, zgnieść w swoich dłoniach jak bezbronnego owada.

Nigdy go nie pokonam.

Matka powiedziała mu, ze nie będzie w stanie zapłacić za jego studia. Spodziewał się tego, ale mimo wszystko był rozczarowany. Jego znajomi pójdą do college’u, a on zostanie w tej dziurze, zatrudni się w jakiejś spelunie, kiedy oni będą przeżywać beztroskie lata swojego życia, popełniać błędy i odkrywać siebie. Wiedział, że studia nie definiują go jako człowieka, jednak wyższe wykształcenie było czymś o czym zawsze marzył. Nie chciał okazywać tego po sobie, ale któregoś dnia nie wytrzymał i wyżalił się neurologowi, z którym zaprzyjaźnił się na wolontariacie w szpitalu.
John Burke miał już swoje lata, ale lubił otaczać się młodymi ludźmi. Dawało mu to złudzenie utraconej dawno młodości. Lubił na nich patrzeć Podziwiał ich energię, ich marzenia. Sam przeżył swoje życie bardzo ascetycznie. Był idealistą i całkowicie poświęcił się pracy, zaniedbując przy tym żonę, która nie potrafiła tego zrozumieć i po paru latach odeszła. Nie ożenił się ponownie, choć w jego życiu pojawiło się później kilka wyjątkowych kobiet. John bardzo lubił Jamesa. Przypominał mu samego siebie z lat młodości. Był pełnym entuzjazmu, dobrym dzieciakiem. Zawsze wesoły i pomocny, potrafił jednać sobie ludzi.
- Co chciałbyś studiować? Medycynę?
James powoli pokręcił głową.
- Szczerze mówiąc myślałem o historii literatury, ale to i tak bez znaczenia…
- Nie, jeśli naprawdę tego pragniesz? – zapytał łagodnie.
Tak. James pragnął tego. Wtedy John zrobił coś, co napawało go dumą, nawet kiedy umierał na zawał w podmiejskim szpitalu i nikt nie trzymał go za rękę. Zapłacił za jego studia. Zawsze chciał mieć syna. Zawsze chciał być ojcem. James przystał na jego propozycję nie bez oporów i wątpliwości. Potraktuj to jako inwestycję, Jimmy.

Gdyby ktokolwiek zasugerował mu na studiach, że w przyszłości mógłby zostać księdzem, serdecznie by się roześmiał. Był co prawda ochrzczony, a jego matka wierzyła w Boga, ale była to religia prostych ludzi pozbawiona głębszych przemyśleń, obdarta z pytań i pozbawiona wahań. Niedzielna msza czy pacierz przed snem były dla matki Jamesa po prostu rutynową czynnością, którą wykonywała z przyzwyczajenia, kierowana wewnętrznym przekonaniem, że tak właśnie trzeba. Nigdy jednak nie rozmawiali ze sobą o religii, a Pismo Święte w ozdobnej oprawie kurzyło się na jednej z półek w salonie. Tak, na pierwszym roku studiów James Frobisher z całą pewnością roześmiałby się na myśl, że mógłby wstąpić w szeregi kapłaństwa, ale na ostatnim prawdopodobnie nie uznał by takiej sugestii za zabawną.
A wszystko przez to, że pewnego jesiennego poranka pomylił sale wykładowe i znalazł się na prelekcji "wstęp do Starego Testamentu". Przez chwilę zastanawiał się nawet czy nie wymknąć się po cichu z pomieszczenia, ale już po chwili wykład pochłonął go bez reszty. Tego samego dnia wypożyczył z biblioteki Biblię i ku irytacji swojego współlokatora spędził całą noc, czytając książkę przy słabym świetle nocnej lampki. Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Zaczął chodzić do kościoła, zapisał się do biblijnego koła dyskusyjnego, w którym prowadził ożywione dyskusje o religii. Zafascynowany pochłaniał wszystkie dostępne publikacje traktujące o Starym i Nowym Testamencie, chciał jak najszybciej pogłębić swoją wiedzę. W końcu po kilkunastu latach od swojej pierwszej spowiedzi, wyznał swoje grzechy. Uczucia, które owładnęło go po wyjściu z konfesjonału, nie mógł porównać z niczym innym. Był to obezwładniający wręcz spokój, czystość ducha i umysłu. Wreszcie zrozumiał, że w jego życiu, na pozór szczęśliwym i spełnionym, brakowało Boga. Teraz, kiedy to odkrył, kiedy odnalazł sens, mógł rozpocząć tak naprawdę żyć. Był czystą kartą i to była jego szansa, żeby zostawić za sobą przeszłość i napisać swoją historię od nowa.
Powołanie dojrzewało w nim powoli. Próbował z nim walczyć, zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że to niemożliwe, żeby Bóg wzywał właśnie jego. Dostrzegał kolejne znaki, ale uparcie je ignorował. Nie, to wręcz śmieszne, nie możesz chcieć właśnie mnie. Jeszcze niedawno nie znałem nawet żadnej modlitwy. Nie jestem odpowiednim człowiekiem. W końcu zorientował się, że zaklina rzeczywistość i nie ucieknie powołaniu. Kiedy wzywa cię sam Bóg nie możesz powiedzieć mu: nie.

Jego dziewczyna płakała, kiedy oznajmił jej, że idzie do seminarium. Kochał ją, ale najwyraźniej niewystarczająco mocno, by mogła go powstrzymać. Ty draniu! Szkoda, że kiedy byliśmy razem nie protestowałeś. A może myślałeś wtedy o Bogu, co? Może klepałeś zdrowaśki? Wykorzystałeś mnie i upokorzyłeś, a teraz chcesz zgrywać świętego?! Może twój miłosierny Bóg ci wybaczy, ja nie mam zamiaru.
Reakcja jego matki była bardzo podobna. Spodziewał się, że źle to przyjmie, ale nie mógł przewidzieć, że aż tak ją to zaboli. Płakała gorzko nad talerzem rosołu, wcale nie próbując ukryć swoich łez.
- Już prawie pogodziłam się z faktem, że jesteś gejem…
- Nie jestem – powiedział spokojnie, próbując zignorować jej łzy kapiące do zupy.
- Nigdy nie przyprowadziłeś do domu dziewczyny – chlipała, ocierając oczy serwetką. – Myślałam – czknęła – myślałam, że jesteś pederastą.
James próbował się roześmiać, ale kiedy zobaczył wyraz jej twarzy, śmiech uwiązł mu w gardle.
- Nie wiem co gorsze – Wciąż szlochała. – Nigdy nie mieć wnuków czy żyć wiedząc, ze nigdy nikogo nie pokochasz i nie będziesz kochany. Zasługujesz na miłość, James. Zasługujesz na szczęście.
Słuchał jej, uśmiechając się krzywo.
- Jestem szczęśliwy – powiedział z przekonaniem. – Odkryłem swoje powołanie.
Matka machnęła lekceważąco ręką.
- Frazesy – prychnęła.

Nie dożyła dnia, w którym przyjął święcenia. Nie był pewien czy umarła z żalu, ale wolał myśleć, że nie. Nigdy mu nie wybaczyła. Rozczarował ją.
Za to na pulchnej twarzy Johna Burke’a rozlewał się szery uśmiech, a oczy błyszczały mu podczas całej ceremonii.
- Jestem z ciebie dumny, synu – powiedział po wszystkim i klepnął go w plecy. – A może powinienem mówić do ciebie: ojcze?
Obaj się roześmiali.

little talks

Spotkana przeze mnie kobieta początkowo protestowała, gdy zapraszałam ją na obiad, ale w końcu przyznała, że jest głodna. Zaprowadziłam ją do domu. Podczas spaceru przez łąkę i ogród dowiedziałam się, że ma na imię Danielle i mieszka w Stanach dopiero od kilku lat.
- Ja się tutaj urodziłam - powiedziałam. - To znaczy nie do końca tutaj, praktycznie na drugim końcu kraju, ale mój mąż nalegał, abym wyjechała.
- Och, masz męża? - zdziwiła się. - Nie będzie miał nic przeciwko, że przyprowadzasz obcą osobę na obiad?
- Zaginął ponad dwa lata temu, został uznany za zmarłego - odparłam szybko. Nie mogłam przecież jej powiedzieć, że trzymam go w piwnicy. Uciekłaby pewnie i znów nie miałabym z kim rozmawiać.
- Przykro mi.
- Niesłusznie - uśmiechnęłam się do Danielle, otwierając drzwi domu. Weszła do środka i rozejrzała się.
- Masz naprawdę ładny dom - stwierdziła. Zaprowadziłam ją do salonu i poprosiłam, aby poczekała chwilę. Ja natomiast udałam się do kuchni i podgrzałam obiad. Mimo że jadłam wcześniej, przygotowałam dwie porcje. Uwielbiałam wątróbkę i mogłam spożywać jej nieograniczoną ilość. Niestety, ciężko zazwyczaj znaleźć taką nadającą się do zjedzenia. Cieszyłam się z tego, że tym razem mi się poszczęściło.
- Smacznego - powiedziałam, kładąc talerz na stole. Podczas posiłku rozmawiałyśmy o różnych rzeczach. W pewnym momencie pogawędka zeszła na temat motoryzacji. Danielle spytała czym jeżdżę.
- Zależnie od nastroju - zaśmiałam się. - Mam cztery samochody, chociaż w zasadzie to tylko jeden z nich jest tak naprawdę mój, pozostałe należały do Richarda. No i jeszcze motocykl. Dawno nie jeździłam po lesie - zamyśliłam się. - A może masz ochotę na przejażdżkę? - zaproponowałam.

środa, 24 września 2014

Breakable

Siedziałam za kierownicą, otulona swoją mocno znoszoną, skórzaną kurtką. Z odtwarzacza płynęły jakieś przeboje z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Próbowałam zagłuszyć nimi myśli.
Zaparkowałam swoją Impalę na absolutnym pustkowiu, pod ścianą lasu, licząc na odrobinę samotności. Po tym jak dowiedziałam się, że znaleziono ciało Irvanne, która była dla mnie jak młodsza siostra, przeżyłam wstrząs. Powinnam była nauczyć się, że w dzisiejszych czasach nie można przywiązywać się do nikogo, być tą zimną suką, za jaką niektórzy mnie uważają, ale w takich chwilach...
W takich chwilach czułam się jak upuszczona filiżanka o cal nad ziemią - antycypowałam rozsypanie się na kawałki. Nic takiego nie miało nastąpić.
W końcu postanowiłam zażyć trochę świeżego powietrza i wysiadłam z samochodu, wyciągając papierośnicę. Zwykle nie paliłam, ale dziś byłam chyba usprawiedliwiona. Padałam z nóg po ostatnim tygodniu.
Usiadłam na bagażniku, opierając stopy o zderzak i zapaliłam cygaretkę. Zaciągnęłam się nią głęboko i trzymałam dym w płucach, mimo, że gryzł. Nawet po przetrzymaniu był gęsty, gdy go wydychałam.
- One Cię zabiją.
Odwróciłam się do źródła tego niemalże zadowolonego głosu. Była nim ciemnowłosa kobieta.
- Jeśli nie one, kto inny to zrobi. - Wzruszyłam ramionami, zaciągając się po raz kolejny.
- Zaparkowała Pani na mojej nieruchomości. - Oznajmiła, wyraźnie niezadowolona.
Zeskoczyłam z bagażnika.
- Gdzie się kończy? Przeparkuję, jeśli to niezbędne. - Westchnęłam cicho. - Nie chcę nikomu przeszkadzać...
Raczej nie chciałam by ktokolwiek przeszkadzał mi.
Kobieta nieoczekiwanie sama usiadła na moim bagażniku i obejrzała się w moją stronę.
- Dopal sobie w spokoju.
Przez chwilę nie byłam pewna co mam robić. Odwróciłam się na pięcie i usiadłam obok niej. Jeśli przeszkadza jej dym powinna była nie zajmować mojego miejsca.
- Ciężka noc? - Zapytała.
- Najbardziej pracowita od lat. - Odparłam oczywistością, podejrzewając, że mam do czynienia z kimś raczej popierającym czystkę. W końcu musiała być zamożna, by posiadać takie tereny, ostatni dom mijałam z pół kilometra stąd.
- Prawdę mówiąc też mnie wymęczyła. - Pokiwała głową. - Na szczęście zdążyłam już odpocząć i zrobić dobry obiad.
Mój brzuch na sam dźwięk słowa obiad zaburczał głośno. Starałam się to zamaskować kasłaniem, ale bezskutecznie. Zaciągnęłam się znów, chcąc stłumić głód.
- Lubisz wątróbkę? - Zapytała nagle kobieta.

wtorek, 23 września 2014

anger

Drzemka zajęła mi nieco więcej czasu niż planowałam. Gdy się obudziłam, był wczesny wieczór. Stwierdziłam, że nie chce mi się stać ponad godzinę w kuchni, tym bardziej, że Richard już trochę długo nic nie jadł. Zamiast więc karczku, jak planowałam, postanowiłam zrobić wątróbkę. Odkroiłam odpowiednio duży kawałek, podzieliłam na mniejsze plastry i wrzuciłam na patelnię. Przyrządzenie posiłku zajęło mi zaledwie kilkanaście minut.
Wzięłam dwa talerze i zeszłam z nimi do piwnicy.
- Przepraszam - powiedziałam, stawiając przed nim talerz. - Trochę mi się zaspało. Ale zrobiłam wątróbkę. Lubisz wątróbkę, prawda? - uśmiechnęłam się.

Wiedziałam, że nie lubi wątróbki. Kiedyś za nią przepadał, ale po tym jak podałam mu tę z kreatury, z którą mnie zdradzał, nie był już tak entuzjastycznie nastawiony. Wtedy musiałam czekać dwa dni, aby w ogóle zaczął jeść. Nie odbyło się także bez postraszenia, że jeśli sam nie zacznie jeść, to ja go nakarmię. Strach i głód bardzo skutecznie złamały jego upór w tej kwestii. Nadal jednak nie znalazłam sposobu, aby zmusić go do odzywania się. A przecież tylko po to go tu trzymałam - żeby mieć kogoś, z kim mogłabym porozmawiać.
Mimo wszystko nadal go trochę lubiłam. Miałam do siebie o to żal. Nie zasługiwał na jakiekolwiek pozytywne uczucia z mojej strony. Przez niego rzuciłam studia i przeprowadziłam się praktycznie na drugi koniec kraju. Ciągle wmawiał mi, jak bardzo bym sobie bez niego nie poradziła. Zdradzał mnie. Zasługiwał na moją nienawiść. Tymczasem mi było smutno, że się do mnie nie odzywa. To było tak żałosne, że niemal siebie nienawidziłam, ale nic nie mogłam na to poradzić.
- Słuchaj mnie uważnie - powiedziałam, gdy skończyłam jeść swoją porcję wątróbki. On w tym czasie zdążył zjeść może ze dwa kawałki. - Masz tydzień. Albo zaczniesz się do mnie odzywać, albo się ciebie pozbędę.
On oczywiście nie zareagował w żaden sposób, za bardzo się bał. Ale ja widziałam dawnego Richarda, uśmiechającego się szyderczo i ironicznie życzącego mi powodzenia.
Sięgnęłam po kawałek wątróbki z jego talerza. Za dawnych czasów, gdy jeszcze nie siedział w piwnicy, strasznie go irytowało, gdy podkradałam mu jego jedzenie. Uśmiechnęłam się i wyszłam.
Po zamknięciu za sobą drzwi od piwnicy, usiadłam na podłodze opierając się o ścianę. Starałam się myśleć, że przecież z całej tej historii wynikło dużo dobra, że dzięki temu odkryłam swoje powołanie, ale i tak odczuwałam jakąś nieokreśloną złość. Postanowiłam przespacerować się po ogrodzie, licząc na to, że pozbędę się w ten sposób negatywnych emocji.

Naptime

- Adam, nie zrozum mnie źle, ja... - Założyłem nogę na nogę i oparłem się wygodnie.
Byłem zmęczony. Czułem ból żeber, nieprzespaną noc, dyskomfort w żołądku... Miałem ochotę wtopić się w ten fotel  usnąć w nim niemal natychmiast. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że jedynym miejsce poza domem w którym potrafiłem się wysypiać było mieszkanie Jacks.
- Jeśli znów masz zamiar stwierdzić, że jestem idiotą... - Pokręcił głową, z udawaną surowością.
- Lubię cię. Okay? - Westchnąłem ciężko. To nie tak miało zabrzmieć.
- Okay?
- Ale nie jestem pewien, czy ty ogarniasz co na siebie ściągasz? - Zmarszczyłem brwi. - Wiesz, do ludzi dla których pracuję nie przychodzi się z CV.
- Nie szukam pracy. - Uciął, półżartem.
Chciałem wyjaśnić mu wszystko, ale nie mogłem przecież robić tego na siłę. Postanowiłem zmienić nieco front.
- Wiesz w ogóle co robiła tu Heather? - Zapytałem, zrezygnowany.
- Masz na myśli Maddison? - Upewnił się.
Tym razem zdobyłem całą jego uwagę. Dziewczyna intrygowała go odkąd tylko zdołała nagadać mu o mnie.
- W jej zawodzie nosi się wiele imion. - Wzruszyłem ramionami. - Może i Maddison. Nie ważne. Nie chciała czegoś od Ciebie? Nie proponowała ci czegoś?
Widziałem, że zastanawia się nad odpowiedzią, ale nie chce zdradzić mi zbyt wiele.
- To nie dla Ciebie, serio. Ale przemyśl to sobie. Jak nadal będziesz chciał mnie niańczyć, wieczorem pojedziemy po moje rzeczy. Ale to ma być twoja decyzja. - Wstałem z fotela.
Wyszedłem, zostawiając go samego z myślami. Byłem zbyt zmęczony, by wrócić do mężczyzn na dole. Cicho zakradłem się do sypialni, zrzuciłem koszulkę i położyłem na łóżku w pozycji prenatalnej, zasypiając niemal od razu.

Nie wiem ile trwała moja drzemka, ale byłem po niej bardziej zmęczony, niż przed. Poczułem, że ktoś obejmuje mnie ramieniem i przyciąga nieco bliżej.
Mruknąłem z niezadowoleniem, ale z ulgą wtopiłem się w ten uścisk. Był tak przyjemnie ciepły...
- Nie powinieneś dyrygować tymi na dole? - Burknąłem.
- Poszli sobie pół godziny temu. - Odparł Adam, zaspanym tonem.
- Ile spałem? - Odnalazłem krawędź koca i owinąłem się nim szczelniej.
- Nie wiem, ze trzy godziny? - Usłyszałem w odpowiedzi. Chciałem odwrócić się na drugi bok, ale uniemożliwiał mi to, będąc aż tak blisko. Nieco się odsunąłem i powoli wymanewrowałem się z jego objęć na tyle, by móc spojrzeć mu w oczy.
- Czemu nie zagoniłeś mnie do roboty? - Westchnąłem.
- Nie robiliśmy nic konkretnego. Trochę rozmawialiśmy, Charlie pół godziny tłumaczył mi, że mam się regularnie odżywiać... - Wzruszył ramionami.
Jego nagła bliskość nie działała na mnie zbyt dobrze. Czułem, jakby ktoś zastąpił wszystkie moje trzeźwe myśli pragnieniem pocałowania go.
- Zdrowe odżywianie jest dla słabych? - Mruknąłem.
Adam uśmiechnął się delikatnie.
Nie wytrzymałem dłużej tego jego rebelianckiego błysku w oku i pocałowałem go. Zdawało się, że tylko na to czekał, odkąd położył głowę na poduszce obok.
Zachęcony, bez dłuższego zastanowienia usiadłem okrakiem na jego biodrach i pochyliłem się, obsypując jego szyję pocałunkami i rozpinając jego koszulę. Był okropny, z całym tym swoim opanowaniem i cierpliwością.
Delikatnie przejechałem zębami po jego skórze, czując, jak napina mięśnie, byle tylko powstrzymać się przed wydaniem z siebie tego cudownego dźwięku, który powinien być zakazany w co najmniej siedmiu sąsiadujących stanach.
Czułem ciepło narastające pod dotykiem moich ust i przyspieszające tętno, kiedy jego dłonie wylądowały w końcu na moich biodrach, zmuszając mnie do poruszenia nimi. Jednocześnie jednoznacznie dawał mi do zrozumienia, że chce się pozbyć moich jeansów, ale w tej pozycji nie ma na to szans.
Nadal byłem rozleniwiony, nie miałem więc zamiaru dać mu tego, czego chciał zbyt szybko.
Wolałem złapać go za włosy, przyciągnąć do siebie i szepcząc o wszystkim, co zamierzałem z nim zrobić, powoli wsunąć jedną dłoń pomiędzy nasze scalone ciała i drażnić go powolnym, delikatnym dotykiem.
Patrzenie jak zmienia się z tego opanowanego, racjonalnego faceta w spragnionego, oddychającego coraz to płycej i zniecierpliwionego kochanka było dla mnie lepsze od ecstasy. 

poniedziałek, 22 września 2014

Les verres

Po wizycie w aptece wróciliśmy z Cecilem do mojego domu. Charlie i Ethan już tam byli. Isaac miał się zjawić niebawem.
Dałem Charliemu klucze już jakiś czas temu. Biorąc pod uwagę, że mój dom pełnił jednocześnie funkcję głównego miejsca naszych spotkań, magazynu, tajnej drukarni i jeszcze kilka innych, oraz to, że czasem trzeba było coś załatwić, gdy ja miałem zajęcia, było to jedyne logiczne wyjście.
- Jesteście w samą porę - powiedział Charlie, uśmiechając się na nasz widok. - Obiad zaraz będzie gotowy.
- Obiad? - zdziwiłem się. - Przecież mieliście tylko pomóc przy sprzątaniu, sam mogłem sobie ugotować.
- Bądź ze mną szczery, kiedy ostatnio coś gotowałeś? - spytał.
- Nie tak dawno! Jakieś dziesięć dni temu - odparłem. Charlie posłał mi zrezygnowane spojrzenie.
- Wiesz, większość ludzi gotuje codziennie.
Wyciągnął z piekarnika zapiekankę makaronową i podzielił ją na cztery porcje. Przy stole były tylko trzy krzesła, więc wziąłem talerz i usiadłem na parapecie.
- Nie zaczekamy na Isaaca? - spytałem.
- Rozmawiałem z nim, będzie dopiero za pół godziny i jest już po obiedzie - wyjaśnił Ethan patrząc w talerz.

Po przybyciu Isaaca ustaliliśmy, że ja i on dokończymy sprzątać na dole. Ethan, Charlie i Cecil mieli zająć się piętrem. Salon był już niemal całkiem doprowadzony do porządku. Musieliśmy jeszcze wynieść worki ze śmieciami i umyć szklanki. Gdy staliśmy w kuchni obok zlewu, Isaac cały czas przyglądał się mi dziwnie. Spytany o co chodzi, stwierdził, że coś sobie wymyślam.


Po skończeniu pracy poszliśmy na górę. Isaac przyłączył się do Charliego i Ethana, a ja poprosiłem Cecila, aby przyszedł do mojego gabinetu. Gdy wszedł, zamknąłem drzwi i usiadłem na jednym z dwóch foteli.
- Powinniśmy porozmawiać o tym, co dalej z tobą będzie - zacząłem, gdy Cecil usiadł na drugim fotelu. - Byłoby mi miło, gdybyś zechciał zostać tu na trochę. Moglibyśmy podjechać później do twojego mieszkania, żebyś zabrał jakieś rzeczy - zaproponowałem.

Caring hands

Wyszedłem z gabinetu z obojętną miną. Już dawno miałem za sobą czasy w których po wizycie u psychiatry byłem rozbity przez kolejny tydzień. Adam czekał na mnie z papierową torbą i trzymając w drugiej ręce moje prześwietlenie. Był cukierkowo wręcz troskliwy. Przewróciłem oczami.
- Zjedz coś. - Powiedział, podając mi, jak się okazało pączka z dziurką. Nie protestowałem. Przespacerowaliśmy się na przyszpitalny parking w milczeniu.
Tak jak mówiłem, nie miałem złamanych żeber a jedyne co mógł zapewnić mi psychiatra to kolejne opakowanie antydepresantów. Tym razem przepisał większą dawkę. Musiałem opowiedzieć mu moją wyćwiczoną bajkę składającą się z brudnoszarego patchworku wspomnień z ostrożnie powycinanymi fragmentami o moich pracodawcach.
Zjadłem pączka i oparłem się o samochód Adama z westchnieniem.
- Nie potrzebujesz pomocy... no wiesz, z ogarnięciem chaty? - Zapytałem.
- Mają się tym zająć Ethan, Charlie i Isaac, ale pewnie przyda im się para rąk. - Skinął głową.
- Nie chcę siedzieć ci na głowie, po prostu... boję się, że zwariuję jak wrócę do swojego mieszkania. Albo co gorsza do mieszkania Jacks. - Objąłem się ramionami i spuściłem wzrok.
- Hej, nie musisz mi się tłumaczyć. - Adam położył mi dłoń na ramieniu.
- Muszę. A ty jesteś idiotą, że mnie jeszcze nie wykopałeś. - Przewróciłem oczami, choć prawdę mówiąc odczułem olbrzymią ulgę, że mężczyzna nie ma jeszcze mnie dość.
- Co ja takiego zrobiłem, że wszyscy mnie ostatnio wyzywają? - Rzucił, zaskoczony. - Wsiadaj do samochodu, skoczymy do apteki, żebyś mógł wykupić sobie te tabletki...

niedziela, 21 września 2014

bonfire

Zrzuciłam z siebie brudne ubrania i weszłam pod prysznic. Ciepła woda zmywała zaschniętą już krew, a ja dopiero teraz w pełni odczułam zmęczenie. To była pracowita noc. Przed planowaną drzemką musiałam jednak zrobić jeszcze kilka rzeczy.
Po wyjściu z łazienki skierowałam się do ogrodu. Tam rozpaliłam ognisko i wrzuciłam zakrwawione ubrania do ognia.

18.03.2022
Spoglądałam na ognisko, w którym właśnie płonęła moja bluzka. Było mi trochę smutno, naprawdę ją lubiłam. Trzeba było jednak pozbyć się dowodów.
Uniosłam dłonie; nie trzęsły się. Nie czułam się w żaden sposób źle. Przypadkowa osoba widząc mnie teraz stwierdziłaby, że najzwyczajniej w świecie postanowiłam zrobić kiełbaski lub pieczone ziemniaki i nie zauważyłaby nic niepokojącego. Okazało się, że jestem znacznie silniejsza niż sądził Richard.
I nieco bardziej spostrzegawcza.
Aczkolwiek nie tak spostrzegawcza, jak chciałabym być. Byłam rozczarowana sobą i tym, że nie domyśliłam się wcześniej. Mogłam. Widziałam wszystko, ale mój mózg ukrywał to przede mną, sądząc, że sobie nie poradzę. A jednak sobie poradziłam. W końcu to nie ja straciłam dzisiaj życie.
Zgasiłam ognisko, wylewając na nie wiadro wody i wróciłam do domu. Wzięłam narzędzia i zeszłam do piwnicy.
Mój mózg, wcześniej ukrywający przede mną dowody na romans mojego męża, teraz bombardował mnie informacjami. Zdawał się krzyczeć: patrz, wiedziałem to od dawna!
- Będę musiała wydłużyć ci te łańcuchy - zwróciłam się do Richarda. Siedział na kanapie z rękami przykutymi do ściany. Na nim leżały zimne już zwłoki tej kreatury, z którą mnie zdradzał. Zdjęłam je z niego. Nie były takie ciężkie, na jakie wyglądały. - Mam nadzieję, że było warto - uśmiechnęłam się szeroko.
Przerażenie widoczne w jego wzroku śmieszyło mnie. Mogłam zająć się zwłokami w innej części piwnicy, ale wolałam, aby widział, jak kroję je na kawałki i pakuję do woreczków foliowych.
- No co się tak patrzysz, zmarnować się ma?

Po powrocie z ogrodu wyciągnęłam mięso z lodówek. Podzieliłam je na mniejsze kawałki i włożyłam do zamrażalki. Całkiem ładny karczek zostawiłam, z zamiarem przyrządzenia go na obiad. Spojrzałam na zegarek. Było już po drugiej, powinnam była zacząć gotować jakiś czas temu. Stwierdziłam jednak, że nic się nie stanie, jeśli zjemy dziś trochę później i skierowałam się do sypialni, chcąc się zdrzemnąć.

Underground

"...You know that, their time's coming to an end
We have to, unify and watch our flag ascend."
 ~Muse, Uprising

Stary blok nie rzucał się w oczy niczym poza faktem, że większość okien była zabita dechami, a do wysokości dwóch metrów był szczelnie pokryty marnej jakości graffiti. Okrążyłam go dwukrotnie nim natknęłam się na Hugh.
- Masz pozdrowienia od brata. - Rzuciłam, obejmując mężczyznę ramieniem ostrożnie wkładając do jego plecaka niewielką kartkę zwiniętą w rulonik.
- Jak ci poszło z Adamem? - Zapytał, sprawdzając coś w swoim smartfonie. Chwilę później wyświetliła się na nim lista nazwisk.
- Wszyscy wyszli ze spotkania bez draśnięcia. Young odwala jakieś głupoty, ale nic groźnego. Trochę go postraszyłam, żeby nie podskakiwał jeśli będziemy go chcieli. - Wzruszyłam ramionami.
- Co takiego narobił? - Mężczyzna zmarszczył brwi i nerwowo przeczesał włosy, które spadały mu na czoło.
- Nic. Prawdopodobnie przeleciał kolesia Gray'a. - Zaśmiałam się. - Nie wiem czego tam szukał, wpadł w środku nocy, nażarł się prochów. Chyba dobrali się do jego siostrzyczki. - Wzruszyłam ramionami.
- Żartujesz? Mówimy o tym samym Adamie? O kolesiu, za którym zwykle ugania się banda młodych kobiet i facetów, a on zamiast korzystać, rozkręca jakieś państwo podziemne?
- Ty znasz go lepiej, ja tylko mówię co wiem. - Wzruszyłam ramionami. - I nie przesadzaj z tym państwem podziemnym. - Przewróciłam oczami.
Mężczyzna otworzył dla mnie drzwi, które na pierwszy rzut oka trudno było dostrzec spomiędzy malowideł ściennych lokalnych neandertalczyków. Nawet, jeśli ktoś je wdział, wątpił, by były używane. Ja natomiast całkiem spokojnie weszłam do środka, czekając aż Hugh zamknie za nami kilka kłódek.
To wejście rzeczywiście było rzadko używane. Mówiliśmy o nim 'bimbrownia' bo lata temu w jednym z mieszkań ktoś nielegalnie sprzedawał alkohol. Z bimbrowni schodziło się do piwnic, gdzie w towarzystwie zapachu stęchlizny i pleśni przemierzało się dobre pół kilometra. Zasłaniałam usta dłonią, kiedy mężczyzna oświetlał mi drogę i prowadził dobrze znaną trasą. Piwnica zamieniała się w ścieki, później skręcało się w tunel który miał być przeznaczony na metro, ale zmieniono plany. Po krótkim marszu dotarliśmy do kolejnych drzwi. Hugh zapukał, a po drugiej stronie ktoś odsunął rygiel pozwalający sprawdzić kto chce dostać się do środka.
- Co tak długo? - Warknął rosły mężczyzna, otwierając nam.
Weszliśmy do sporego pomieszczenia, z którego odchodziły dwie klatki schodowe i kilkoro drzwi. Było tu dość jasno, choć sufity były niskie. To była jedynie piwnica budynku, który w dużej części przejęty był przez prawdziwy ruch oporu. Hugh niemal natychmiast skierował się na górę, ja za to oparłam się o ścianę i spojrzałam na Barney'a.
- Zeszło mi w slumsach. Znaleźliśmy dzieciaka. - Westchnęłam.
- Zwariowałaś? Poszłaś jeszcze na slumsy? Czekają tu na ciebie od południa. - Pokręcił głową. - Leć mała, nim cię przeniosą na administrację za karę.
- Powiedz mi kto...
- Powiedzą Ci po złożeniu raportu. - Przerwał mi.
Chcąc nie chcąc pomaszerowałam na górę, do oficer Sulley złożyć jej oficjalny raport słowny z przebytej czystki i z każdym krokiem zastanawiając się kto znajdzie się na liście zmarłych lub zaginionych. Drżałam na myśl o tym każdego roku odkąd przybyłam do Stanów.

sobota, 20 września 2014

scrambled eggs

Nacisnęłam przycisk odpowiadający za włączenie samochodowego radia. Z głośników rozległa się muzyka.
I don't want to set the world on fire, I just want to start a flame in your heart...
Zajrzałam na tylne siedzenie, sprawdzając, czy znajduje się tam przenośna lodówka. Jeszcze raz wytarłam dłonie o spodnie (dobrze, że założyłam na siebie jakieś stare ubrania; już ich pewnie nie dopiorę) i ruszyłam.
W drodze do domu na szczęście nie natknęłam się na policję. Przykro byłoby psuć tak dobrze zapowiadający się dzień kolejnym mandatem za jazdę samochodem bez uprawnień. Tym bardziej, że byłby to już czwarty w tym roku. Cieszyłam się więc, że mnie to ominęło.

Gdy dotarłam do domu było już po dziesiątej. No cóż, mieszkanie na obrzeżach miasta ma swoje plusy i minusy...
Wtaszczyłam do domu przenośną lodówkę z tylnego siedzenia, po czym otworzyłam bagażnik i wyciągnęłam dwie kolejne. Przed zaniesieniem ich do kuchni, usiadłam na podjeździe, aby odpocząć chwilę. Były cięższe niż wyglądały, a i ja byłam zmęczona po nieprzespanej nocy. Odczekałam, aż mój oddech się wyrównał i przetransportowałam lodówki do domu. Przez chwilę zastanawiałam się, czy powinnam najpierw wziąć prysznic, czy zrobić mężowi śniadanie. Obliczyłam, że ostatni posiłek dałam mu około szesnaście godzin temu, po czym stwierdziłam, że prysznic może chwilę poczekać.
Wbiłam na patelnię dwa jajka i wkroiłam trochę cebuli. Po chwili jajecznica była gotowa. Przełożyłam ją na talerz i polałam sosem czosnkowym, którego miałam w domu dosyć dużo. Kupiłam kilka opakowań, bo akurat były w promocyjnej cenie. Nie musieliśmy oszczędzać, ale promocje i tak bardzo do mnie przemawiały. Często przez to kończyłam z kilkoma kilogramami soli i dwudziestoma puszkami jakiegoś napoju, mimo że miałam zamiar kupić tylko chleb.
Ostrożnie niosąc posiłek zeszłam do piwnicy. Zaświeciłam światło i położyłam talerz na podłodze.
- Witaj, Richardzie - powiedziałam, uśmiechając się do męża. Patrzył na mnie bardziej przerażonym wzrokiem niż zazwyczaj. - Stało się coś? - spytałam, wiedząc, że nic nie odpowie. Chyba się na mnie obraził. Od ponad roku nie powiedział ani słowa. Zawsze był uparty. Kiedyś mi to nawet imponowało. Teraz było irytujące. - Zjedz śniadanie.
Przyjrzał się jajecznicy nieufnie, ale po chwili zaczął jeść. Na początku było znacznie gorzej, zdarzał się, że odmawiał jedzenia przez ponad dwa dni. Wystarczyło jednak kilka razy nakarmić go na siłę, aby się nauczył.
- Pozwól, że nie będę ci towarzyszyć. Muszę wziąć prysznic i się przebrać - wskazałam na zakrwawione ubrania. - Później będzie trzeba zamrozić część mięsa, no i chciałabym się zdrzemnąć... Chyba dopiero przy obiedzie spędzimy trochę czasu razem - westchnęłam. On nie wydawał się być tym zmartwiony, wiec zgasiłam światło i wyszłam z piwnicy.

Afterlife

Godzinę po alarmie obwieszczającym zakończenie czystki byłam już w slumsach, krocząc dobrze znaną mi drogą między starymi domami, a kontenerami mieszkalnymi.
W ciągu ostatnich dziesięciu lat miejsca takie jak to stały się prawdziwą rzadkością. Większość ubogich za wszelką cenę pchała się do bloków, myśląc, że tam będą bezpieczniejsi. Prawdę mówiąc nikt nie był bezpieczny jeśli nie było go stać na dobre zabezpieczenie się.
Idąc głównymi drogami mijałam dziesiątki, może setki ciał. Marsz przez miasto był mordęgą, głównie psychiczną. Służby ratunkowe uwijały się jak wściekłe, ale wiedziałam, że prędzej dobiją cierpiących, niż będą starały się pomóc za wszelką cenę. To przecież byłoby wbrew idei czystki. Poza tym po co komu w przyszłym roku więcej psychopatycznych mścicieli niż to niezbędne?
Kiedy w końcu dotarłam do celu i zapukałam do drzwi otworzyła mi przysadzista, ciemnoskóra kobieta koło sześćdziesiątki.
- Jest Jasper? - Zapytałam.
- Dzieci drogie, czy wy chcecie teraz wychodzić na ulicę? Maddison, kochanie poczekaj u nas trochę, wypij kawkę, odpocznij. - Julia od razu wprowadziła mnie do środka i nie słuchając moich protestów usadziła mnie w niewielkiej kuchni. W półmroku dostrzegłam, że jej syn, dwudzestokilkuletni Jasper siedział na parapecie, mocno zmarnowany. Oboje nie zmrużyli oka całą noc. Nie było ich stać na nic poza kuloodporną blachą na drzwi i okna, która nadal tworzyła przedziwne konstrukcje wraz z drewnianymi podparciami nie wpuszczając światła do pomieszczenia.
Poczułam ukłucie żalu, że nie zdołałam znaleźć im schronienia w tym roku, a sama zajmowałam miejsce u Adama. Tłumaczyłam to sobie działaniem dla większego dobra, ale nie pomagało.
- Zwijaj się młody, idziemy na patrol. - Oznajmiłam. Zapach kawy i świeżego chleba roznoszący się po domu sprawił, że dotarło do mnie jak zmęczona jestem.
- Jaki patrol, kochana? Już robię Ci kawkę, odpocznij. Pewno całą noc na nogach byłaś. - Julia była absolutnie nieugięta jeśli chodzi o wmuszanie we mnie jedzenia i picia, niczym babcia, której nigdy nie miałam.
Chłopak wyszedł na chwilę i wrócił z dwoma plecakami, nim zdążyłam podnieść gorący napój do ust.
Sprawdziłam zawartość swojego. Opatrunki, paralizator, Beretta m92f i dwa pełne magazynki. Jakiś prowiant, trochę więcej opatrunków... czy on wysypał tu zawartość pięciu apteczek? Nie brakowało niczego.
- Pani O'Donnel wrócimy nim zdąży Pani zrobić nam kanapki, obiecuję. - Uśmiechnęłam się i przytuliłam kobietę. - Proszę się położyć, zdrzemnąć trochę, powinna Pani bardziej o siebie dbać, wysypiać się. Spiorę Jasonowi głowę za to, że znów Pani nie upilnował. - Pokręciłam głową, a ona już chciała mi coś odpowiedzieć, ale odsunęłam się i zarzuciłam na siebie plecak. - Już jest bezpiecznie, zaraz wrócimy.
Pół dnia zeszło nam na odnajdywaniu zwłok. Za każdym razem byliśmy pewni, że zdołamy przedłużyć życie znalezionej osoby choćby do przyjazdu karetki i za każdym razem gdy podbiegaliśmy do ciała i padaliśmy na kolana okazywało się, że jest ono już mocno wychłodzone.
Za jednym z domów, znajdujących się w bezpośrednim sąsiedztwie dzielnicy zaludnionej przez niższą klasę średnią znaleźliśmy ciała trójki dzieci. Ich ubranka były pozrywane, na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że długo walczyły. Wokół było sporo krwi. Młody mężczyzna musiał odsunąć się na kilka kroków i odwrócić, kiedy ja sprawdzałam tętno każdego z nich.
- Jason? Jason, ona żyje! - Krzyknęłam, biorąc na ręce najmłodsze z dzieci, góra trzyletnią dziewczynkę. Oddychała słabo, ale jej serce biło za dwoje. - Sprawca musiał dopiero co uciec! Spróbuj reanimować najstarsze, szybko!
Trzecie dziecko nie miało szans, ktoś podciął mu gardło. Chwilę stałam nad chłopakiem patrząc jak walczy o życie dziecka i jak wycieńczony pada na zakrwawiony chodnik, poddając się.
Nie płakałam. Nie użalałam się ani nad nim ani nad sobą. Zamiast tego wyjęłam z bocznej kieszeni plecaka folię termiczną, owinęłam nią dziewczynkę i bez słowa postanowiłam zanieść ją do Julie. Ona kilka lat temu straciła dziecko w czasie czystki, teraz karma postanowiła się odwrócić.


Resztę dnia spędziłam przy dziewczynce. Wybudziła się z płaczem, głodna i wychłodzona, a my zdołałyśmy ją nakarmić, wykąpać i przebrać. Mała zdawała się nie znać żadnych słów, łkała jedynie kiedy chciałyśmy położyć ją spać i zostawić samą choćby na chwilę.
- Spróbuję znaleźć jej rodziców. Może przeżyli czystkę. - Westchnęłam, tuląc do siebie to spore zawiniątko. Mała usypiała tylko kiedy trzymałyśmy ją na rękach. Ważyła przy tym swoje.
- Wątpię. Pewnie porwali sieroty. Nikt nie chciałby ściągać na siebie przyszłorocznego wyroku. - Odparł Jason, półgłosem.
- Nie zaszkodzi sprawdzić. - Westchnęłam. - Est-il vrai, la mignonne? - Szepnęłam, całując jasne włoski.
- Zajmę się nią, dopóki nie znajdziesz jej rodziny. Wiem, że ty masz mnóstwo na głowie... - Oznajmiła Julie, kładąc na stole talerz pełen kanapek.
- Właśnie, powinnam już uciekać. - Podałam kobiecie maleństwo, które zdążyło już zasnąć. - Wpadnę do was, jak tylko znajdę chwilę, obiecuję. - Porwałam kanapkę z talerza i bez zbędnych pożegnań wyszłam z domu.
Słońce wskazywało już południe, a ludzie wokół powoli odgruzowywali swoje poprzednie życie.

piątek, 19 września 2014

Destroyed

- Tak lepiej? - Zapytał, a ja nadal czułem na ustach ciepło jego oddechu. Dobrze wiedział, jak odwrócić moją uwagę od rozmowy. Miałem ochotę złapać go za włosy, przyciągnąć do siebie i wyszeptać słowa, od których przeszedłby go dreszcz.
Zamiast tego usiłowałem wymknąć się z jego objęć. Nie pozwolił mi na to.
- Cecil... - Zamruczał wprost do mojego ucha. Zamknąłem oczy, wdychając jego zapach.
"Kurwa, Adam..." - Pomyślałem, zrezygnowany. - "Jesteś jak dziecko we mgle. Co ty sobie wyobrażasz?"
Byłem zabawką, która wyjątkowo mu się spodobała, choć nie pasuje do jego świętoszkowatego życia. Czułem, że mogę wnieść w nie jedynie zniszczenie. Dziwiłem się, że on nie widzi tego, co mnie zdaje się tak oczywiste. Bawiłem się równie dobrze, dopóki nie dostrzegł zbyt wiele. Teraz zachce być moim pieprzonym powiernikiem i ściągnę go na dno szybciej niż ta cała nielegalna działalność.
- Nie wiesz nawet co na siebie ściągasz. - Powiedziałem jedynie, z nerwowym śmiechem.
- Pozwól mi samemu o tym decydować. - Odparł, odsuwając się na krok i ciągnąc mnie za sobą na łóżko.
Leżeliśmy w milczeniu, ja wtulony w niego jak dziecko, on patrzący w sufit i widocznie bijący się z myślami. Słyszeliśmy jak w domu powoli zapada cisza w miarę jak wszyscy dzicy lokatorzy opuszczają to miejsce. Czułem się spokojny, a w obliczu wydarzeń ostatniej doby, było to dość zaskakujące.
Nie znaczyło to jednak, że nie czułem rozpaczy. Ta zdawało się zajęła wygodne miejsce w moim sercu i nie będzie miała zamiaru odejść.  Czułem, jakby zajęła większość serca, jakby usiała je kamieniami i ostrokrzewem i użyła ich jako legowiska. Im dłużej mogłem w spokoju leżeć i myśleć tym bardziej oddawałem się tęsknocie, która przecież jeszcze ledwie do mnie docierała.
Nie chciałem płakać, nie przy Adamie, który pewnie znów uznałby mnie za rozchwianego dzieciaka i nie myliłby się zbytnio w tym osądzie. Zamknąłem oczy i udawałem, że śpię tak długo, aż nie poczułem, że wstaje z łóżka.
Wtedy rozległ się dzwonek telefonu. Z początku założyłem, że to jego telefon i odwróciłem się tylko na drugi bok, ale Adam potrząsnął moim ramieniem.
- To z twojego plecaka. - Powiedział, podając mi go.
Zajrzałem do środka, by zastać rozdzwoniony telefon mojej siostry.
Odebrałem bez zastanowienia.
- Kitty? Tu Gab. Miałaś spokojną noc? - Usłyszałem męski głos. - Zastanawiałem się, czy znajdziesz dla mnie czas w tym tygodniu? Wybieram się na weekend na Florydę...
- Ten numer jest już nieaktualny. - Oznajmiłem chłodno, rozłączając się.
Sama myśl o ludziach, przez których moja siostra straciła życie napełniła mnie takim obrzydzeniem, że cisnąłem telefonem w drzwi i ponownie rzuciłem się na łóżko.

Le dissentiment

Byłem zły. Cecil zdawał się niczego nie rozumieć. Odnosiłem wrażenie, że nie widzi nic złego w swoich powiązaniach i uważa, że niesłusznie się czepiam. I pomyśleć, że wiązałem z nim jakieś nadzieje...
- W co ty się wpakowałeś? - spytałem nie oczekując odpowiedzi.
Nie rozumiałem tego wszystkiego. Zawsze zdawało mi się, że ludzie mający powiązania z mafią należą do jakiegoś innego świata, do którego nigdy się nie zbliżę, bo to najzwyczajniej niemożliwe, podobnie jak przeniesienie się do równoległego wszechświata. Tymczasem przespałem się z jednym z nich. Ludzie oskarżający mnie o zbyt idealistyczne spojrzenie na świat mieli chyba jednak rację...
- Co cię to obchodzi? Myślisz, że możesz rościć sobie jakieś prawa do mojego życia, bo jakaś dziwka powiedziała ci skąd mnie zna? Wiesz w ogóle kim ona jest? Dla kogo pracuje? Bo do knajpy, w której pracuję nie wpuszczają kogoś twojego pokroju, a ona wchodziła głównymi drzwiami w towarzystwie kolesia, który mógłby dla kaprysu kupić drinka razem z lokalem! - odparł Cecil, po czym wyszedł z pomieszczenia.
Rozległ się dźwięk alarmu ogłaszający koniec nocy oczyszczenia. W myślach przyznałem Cecilowi rację. Madison znałem tak jak i jego - prawie wcale. On jednak, w przeciwieństwie do niej nie usiłował być tajemniczy. Tej nocy wyjawił mi kilka informacji na temat swojego życia. O Madison nie dowiedziałem się nic, poza tym, że potrafi grać na ukulele i ma dla mnie jakąś niezwykle interesującą propozycję, o której jednak nie może powiedzieć zbyt wiele. Łatwiej było w tej sytuacji ufać Cecilowi. Czy mogłem jednak ufać osobie, która nie widzi problemu w tym, że pracuje dla mafii?

Postanowiłem spróbować porozmawiać z nim jeszcze raz.
Zastałem go w sypialni, siedzącego na skraju łóżka.
- Już schodzę ci z oczu - powiedział, ukrywając twarz w dłoniach.
- Jeszcze z tobą nie skończyłem - odparłem i usiadłem obok niego. - Po pierwsze, nadal muszę zabrać cię na prześwietlenie i do psychiatry.
- Daj spokój, nie musisz się o mnie troszczyć.
- Wiem, że nie muszę. Nie chcę tylko patrzeć, jak rozwalasz swoje życie do końca - powiedziałem chłodno. Nie rozumiałem Cecila, a on najwyraźniej nie rozumiał mnie. Sądziłem, że te wszystkie historie o osobie wkraczającej nagle w czyjeś życie i zmieniającej wszystko są mocno przesadzone. Cecil był przykładem tego, że się myliłem. Jeszcze kilka dni temu moje życie było na tyle spokojne, na ile tylko może być spokojne życie osoby, której jedynym marzeniem jest obalenie systemu. Wraz z pojawieniem się Cecila pojawiły się także sprzeczne uczucia, będące dla mnie całkowitą nowością.
- Co masz na myśli? - spytał ze złością.
- Musisz przyznać, że gdybyście, ty i twoja siostra, mieli normalną pracę, ona pewnie nadal by żyła...
- Więc uważasz, że to moja wina, tak?! Przesadziłeś.
Cecil wstał z łóżka i skierował się w stronę wyjścia. Moje słowa wyraźnie go rozzłościły. Chyba rzeczywiście trochę przesadziłem.
- Zaczekaj - powiedziałem, również wstając. Złapałem go za nadgarstek. - Dlaczego nie możesz zrozumieć, że zdążyłem cię polubić i obchodzi mnie, co się z tobą stanie?
Odwrócił się i spojrzał na mnie z widocznym zaskoczeniem.
- Słabo ci wychodzi okazywanie tego.
Przyparłem go do ściany i pocałowałem.
- Tak lepiej? - spytałem.

czwartek, 18 września 2014

Secrets

Spodziewałem się jednego z dwóch rozwiązań: albo Adam zaciągnie mnie do gabinetu, żeby rzucić mnie na kolana i bezlitośnie wykorzystać, albo delikatnie każe mi spadać jak tylko zabrzmią syreny i nie wracać. Ostatnie co przyszłoby mi do głowy to reprymenda.
Mężczyzna zamknął za sobą drzwi. Był wyprowadzony z równowagi i nie byłem pewien czemu miałbym być tego częścią. Jeszcze chwilę temu wydawał się zadowolony z mojej obecności?
- Wiem dla kogo pracujesz. - Powiedział chłodno.
- Ja też wiem, co z tego? - Wzruszyłem ramionami.
Usiłowałem szybko skończyć temat, ale on widział to zupełnie inaczej.
- Nie sądzisz, że to taki szczegół o którym chciałbym wiedzieć nim wpuszczę Cię do domu w taką noc? - Warknął. Jego ton sprawiał, że miałem ochotę zamilknąć i przeczekać opieprz do momentu w którym wykaraska mnie z tego moja siostra. Ale teraz nie miałem nikogo, na kogo mógłbym liczyć.
- Jestem barmanem, do cholery... - Westchnąłem - Sądzisz, że co? Pracuję pod przykrywką dla handlarzy ludźmi?
- Handlarzy ludźmi!? - Podniósł głos. - Pracujesz dla...
- Zamknij się! - Uciszyłem go pospiesznie. Zostało góra kilka minut do alarmu, ale nadal mógł nas pozabijać tymi krzykami. - Co ty mi w ogóle sugerujesz? Ci ludzie zamordowali moją siostrę! - Syknąłem. - Czy może już zapomniałeś o tym szczególe?
- Nie mówiłeś, że wiesz kto ją zaatakował. - Adam oparł się o ścianę i patrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Bo nie wiem kto to był. Niczego nie wiem, nie widzę, ani nie słyszę i nie mam zamiaru tego zmieniać. Nie jestem aż tak szalony. - Mężczyzna z łatwością zdołał wyprowadzić mnie z równowagi. Zacząłem zastanawiać się skąd w ogóle ma takie informacje. Do głowy przyszła mi tylko jedna osoba.
- W co ty się władowałeś, człowieku? - Kręcił głową.
- Co cię to obchodzi? Myślisz, że możesz rościć sobie jakieś prawa do mojego życia, bo jakaś dziwka powiedziała Ci skąd mnie zna? - Prychnąłem, omijając go. - Wiesz w ogóle kim ona jest? Dla kogo ona pracuje? Bo do knajpy w której pracuję nie wpuszczają kogoś twojego pokroju, a ona wchodziła głównymi drzwiami w towarzystwie kolesia, który mógłby dla kaprysu kupić drinka razem z lokalem! - Otworzyłem drzwi i wyszedłem na korytarz.
Dokładnie w tej chwili nadano alarm świadczący o tym, że czystka się zakończyła.
Usiłowałem znaleźć tą dziewczynę, zajrzałem w każdy kąt, ale nie było po niej ani śladu. Któryś ze znajomych Adama napomknął, że ona i Isaac wyszli pierwsi. Zakląłem cicho i poszedłem na górę, ukryć się w sypialni i przy okazji pozbierać swoje rzeczy. Nie miałem jednak na to siły. Usiadłem na skraju łóżka i westchnąłem ciężko.
Adam znalazł mnie w salonie dość szybko. Ukryłem twarz w dłoniach, żeby nie musieć na niego patrzeć. Czułem się zażenowany faktem, że w ogóle zwróciłem się do pomoc do właściwie obcego faceta.
- Już schodzę Ci z oczu. - Mruknąłem.
- Jeszcze z tobą nie skończyłem.

wtorek, 16 września 2014

Les pourparlers

Wyszedłem z łazienki i udałem się na dół, sprawdzić czy wszystko w porządku. Zmęczenie, jakie odczuwałem, nie było w stanie pozbawić mnie dobrego nastroju. W kuchni zastałem Madison i Isaaca, którzy robili kanapki.
- Masz ochotę na kanapkę, herbatę? - spytała kobieta.
- Zrobię sobie herbatę, nie przeszkadzajcie sobie w pracy - odpowiedziałem z uśmiechem, sięgając po szklankę.
Ludzie zaczęli wstawać i przychodzić na śniadanie. Przeniosłem się do salonu, aby nie zajmować miejsca w nieco zatłoczonej kuchni. Usiadłem pod ścianą i spokojnie piłem herbatę, wypatrując od czasu do czasu Cecila, który najwyraźniej nie zszedł jeszcze na dół. Obserwowałem ludzi, zmęczonych, ale wyraźnie zadowolonych z tego, że ta noc zbliża się już ku końcowi. Na drugim końcu pokoju dostrzegłem Williama z córką. Dziewczynka pomachała do mnie, uśmiechając się szeroko.
Opróżniłem szklankę herbaty, więc wstałem, aby zrobić sobie kolejną i zjeść kanapkę, zanim Charlie znów nakrzyczy na mnie za zaniedbywanie potrzeb. Drogę do kuchni przecięła mi Madison.
- Zwariowałeś? - spytała, gdy odeszliśmy do nieco mniej zaludnionej części przedpokoju. - Myślałam, że chcesz obalać system, a nie utrzymywać status quo?
- Co masz na myśli? - spytałem, przyglądając się jej. Nie miałem pojęcia, o co mogło chodzić.
- Powinieneś lepiej dobierać sojuszników. Jesteś młody i głupi, ale to nie usprawiedliwia faktu, że ściąganie tu kolesi pracujących dla mafii jest odrobinę nierozsądne, nie uważasz?  Co robi tu Bates?
Niestety, jej słowa nie rozjaśniły mi sytuacji ani trochę. Nie mówiąc już o tym, że poczułem się nieco urażony. Młody i głupi? Przynajmniej pomagałem ludziom, a ona kręciła się tutaj, mówiąc zagadkami.
- Jaki Bates? O kim ty mówisz?
- Bates, Cecil Gershwin. Urodzony piętnastego lipca 2000 roku w Ohio. Sierota. Między 2004 a 2018 przebywał w opiece zastępczej wraz z siostrą bliźniaczką. Obecnie oboje pracują dla miejscowej mafii. Ona się prostytuuje, on jest barmanem i miesza się w dilerkę - powiedziała. Zacząłem zastanawiać się, czy Madison potrafiłaby wyrecytować podobną formułkę na temat każdego człowieka, o jakiego bym ją spytał. Zanim jednak zdążyłem to rozważyć, dotarł do mnie sens tych słów. Praktycznie nie wiedziałem nic na temat Cecila. To rzeczywiście nieco naruszało procedury bezpieczeństwa... Oczywiście, w rozmowie z Madison, nie mogłem przyznać się do błędu.
- Nie wiem, czy zauważyłaś w jakim stanie on tu przyszedł. Jego próba samobójcza na środku przedpokoju mogła ci umknąć - patrzyłem na nią chłodno. - Uratowaliśmy mu życie, chyba o to w tym wszystkim chodzi, nie sądzisz?
- Przed chwilą nie znałeś jego nazwiska - Madison zaśmiała się ironicznie. - A co, jeśli byłby psychopatą, chcącym zabić wszystkich? - spytała.
- Znam się na ludziach - odparłem, wiedząc, że to żaden argument. Nie mogłem przecież przyznać jej racji. Nie po tym, jak agresywnie zaczęła tę rozmowę.
- Resztę tu obecnych też oceniałeś przy użyciu intuicji?
- Sprawdziłem wszystkich. Cecila nie miało tu być, miał zamiar spędzić czystkę z siostrą. Nie możesz krytykować mnie za to, że uratowałem mu życie - powiedziałem, po czym skierowałem się do salonu. Dostrzegłem Cecila siedzącego w kącie ze szklanką herbaty. Niezależnie od tego, jak oceniałem swoje postępowanie w tej sprawie, musieliśmy sobie wyjaśnić pewne sprawy. Podszedłem do niego.
- Powinniśmy porozmawiać - stwierdziłem. - Chodźmy do mojego gabinetu.

Minutes to alarm

Przespałam góra ze trzy godziny, na jednym z foteli odstawionych w sam kąt pokoju. Nie miałam z tym większego problemu, na początku pobytu w Stanach żyłam w znacznie gorszych warunkach. Byłam do tego już przyzwyczajona.
Nad ranem pomyślałam, że mogłabym zacząć przygotowywać kanapki dla ludzi, którzy obudzą się za godzinę lub dwie. Chciałam spytać Adama, czy to nie za wcześnie i czy nie potrzebują w czymś pilnym pomocy, ale nie mogłam znaleźć go ani na dole, ani w gabinecie więc szybko się poddałam. Kiedy trafiłam na zaspanego Isaaca przytuliłam go na powitanie (mimo pewnych protestów) i postanowiłam wypytać go o to, czy widział swojego szefa, ale ten ledwie otworzył oczy.
- Chodź, zrobimy kanapki. - Oświadczyłam. - Ludzie zaczynają się już budzić, więc możesz też wstawić wodę na herbatę. - Tłumaczyłam.
Nie bardzo podobały mu się moje umiejętności organizacyjne i ich wykorzystanie w praktyce, ale nie skomentował tego.
W kuchni spotkaliśmy dwie dziewczyny, ale praktycznie zignorowałam je, wyjmując z szafki dwa bochenki chleba i szukając konserw. Pracowaliśmy szybko i w milczeniu, wkrótce dwie tace pełne kanapek leżały na stoliku, a ja sięgałam już po kolejne chleby, ale mężczyzna mnie zatrzymał i wskazał mi ruchem głowy Adama.
- Zaczęliśmy przygotowywać śniadanie. - Wytłumaczyłam naszą pracowitość. - Masz ochotę na kanapkę, herbatkę?
- Zrobię sobie herbatę, nie przeszkadzajcie sobie w pracy. - Skinął głową, uśmiechając się. Zdaje się, że zbliżający się koniec czystki przynosił ulgę nie tylko mnie.
W miarę jak kanapek przybywało, pojawiało się również coraz więcej osób chętnych na śniadanie. Wydawałam je z grzecznym uśmiechem i miłymi słowami na powitanie. Ludzie to doceniali. Podnoszenie morale do ostatnich chwil było czasem niedoceniane w zarządzaniu zasobami ludzkimi.
Niektóre z twarzy rozpoznawałam, ale nie sądziłam, że ktokolwiek mógłby rozpoznać mnie.
 - Heather?
Nie słyszałam tego imienia od kilku tygodni. Używałam go w jednym niewielkim projekcie, który miał skończyć się tej nocy niezależnie od mojego uczestnictwa w nim.
- Przepraszam? - Uniosłam brwi spoglądając na blondyna. W pierwszym odruchu chciałam się wykpić, ale poznałam barmana, z którym przegadałam niejedną noc. Świetnie. - Cecil?
- Myślałem, że jedyne co zapamiętałaś to fakt, że podałem ci dobre Cosmo. - Uśmiechnął się, biorąc do rąk kubek gorącej herbaty. - Mało kto pamięta imię barmana...
- Zwłaszcza następnego dnia rano, co?
Nie rozmawiałam z nim długo. Jedyne na czym się skupiłam to jak najszybsze dotarcie do Adama na osobności.



- Zwariowałeś? - Zaczęłam, nazbyt protekcjonalnym tonem co nie uszło jego uwadze. - Myślałam, że chcesz obalać system, a nie utrzymywać status quo?
- Co masz na myśli? - Zmarszczył brwi.
- Powinieneś lepiej dobierać sojuszników. Jesteś młody i głupi, ale to nie usprawiedliwia faktu, że ściąganie tu kolesi pracujących dla mafii jest odrobinę nierozsądne, nie uważasz? - Byłam zdenerwowana ale nie dawałam się wyprowadzić z równowagi. - Co robi tu Bates?
- Jaki Bates? O kim ty mówisz? - Mężczyzna z trudem znosił moje przytyki, widziałam jego napiętą, obronną posturę. Nie, żeby mnie to ruszało - musiał przez to przejść, miał się za nie wiadomo kogo a był mniej niż płotką w opozycji.
- Bates, Cecil Gershwin. Urodzony piętnastego lipca 2000 roku w Ohio. Sierota. Między 2004 a 2018 przebywał w opiece zastępczej wraz z siostrą bliźniaczką. Obecnie oboje pracują dla miejscowej mafii. Ona się prostytuuje, on jest barmanem i miesza się w dilerkę. - Wyrecytowałam, zaskoczona, że Adam nie ma pojęcia kogo wpuszcza do własnego domu w noc czystki.

piątek, 12 września 2014

. . .

Nie mogłem zasnąć. Leżałem na podłodze obok Marceline. Każdy dostał koc i poduszkę, ale swój przydział oddałem córce. Chciałem, żeby było jej wygodnie. A przynajmniej na tyle wygodnie, na ile pozwalały okoliczności. Ciężko mówić o komforcie, usiłując zasnąć na podłodze, wśród grupy innych ludzi, również walczących z bezsennością. Co chwila słyszałem jak ktoś przewraca się z boku na bok albo poprawia poduszkę. Nie przeszkadzało mi to jednak - nawet w ciszy i na wygodnym łóżku nie nacieszyłbym się tej nocy snem. Leżałem więc obok tej istotki, która odmieniła moje życie i oczekiwałem poranka.
Marceline spała spokojnie, przytulona do wykonanej na szydełku maskotki, która należała kiedyś do Valerie.

10.03.2017
- Pańska córka jest zdrowa - powiedziała pielęgniarka, wychodząc z sali. Wręczyła mi zawiniątko, które okazało się być moim dzieckiem. Moje dziecko, jak to dziwnie brzmiało.
Gdy Valerie powiedziała mi o chorobie, od razu poprosiłem, aby pozwoliła mi zadeklarować ojcostwo. Nie chciała obciążać mnie takim ciężarem, ale jeszcze bardziej nie chciała ryzykować zostawienia swojego dziecka całkiem samego na świecie. Dlatego też, gdy wyjaśniłem jej, że to jedyne rozsądne wyjście (przecież biologiczny ojciec nawet nie wie o ciąży; nie chcesz chyba, by dzieckiem zajęli się twoi rodzice), przystała na moją propozycję.
- Cześć, córeczko - przywitałem się z niemowlęciem. Marceline była taka mała i bezbronna. - Co z Valerie? - zwróciłem się do pielęgniarki.
- Jest pod narkozą - odparła. - Poinformujemy pana, gdy się obudzi, żeby mógł się pan... - nie dokończyła zdania, jakby nie chciała odbierać mi nadziei, której i tak nie miałem prawa mieć.


Po kilku godzinach stwierdziłem, że czas najwyższy wstać i coś zjeść. W kuchni zastałem Adama i jakiegoś jego kolegę. Włączyłem czajnik, chcąc zrobić herbatę dla siebie i Marceline, na wypadek gdyby niebawem wstała. Zauważyłem, że kanapki są już zrobione, więc wziąłem sobie dwie.
Nie wiedzieć dlaczego, Adam miał do mnie pretensje. Mówił coś o naruszeniu prywatności i podobnych sprawach.
- Zaprosiłeś do domu sześćdziesiątkę ludzi, nie wiem, jak możesz jednocześnie oczekiwać prywatności... - westchnąłem. On tylko machnął ręką i wyszedł z pomieszczenia. Nie rozumiałem jego złości. Nie wszedłem przecież do jego gabinetu czy sypialni, korzystałem tylko z udostępnionego nam pomieszczenia...
Chyba nigdy nie zrozumiem ludzi, pomyślałem, nalewając wrzątek do dwóch szklanek.

wtorek, 9 września 2014

It's always darkest before the dawn

Dzisiaj, tej nocy mija rok od dnia, w którym straciłam wszystko. Wiem, że powinnam była wtedy umrzeć. Powinnam była wykrwawić się w przedpokoju przy otwartych drzwiach, patrząc jak wstaje nowy dzień, patrząc po raz ostatni jak promienie słońca muskają nasz wypielęgnowany ogród. Ale ja chciałam żyć, wbrew wszystkiemu. Ciągle nie jestem pewna jak udało mi się wtedy wydostać na ganek. Czołgałam się we własnej krwi, połykając łzy spływające mi po policzkach, i tylko ból i strach powstrzymywały mnie od krzyku. W końcu znalazłam się na zewnątrz, już prawie pływając we własnej posoce. Serce waliło mi jak młotem. Ale odetchnęłam z ulgą, bo udało mi się. Byłam na dworze. Zaraz rozlegną się syreny i ta koszmarna noc się skończy. Z trudem uniosłam głowę i obejrzałam się za siebie. Z mojego gardła mimowolnie wyrwał się krzyk, który uniósł się w powietrze i zastygł pomiędzy mną a nimi. Stali w drzwiach i uśmiechali się szeroko. Ich twarze przykryte były skrzepłą krwią, podobnie ubrania, teraz już częściowo w strzępach. Krzyczałam tak głośno, że miałam wrażenie, iż każdy mieszkaniec naszej ulicy musi mnie słyszeć. Każdy zamknięty w swoim bezpiecznym, schludnym domku, być może wyglądający teraz przez okno zza swoich świeżo wypranych zasłonek. Nie przestawałam krzyczeć. Nie będę błagać, nie zmuszą mnie, żebym prosiła ich o łaskę. Powoli zaczęli schodzić po schodach. Jeden z mężczyzn wytarł nóż o swoje spodnie, a potem przejrzał się w ostrzu. I wtedy zawyły syreny.

Obudziłam się w szpitalu. Wszyscy byli dla mnie wyjątkowo mili, pytali się o moje samopoczucie, dawali tabletki przeciwbólowe, poprawiali poduszki. Mój lekarz był bardzo troskliwy, często siedział przy moim łóżku i trzymał mnie za rękę, w milczeniu obserwując łzy spływające po moich policzkach. Nigdy mu nie podziękowałam za to, że wtedy ze mną był, że powstrzymał mnie wtedy w łazience.

Ze starego, zardzewiałego kranu zawsze płynęła zimna woda. Mimo to uparcie próbowałam przekręcić kurek ze strugą ciepłego płynu, lecz nawet nie drgnął. Ze złości strąciłam flakon perfum, który pozostawił któryś z roztargnionych pacjentów. Pękły pod wpływem zderzenia z porcelanowym zlewem. Jęknęłam cicho, ukrywając twarz w dłoniach. 

Płakałam, przeklinając w myślach swoje życie. Miałam wszystko. Moja rodzina nie była idealna, każdy z nas miał wady, ale wszyscy się kochaliśmy. Mój ojciec był pastorem i najlepszym człowiekiem jakiego znałam. Jego postawa i podejście do życia zawsze mnie zdumiewały. Podziwiałam go. W każdym widział dobro, do każdego wyciągał rękę, każdemu dawał drugą szansę. Prowadził przy kościele ośrodek pomocy dla bezdomnych. Uczył ich uprawy ogródka, pomagał im w znalezieniu pracy, wspólnie gotowali i modlili się. Kiedy wracałam ze szkoły, bardzo często widziałam ojca siedzącego na ganku, pochylonego nad pismem świętym i zgromadzonych wokół niego podopiecznych. Był wyjątkowy. Niczego ci nie narzucał, Bóg nie był dla niego sędzią i zbawieniem, był przyjacielem. Pozostawiał ci wybór, nie próbował cię przekonać do jego istnienia. Kiedy mówił o religii, mówił o sobie. Mówił o swoim życiu i o tym jak Bóg go przez nie przeprowadził. Nie był święty, spędził kilkanaście lat w więzieniu za rozbój z bronią w ręku, handel narkotykami i włamanie, i właśnie tam poznał księdza, który wyciągnął do niego rękę i objawił mu Boga. I chyba właśnie swoją historią mój ojciec jednał sobie ludzi. Był żywym dowodem na to, że można zmienić życie, że można je naprawić. Z całego serca wierzył w moc wybaczenia i sprawiał, że inni też zaczynali w nią wierzyć. Ale mój ojciec był naiwny i to go zgubiło.

Przez chwilę ważyłam w dłoni jeden ze szklanych odłamków pozostałych z flakonu...

Wpuścił ich do domu. Przyszli do nas po południu. Było ich trzech. Mój ojciec ich nie znał. Ale wpuścił ich do domu. Nakarmił ich, dał im czyste ubrania, a potem zamknął za nimi drzwi. Drzwi naszego domu. Najpierw zabili mojego ojca.
- Zrobiłem wam herbatę.
Usłyszałam odgłos tłuczonej porcelany i jego krzyk. Słyszałam jak ich błagał. Bałam się, tak bardzo się bałam. Ale w pokoju obok był mój młodszy brat, który na pewno bał się jeszcze bardziej. Musiałam być odważna, musiałam być dzielna. Otworzyłam drzwi, modląc się, żeby nie zaskrzypiały i pobiegłam korytarzem. Schowaliśmy się pod łóżkiem. Zakryłam mu usta dłonią, chciałam zamknąć mu też oczy, bo nie mogłam na nie patrzeć, nie chciałam widzieć jak bardzo jest przerażony. Weszli do pokoju. Wstrzymałam oddech i ścisnęłam mocniej Johnny'ego, i w tej samej chwili czyjeś ręce zacisnęły się wokół moich kostek. Kiedy wyciągali mnie spod łóżka, walczyłam z całych sił. Ale oni byli silniejsi. Zanieśli nas do salonu. Mój ojciec leżał w kałuży krwi na dywanie, a obok niego walały się odłamki porcelany. Moją matkę przywiązali do krzesła. Z rany na głowie spływała jej krew. 
- Tylko nie dzieci. Zostawcie moje dzieci - błagała.
Jeden z nich uderzył ją w twarz. Upadła na podłogę. Mój brat, mój mały Johnny wyrwał się i pobiegł w jej kierunku. Obezwładnili go z zatrważającą łatwością, a potem wbili kuchenny nóż prosto w środek jego czaszki. Jego usta poruszały się jeszcze przez chwilę, zupełnie jakby próbował coś powiedzieć, ale za chwilę jego oczy zastygły, wpatrzone bezmyślnie w sufit.

Ujęłam szkiełko w wskazujący i środkowy palec...

Moja matka nie chciała się poddać, krzyczała i walczyła. Kiedy uderzył ją z całej siły w brzuch, tak mocno, że aż splunęła krwią, przestała stawiać opór. Leżał na niej i dyszał ciężko, a ona modliła się cicho. Przez cały ten czas widziałam jej twarz, patrzyła na mnie, a ja nie mogłam oderwać od niej wzroku. Żegnałyśmy się bez słów. Kocham cię, wyszeptała w końcu. To był dosłownie ułamek sekundy. W jej ręce mignął jeden z ciężarków, które zawsze trzymała pod kanapą. Uderzyła nim oprawcę i zepchnęła go z siebie. Uderzała go bez opamiętania. Był tak zaskoczony, że nawet się nie bronił. Wtedy wyrwałam się i pobiegłam do przedpokoju. Po kilku rozpaczliwych próbach udało mi się wyważyć drzwi. Zbiegając po schodach, potknęłam się i usłyszałam okropny odgłos łamanej kości. Zachwiałam się i upadłam z krzykiem. Usłyszałam śmiech. Stał tuż za mną z nożem w ręku. Złapał mnie za włosy i pociągnął do tyłu. Próbowałam się wyrwać, ale on kopnął mnie z całej siły w drugą nogę. Trzask łamanej kości. Ból był potworny. Zawyłam. Mężczyzna znowu się roześmiał, a potem zaczął mi ściągać spodnie.
- Stary, ta dziwka ciągle żyje! Pomóż mi z nią!
Odwrócił się w kierunku salonu, a po chwili spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
- Jeszcze z tobą nie skończyłem. - I wbił mi nóż w podbrzusze. Usłyszałam jak powoli się oddala, pogwizdując cicho. Dotknęłam dłońmi rękojeści noża i wyciągnęłam go. Krew trysnęła od razu. Złapałam się za brzuch i zaczęłam się czołgać do drzwi.

Przejechałam odłamkiem po swoim przedramieniu. Krew trysnęła z moich żył na jasną skórę. Przez chwilę patrzyłam zafascynowana na zabarwiającą się czerwienią umywalkę. Po chwili poczułam niekontrolowane zawroty głowy. Złapałam się dłońmi za zlew, przygotowując się powoli do zderzenia z zimną posadzką. Ktoś złapał mnie za ramię, ściskając mocno, a drugą ręką podtrzymał mnie w talii. Jak przez mgłę zobaczyłam twarz swojego lekarza, po czym odpłynęłam.



Powoli uniosłam w górę powieki. W migotliwym świetle szpitalnej lampy zobaczyłam przed sobą zatroskaną twarz. Charlie, on ma na imię Charlie.
- Straciłaś bardzo dużo krwi - szepnął. Nie odpowiedziałam. Odkąd obudziłam się w szpitalu, nie wypowiedziałam ani jednego słowa. Nie chciałam mówić, nie czułam się na siłach. Bałam się, że zapytają mnie co się stało, że zmuszą mnie do rozmowy z psychologiem, że będę musiała powiedzieć mu jak się czuję, że załamię się i już nigdy się nie pozbieram. Bezpieczniej było milczeć.
- Wiem, że nie jest ci łatwo i nie będę ci wmawiał, że czas leczy rany - powiedział po chwili. - Może kiedyś będzie dobrze, a może już nigdy. Ale wybrałaś życie, wywalczyłaś je sobie i nie możesz się teraz poddać.
Zamknęłam oczy i pokręciłam powoli głową. Nie chciałam umierać, chciałam tylko zasnąć. Marzyłam o jednej spokojnej nocy, o jednej nocy, w której nie przyśni mi się cała moja rodzina w kałuży krwi, a ja nie obudzę się z krzykiem.
- Zostanę tu z tobą, dopóki nie zaśniesz - powiedział i uśmiechnął się szeroko.
Gdy obudziłam się z płaczem w środku nocy, Charlie siedział przy moim łóżku.

Kiedy wpisali mnie ze szpitala, nie bardzo wiedzieli co ze mną zrobić. Moi dziadkowie nie chcieli się mną zająć, byli zbyt schorowani i mieszkali na drugim końcu kraju, więc ostatecznie trafiłam do rodziny zastępczej. Nie byli najgorsi, wiedzieli przez co przeszłam i nie zmuszali mnie do mówienia. Przez większą część dnia siedziałam w fotelu przy oknie i ze wzrokiem wbitym w szybę, starałam się nie myśleć o niczym. Najchętniej spacerowałabym po okolicy, unikając ludzi i zanosząc się łzami, ale choć moje nogi już dawno się zrosły, wciąż miałam problemy z przemierzaniem dłuższych dystansów i musiałam wspierać się kulą.
- Znowu ryczy. - Usłyszałam za sobą. Odwróciłam się. W drzwiach stał prawdziwy syn państwa Smithów i jeden z adoptowanych chłopców.
- Czemu się nie odzywasz? - zapytał Ted Smith. - Co tam masz? Co masz w ręce?
Ścisnęłam mocniej wycinek z gazety, który trzymałam w dłoni. Była to gazetka wydawana przez parafię mojego ojca. Na pierwszej stronie znajdowało się jego zdjęcie i krótki artykuł. W środku było kilkanascie nekrologów. Ted wyrwał mi ją z ręki i przeczytał na głos nagłówek.
- Pastor Martin i jego rodzina zamordowani w Noc Oczyszczenia. Przeżyła córka, którą sąsiadka znalazła na ganku w kałuży krwi.
Spojrzał na mnie i powiedział:
- Nic dziwnego, że ciągle krzyczysz w nocy. Przez ciebie nie da się spać. Po cholerę ci ta gazeta? - I podarł artykuł. Rzuciłam się na niego i gdyby pani Smith mnie od niego nie oderwała, mogłoby się to skończyć dla Teda gorzej niż złamanym nosem.

Wkrótce potem oddali mnie do domu dziecka. Byłam już w wieku, w którym nie miałam szans na adopcje. Nie byłam uroczym dzieckiem, nie byłam niemowlakiem. Pozostawało mi jedynie czekać aż skończę 18 lat i wreszcie stąd odejdę. Nie wiem jak i kiedy zaprzyjaźniłam się z Finnem. Był w wieku mojego brata i bardzo mi go przypominał. Kiedy trafił do domu dziecka strasznie płakał każdej nocy. Siadałam wtedy przy jego łóżku i trzymałam go za rękę. Spędzaliśmy wspólnie dużo czasu, chodziliśmy na spacery, graliśmy w gry, a kiedy tego potrzebował, pomagałam mu w lekcjach. Pisaliśmy do siebie karteczki, a po pewnym czasie udało nam się stworzyć nawet sekretny system gestów, którym się porozumiewaliśmy. Patrzyłam jak inne dzieci przychodzą i odchodzą do nowych domów, i bałam się o Finna. Chciałam, żeby był szczęśliwy, ale chciałam też, żeby został ze mną. To on mnie ocalił. To dzięki niemu budziłam się każdego ranka ze świadomością, że nie jestem sama, że jestem komuś potrzebna. Ale zabrali go. Młoda para, która bardzo długo starała się o adopcję. Byli bardzo mili i wiedziałam, że Finnowi będzie z nimi dobrze, jednak kiedy stał w drzwiach ze swoją małą walizeczką i poruszał bezgłośnie ustami, próbując mi coś powiedzieć, zupełnie jak mój brat, kiedy umierał, czułam jak pęka mi serce.

***

Siedziałam pod ścianą w ciemnym pokoju, z kolanami przyciągniętymi ku sobie. Jeszcze tylko chwila, myślałam. Już niebawem nadejdzie świt. Przez całą noc nie spałam. Nie mogłam spać, nawet gdybym chciała, nie mogłabym zamknąć oczu. Wyobrażałam sobie jak przychodzą do sierocińca. Jak pan Fisher otwiera im drzwi, a oni zabijają wszystkich po kolei, zostawiając sobie mnie na koniec. Widziałam w ciemności ich twarze i ostrza noży błyszczące przy ich bokach. Słyszałam jak dyszą. Słyszałam krzyk mojego ojca. Błagał o litość. Zrobiłem wam herbatę. Krzyk mojej matki. Kocham cię. Widziałam oczy mojego brata, a w nich strach. Czułam jak wali mu serce, kiedy ściskałam go w swoich ramionach.

W bladym świetle wschodzącego dnia patrzę na swoje dłonie i przez chwilę zaskoczona mrugam oczami. A potem zaczynam krzyczeć, a za oknem odzywa się wycie syren.

poniedziałek, 8 września 2014

Avoiding the crowd.

Adam nieco mnie zaskoczył, ale nie miałem zamiaru się uskarżać. W końcu większość czasu w jego domu spędziłem mając jedno - no dobrze - dwie rzeczy na myśli, ale alkohol wybił mi samobójstwo z głowy na jakiś czas.
W ruchach mężczyzny czułem zmęczenie i napięcie ale to nie przeszkadzało mu ująć mojej twarzy w dłonie i przyciągnąć mnie bliżej, kiedy tylko odwzajemniłem jego pocałunek. Nie przeszkadzało mu to również przyprzeć mnie do parapetu.
"Powoli, kowboju." - Pomyślałem, odsuwając się nieznacznie. Słyszałem czyjeś kroki na korytarzu i wolałem nie robić sceny w domu pełnym obcych ludzi. Nie kolejnej. Wystarczyło, że część widziała mnie pomiędzy życiem a śmiercią.
Adam chyba pomyślał, że spłoszył mnie swoim zachowaniem, bo odsunął się o krok. Wtedy do kuchni wszedł jakiś nieznany mi facet.
Absolutnie zignorował naszą obecność, biorąc dwie kanapki i wstawiając cały czajnik wody. Ktoś ma tu nietypowe przyzwyczajenia żywieniowe, biorąc pod uwagę godzinę. To było nie tyle dziwne, co wręcz śmieszne, więc ominąłem obu mężczyzn i ziewając ostentacyjnie skierowałem się ku schodom. Adam powinien szybko domyślić się, dokąd się skierowałem.
Nie poszedł bezpośrednio za mną i usłyszałem, że mówi coś do faceta  ściszonym głosem. Wyłapałem jedynie imię - William. Byłem już za daleko by pośmiać się z reszty.
Ledwie znalazłem się u szczytu schodów a Adam dorównał mi kroku. Tu, na piętrze nie było żywej duszy, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Wszyscy spali i korytarz zdawał się być tak pusty, że nie miałem większych oporów, żeby przyciągnąć go do siebie i pocałować namiętnie.
Faktura jego ust, jego ruchy, tak niespokojne i gwałtowne - to wszystko było dla mnie cudownie nowym doświadczeniem.  Chciałem poznać lepiej jego ciało i smak. Zapamiętać to jak czułem, że uśmiecha się, jeszcze nim jego usta zdążyły odsunąć się od moich.
Sam może nie byłem w nastroju na śmiech, ale byłem tak niecierpliwy i zdesperowany, że z chęcią nie przejmowałbym się tym, że jesteśmy na korytarzu, gdybym nie usłyszał kolejnych kroków.
"Cholera, chyba się budzą." - Przeszło mi przez myśl, ale tym razem nie zdążyłem się odsunąć, kiedy ktoś przeszedł obok nas w pośpiechu.
"Czy to był ten koleś z łazienki, ten od lekarza?"
- Przypomniałem sobie. - "Dziwak." - Nie miałem zamiaru się nim przejmować, tylko pociągnąłem Adama do sypialni.
To było może odrobinę szalone, ale co tej nocy było normalne? Nie wierzyłem w normalność.
Jedyne czego pragnąłem to zapomnienia, choćby na krótką chwilę. Odcięcia centrum dowodzenia.
Zdaje się, że obaj tego potrzebowaliśmy, bo chwilę później Adam pozbawił mnie ostatnich elementów garderoby i całym ciałem mogłem czuć jak rozgrzany jest.
Przez myśl przeszło mi, że chyba dawno nie pozwalał sobie na tak rozpraszające chwile. Czułem to w jego gwałtownych, niecierpliwych ruchach; w spragnionych dłoniach, które nie mogły oderwać się od mojej skóry i w ustach, które smakowały fragmenty mojej skóry kryjące pod sobą tusz.
Zastanawiałem się, czy to dodatkowo go podniecało, czy po prostu z ciekawością odkrywa nieco inną fakturę.
W głowie, mimowolnie zacząłem snuć dalsze scenariusze, co rusz aktualizując je o to, co mogłem wyczytać z zachowań kochanka. Pragnąłem, żeby odpuścił sobie delikatność, żeby chwycił mnie za włosy i wyszeptał mi, że sponiewiera mnie tej nocy. Był słodszy, niż bym się tego spodziewał, ale zdawało mi się, że nadal przejmuje się tym w jakim jestem stanie.
Przez chwilę miałem wrażenie, że nie zniosę jeszcze jednego czułego pocałunku na moim brzuchu i wtedy zdałem sobie sprawę jak spięty jestem. Nie przywykłem do tego, by ktoś traktował mnie z taką troską, nie w tak intymnej sytuacji.
Zamiast dostosowywać się do jego tempa, przyciągnąłem go do siebie i patrząc mu prosto w oczy, wyszeptałem:
- Pospiesz się i zerżnij mnie w końcu.
Nie musiałem mu dwa razy powtarzać. Z resztą nie mógłbym po tym, jak odebrał mi oddech głębokim pocałunkiem i przyciągnął za biodra. Obejmowałem go jedną dłonią, drugą zaciskając na pościeli, przynajmniej nim zdołałem się rozluźnić.
Przyjemny dreszcz przeszedł przeze mnie, kiedy tylko odnaleźliśmy wspólnie właściwe tempo i mogłem pozwolić odpłynąć myślom. Zwłaszcza które nie odnosiły się do tego, co działo się obecnie w tych czterech ścianach.

La attente

Co chwila spoglądałem na zegarek, ale czas zdawał się stać w miejscu. Miałem już dość tej nocy.
Nie mogąc znaleźć sobie zajęcia, po tym jak Charlie wyszedł z kuchni, dokończyłem robienie kanapek. Zajęło to jednak mniej czasu, niż bym chciał. Przeszedłem się po domu, ale nie pomogło mi to w znalezieniu jakiegoś zajęcia.
Byłem zbyt zmęczony żeby czytać albo przygotowywać się do zajęć. Wróciłem więc do kuchni, wyciągnąłem telefon i zacząłem grać w grę polegającą na układaniu trzech takich samych elementów w jednej linii. Gdy straciłem wszystkie życia, z trudem powstrzymałem się przed rzuceniem komórką w ścianę i włączyłem inną, ale bardzo podobną grę. Tę niezwykle interesującą rozrywkę przerwało pojawienie się Cecila.
- Myślałem, że jeszcze śpisz? - zdziwiłem się.
- Spałem - odparł. - Chyba jestem Ci winien pewne wyjaśnienia - dodał po chwili.
Słuchałem, nie przerywając, gdy mówił o swojej depresji. Twierdził, że psychiatra nie powie mu nic, czego sam by nie wiedział.
- Mimo wszystko uważam, że powinieneś spotkać się z lekarzem. Jeśli sytuacja tak się przedstawia, powinieneś być pod lepszą opieką medyczną - stwierdziłem. Podejrzewałem, że jego psychiatra nie jest zbyt kompetentny. Porządny lekarz nie pozwoliłby przecież, żeby coś takiego się stało. - Poza tym i tak zabieram cię na prześwietlenie - dodałem. Charlie mówił, że Cecil mógł połamać sobie żebra przy upadku. Należało to sprawdzić.

- Nie mam złamanych żeber - oznajmił Cecil i podwinął koszulkę. Już wcześniej zwróciłem uwagę na tatuaże widoczne na jego rękach. Teraz okazało się, że ma ich więcej. - Zaufaj mi, miewałem złamane żebra i wiem jak to boli. Nie byłbym w stanie podnieść ręki przez dzień lub dwa - dodał. To, że opuścił już koszulkę, zasmuciło mnie nieco.
Uważałem, że mimo wszystko Cecil powinien się udać na prześwietlenie i zamierzałem go do tego przekonać, ale nie zdążyłem, gdyż on odezwał się pierwszy.
- Dziękuję Ci za pomoc i przepraszam, że Cię w to wciągnąłem - powiedział. - Nie wiedziałem gdzie mógłbym się podziać, byłeś jedyną osobą, która przychodziła mi do głowy. Facet od piwa i zupki chińskiej.
Wstałem z krzesła, na którym do tej pory siedziałem i podszedłem bliżej, stając na przeciwko Cecila.
- Nie przepraszaj. Cieszę się, że przyszedłeś - powiedziałem, dotykając jego dłoni. - To przykre, że w takich okolicznościach, ale no cóż, lepsze to niż nic - uśmiechnąłem się lekko. Cecil odwzajemnił uśmiech, a ja pochyliłem się i pocałowałem go.

niedziela, 7 września 2014

Awakening

Sen nie chciał trwać zbyt długo. Nie potrafiłem całkowicie odsunąć myśli, że tej nocy na ulice wyszły wszelkiej maści potwory i nie, nie mogłem stwierdzić, że to po prostu mnie nie dotyczy kiedy ukrywałem się na nie do końca legalnym zgrupowaniu. Właściwie, zdrzemnąłem się tylko, a kiedy alkohol przestał działać na mnie znieczulająco, nie mogłem dłużej udawać, że śpię.
Wyszedłem z sypialni i starałem się odnaleźć Adama. Powinienem był pewnie przeprosić za moje wcześniejsze zachowanie, ale skoro nie miał większych zastrzeżeń, nie miałem zamiaru robić z siebie idioty. Potrzebowałem bliskości, byłem pijany i wygłupiłem się.
"Nie po raz pierwszy." Głos Jacks mojej w głowie omal nie przyprawił mnie o cholerny zawał serca.
Zapukałem do gabinetu, który był jednym z najbliższych pomieszczeń i zajrzałem do środka. Dwóch mężczyzn, spojrzało na mnie pytająco. W jednym z nich rozpoznałem lekarza, który mnie odratował.
- Hej... - Rzuciłem, niemrawo, nadal zaspany. - Chciałem ci podziękować za to, co zrobiliście. - Powiedziałem, bez przekonania.
Należało to zrobić i moje chęci były drugorzędne w tej chwili.
- Nie ma za co. To był mój obowiązek. - Rzucił, zerkając na drugiego mężczyznę.
- Nie chcę wam przeszkadzać, chciałem tylko zapytać, czy nie wiedzie gdzie jest Adam?
- Widziałem go ostatnio w kuchni, ale to było z dwie godziny temu. - Lekarz wzruszył nieznacznie ramionami.
Nie czułem się wśród nich specjalnie mile widziany. Facet, którego imienia nie znałem unikał mojego wzroku jak ognia. Trudno było mu się dziwić, jakiś szaleniec wpada do nich w noc oczyszczenia usiłując popełnić samobójstwo? Co innego może mu odwalić?
- Dzięki. - Rzuciłem cicho, po czym skierowałem się ku schodom.
Adama odnalazłem w pustej już kuchni. Siedział na krześle i zdawało się, że gra na telefonie, lub pisze smsa. Bez słowa podszedłem do niego i oparłem się o parapet.
- Myślałem, że jeszcze śpisz? - Zapytał, zdziwiony moim widokiem.
- Spałem. - Skinąłem głową.
Przez chwilę patrzyłem na niego w ciszy, gdy odkładał telefon.
- Chyba jestem Ci winien pewne wyjaśnienia. - Westchnąłem, spuszczając wzrok. Już chciał mi przerwać, ale kontynuowałem. - Powiedziałeś, że jesteś zły, bo nie rozumiesz dlaczego wpadłem tu z żołądkiem pełnym wódki i prochów.
Szybko zdobyłem jego pełną uwagę.
- Prawda jest taka, że ten wasz psychiatra nic nowego mi jutro nie powie. Mam już papiery, z pięknym F33 wbitym na stałe. Przewlekła depresja, epizod ciężki bez symptomów psychotycznych. - Wzruszyłem ramionami, choć wypowiadanie tych słów było dla mnie jak przyznawanie się na nowo do tego, jak żałośnie nieudolny jestem. - I tak od szesnastego roku życia. Przynajmniej oficjalnie. - Dodałem.
Mężczyzna milczał z cierpliwością, za co byłem mu wdzięczny. I czułem, że ma tym większe prawo do wyjaśnień. Zrzuciłem na niego coś, czego nie powinienem.
- To nie była moja pierwsza próba samobójcza, Adam. I pewnie nie będzie ostatnia, nie kiedy zostałem z tym wszystkim sam... - Westchnąłem ciężko.
- Mimo wszystko uważam, że powinieneś spotkać się z lekarzem. Jeśli sytuacja tak się przedstawia, powinieneś być pod lepszą opieką medyczną. Poza tym i tak zabieram cię na prześwietlenie. - Wyjaśnił, spokojnie.
Sądził, że wszystkie problemy można rozwiązać. Naiwny idealista.
- Nie mam złamanych żeber. - Podwinąłem koszulkę i obejrzałem się. - Zaufaj mi, miewałem złamane żebra i wiem jak to boli. Nie byłbym w stanie podnieść ręki przez dzień lub dwa. - Pokręciłem głową. Stłuczenie było widoczne, ale nie wyglądało jakkolwiek dramatycznie.
- Dziękuję Ci za pomoc i przepraszam, że Cię w to wciągnąłem. Nie wiedziałem gdzie mógłbym się podziać, byłeś jedyną osobą, która przychodziła mi do głowy. Facet od piwa i zupki chińskiej. - Zaśmiałem się cicho.

***

Nie powinienem się przejmować. Minęło już tyle czasu. Ja i Charlie jesteśmy razem szczęśliwi. Naprawdę nie powinienem się przejmować.

Zacząłem przychodzić na spotkania tylko i wyłącznie dla Adama. Wsłuchiwałem się w jego głos, wpatrywałem się w niego. Mówił o wolności, sprawiedliwości i innych wzniosłych rzeczach, ale podejrzewam, że gdyby mówił o ogórkach, słuchałbym z takim samym zaangażowaniem.
Po spotkaniach wracałem do domu i pijąc wino malowałem jego portrety. Bardzo szybko zakochałem się w wyobrażeniu jakie sobie na jego temat wytworzyłem. On oczywiście nie odwzajemniał moich uczuć.

Na spotkaniach poznałem Charliego. Sam nie wiem, jak to się stało, że zaczął robić mi herbatę, przychodzić do mnie i patrzeć smutnym wzrokiem, gdy byłem pod wpływem alkoholu. Nie wiem, jak to się stało, że ja zacząłem obarczać go swoimi problemami uczuciowymi. On za każdym razem słuchał tego cierpliwie. Był przy mnie zawsze, gdy tego potrzebowałem.
W końcu udało mi się zrozumieć, że muszę zapomnieć o Adamie. Wytłumaczyłem sobie, że on nie jest zdolny do jakichkolwiek uczuć poza złością na system. Postanowiłem spróbować żyć dalej. Gdy Charlie był blisko, to nie było takie trudne. A był blisko cały czas. Znosił moje gorsze dni i powodował, że było ich coraz mniej.
W końcu uświadomiłem sobie, że go kocham. I pomyślałem, że może ta cała historia z Adamem wydarzyła się tylko po to, abym mógł poznać Charliego.
Nadal przychodziłem na spotkania, ale dlatego, że mój ukochany tam przychodził, a dla mnie każda minuta bez niego wydawała się wiecznością...


Gdy Cecil przyszedł do domu Adama w środku nocy, nie spodziewałem się jak wiele to zmieni.

Charlie poprosił mnie, abym zaniósł im herbatę. Gdy wszedłem do gabinetu, zobaczyłem coś, czego się nie spodziewałem. Zobaczyłem w spojrzeniu Adama troskę.
Wyszedłem z pomieszczenia szybko, jakbym przyłapał ich w jakiejś intymnej sytuacji.
W zasadzie zobaczyłem coś gorszego. Zobaczyłem, że Adam jest jednak zdolny do odczuwania jakichś uczuć.
Próbowałem o tym nie myśleć i zająć się rysowaniem. Ale wszystko, co wychodziło spod mojego ołówka, natychmiastowo kojarzyło mi się z Adamem. Charlie zaproponował, abym położył się spać, ale ja nie chciałem.
Nie chciałem, bo wiedziałem, kto by mi się przyśnił.

Rozmowę podsłuchałem niechcący. Charlie miał tylko zrobić herbatę, tymczasem nie było go już chwilę czasu. Byłem w połowie drogi do kuchni, gdy usłyszałem głos Adama.
Byłem w połowie drogi do kuchni, gdy wszystko, co zbudowałem przez ostatni rok, rozpadło się na kawałki. Nie chciałem słuchać dalej, ale nie byłem w stanie się poruszyć. Nie mogłem zresztą wrócić do łazienki, oprzeć się o wannę i udawać, że nic się nie wydarzyło. Charlie by zauważył, że coś jest nie tak. Zawsze zauważał.
Teraz, gdy wyszedł z kuchni i stanął na przeciwko mnie, też zauważył.
- Zrobiłem herbatę - oznajmił sucho, nienaturalnie po chwili milczenia.
- Okazuje się, że statua ma uczucia, ale nie wobec mnie - powiedziałem cicho do siebie, gdy Charlie już wrócił do łazienki.

sobota, 6 września 2014

It ends tonight

Siedzieliśmy z Ethanem w łazience, oparci plecami o wannę. Byłem zmęczony i z niecierpliwością oczekiwałem poranka. Cieszyłem się, że udało się uratować Cecila, ale sam fakt, że potrzebował ratunku, wprawiał mnie w przygnębienie. Ethan też najwyraźniej był nie w humorze. Nic nie mówił, tylko szkicował coś w swoim notesie.
- Połóż się spać - powiedziałem. - Ja obiecałem Adamowi, że będę pilnował, aby wszystko było w porządku, ale ty powinieneś trochę odpocząć.
- Nie chcę być sam - odparł Ethan, nie odrywając wzroku od kartki, na której właśnie coś powstawało.
Siedzieliśmy więc dalej w milczeniu.
- Chcesz herbaty? - spytałem. Ethan odpowiedział twierdząco, więc wyszedłem do kuchni. Tam natknąłem się na Adama robiącego kanapki. Wiedziałem, że do tego zadania wyznaczeni byli Janet i William. Wiedziałem też, że Adam w sytuacjach stresujących zabierał się za obowiązki domowe.
- Co się stało?
- Nic - powiedział szybko, nawet na mnie nie patrząc. Nalałem wody do czajnika i oparłem się o parapet.

- Nie jestem aż tak naiwny - odparłem. Adam w końcu przerwał smarowanie chleba masłem.
- Bo siedzieliśmy u mnie w gabinecie i piliśmy wino...
- Czekaj - przerwałem mu. - Czy ty pozwoliłeś Cecilowi pić alkohol? Tuż po płukaniu żołądka? Serio?
Nie spodziewałem się z jego strony takiej nieodpowiedzialności.
- Widzisz, Charlie, jesteś jak taka nadopiekuńcza matka. Dziwisz się, że dziecko ci nic nie mówi, ale jak już coś ci powie, to ma z tego tytułu problemy - powiedział ze złością. - Chciał się napić, to się napił, co miałem zrobić?
- Dobrze, już nic nie mówię. Kontynuuj.
- Uspokoił się trochę, więc powiedziałem mu, żeby się położył - mówił Adam, podczas gdy ja robiłem herbatę. - Zaprowadziłem go do sypialni... No i on mnie pocałował, a ja powiedziałem mu: śpij dobrze, i wyszedłem - wyrzucił z siebie. - I co on sobie teraz pomyśli?
- Adam, nie chcę cię martwić... - zastanawiałem się, jak mogę mu delikatnie uświadomić, że zachowuje się jak nastolatka.
- Wiem, jestem gorszy niż Tony - westchnął. - Nie rozumiem tego.
- To dlatego, że byłeś dla niego niemiły - stwierdziłem. - Karma. Albo złośliwa siła wyższa, nie wiem. A tak na poważnie, to porozmawiaj z Cecilem jak wstanie.
- I co, mam mu powiedzieć, że praktycznie uciekłem, bo nie chciałem się z nim przespać gdy był pod wpływem alkoholu? A jeśli on mnie wyśmieje?
- Ja za ciebie tego nie załatwię - zaśmiałem się. Wziąłem szklanki z herbatą i wyszedłem z kuchni.
Ethan był w przedpokoju. Z jego spojrzenia mogłem wyczytać, że od dawna przysłuchiwał się rozmowie. Stałem naprzeciwko niego, nie mając odwagi, aby powiedzieć cokolwiek.
- Zrobiłem herbatę - zmusiłem się w końcu do wypowiedzenia jakichkolwiek słów.
Nic nie odpowiedział.

Drunken lament

Obecność Adama nie pomagała mi zebrać myśli. Kiedy znów usiadł obok mnie, ze szklanką herbaty w dłoniach miałem ochotę osunąć się i oprzeć głowę na jego ramieniu. Był jednak ostatnią osobą, która oferowałaby własną bliskość dla otuchy. Zmęczenie i ból coraz mocniej dawały mi się we znaki. Herbata nie była napojem, który mógłby rozwiązać moje problemy.
- Masz coś mocniejszego? - Zapytałem, zerkając na mężczyznę.
- Słucham? - Uniósł brwi. - Jesteś po płukaniu żołądka. Charlie powiedział, że...
- A ty się go słuchasz. - Prychnąłem. - Słuchaj, mam ochotę palnąć sobie w łeb. - Wstałem powoli, opierając się o ścianę i podszedłem w stronę barku. - Zdrowie mojej wątroby jest dla mnie sprawą drugorzędną. Pozwolisz...?
Mężczyzna nieco zrezygnowany skinął głową, kiedy ja zastanawiałem się czym mam ochotę się urżnąć. W końcu zdecydowałem się na półsłodkie Chardonay. Nie pieprzyłem się z poszukiwaniem odpowiednich kieliszków. Otwarłem butelkę szybkim ruchem, po czym wróciłem zająć miejsce obok Adama. Może odrobinę za blisko.
- Masz zamiar zostać przy herbacie? - Podpuszczałem go, podając mu butelkę.
- Nie powinienem pić. - Pokręcił głową, ale nie brzmiał nazbyt przekonująco.
- Ale masz już serdecznie dość tej pieprzonej nocy, prawda?
Zgarnął wino i pociągnął kilka łyków z butelki. Uśmiechnąłem się do siebie blado.
Herbata poszła w odstawkę na dobre. Adam nie usiłował nawet dotrzymać mi tempa, z resztą to ja miałem się tu podpić, a jedno wino to nie było zbyt wiele na tą okazję.
W końcu miałem porządnie wyjebane na to, czy Adam ma ochotę użyczyć mi ramienia, jako poduszki, czy nie. W mojej głowie królował szary szum, wygłuszający wszystkie negatywne myśli. Miałem to szczęście nie być osobą upijającą się na smutno. Czułem przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele i nieodpartą chęć, żeby pocałować mężczyznę, który tak cierpliwie znosił moje towarzystwo.
- Nie musisz już tu ze mną siedzieć, wiesz? - Zapytałem. - Będę grzeczny.
Adam zdawał się poważnie rozważać wspomnianą kwestię. Lub jakąś inną kwestię. Nie byłem pewien o czym myśli.
Ostatni łyk wina rozgrzał moją krew do czerwoności. Westchnąłem cicho, czując tą cudowną błogość rozchodzącą się po całym ciele.
- Powinieneś się położyć. - Adam wstał i wyciągnął do mnie rękę.
- Przewidziałeś miejsce dla zbłąkanego wędrowca? - Zapytałem, wstając ostrożnie. Alkohol tłumił tylko część bólu.
-Myślę, że coś się znajdzie.
Wyprowadził mnie z gabinetu, wyraźnie spokojniejszy, niż gdy mnie do niego prowadził.
- Nie musisz mnie tam ciągnąć jak dziecka. - Zaśmiałem się, z jego zadaniowości.  "Weź dziecko. Odstaw dziecko." 
Właściwie byłem mniej pijany, niż można by wywnioskować z tego jak się zachowywałem. Zmuszałem się do rozluźnienia, bo przecież nikt nie chciałby przebywać ze zdołowanym kolesiem z depresją. Przywykłem.

Kiedy zaprowadził mnie do łóżka, usiadłem na brzegu i spojrzałem na Adama z zaciekawieniem. Wyglądał na kogoś zdolnego do okropnych rzeczy, ale co takiego mógłby mi zrobić skoro śmierć była dla mnie optymistycznym scenariuszem?
- Ty się nie kładziesz? - Zapytałem, zdziwiony. W końcu to była chyba jego sypialnia.
- Mam inne rzeczy do roboty. - Odparł cierpliwie, szukając dla mnie pościeli.
- W takim razie dobranoc? - Wzruszyłem ramionami, gdy on podawał mi koc. Kiedy tylko nachylił się nade mną, przyciągnąłem go bliżej i pocałowałem go.
Szablon wykonała Sasame Ka dla Zaczarowane Szablony