wtorek, 9 września 2014

It's always darkest before the dawn

Dzisiaj, tej nocy mija rok od dnia, w którym straciłam wszystko. Wiem, że powinnam była wtedy umrzeć. Powinnam była wykrwawić się w przedpokoju przy otwartych drzwiach, patrząc jak wstaje nowy dzień, patrząc po raz ostatni jak promienie słońca muskają nasz wypielęgnowany ogród. Ale ja chciałam żyć, wbrew wszystkiemu. Ciągle nie jestem pewna jak udało mi się wtedy wydostać na ganek. Czołgałam się we własnej krwi, połykając łzy spływające mi po policzkach, i tylko ból i strach powstrzymywały mnie od krzyku. W końcu znalazłam się na zewnątrz, już prawie pływając we własnej posoce. Serce waliło mi jak młotem. Ale odetchnęłam z ulgą, bo udało mi się. Byłam na dworze. Zaraz rozlegną się syreny i ta koszmarna noc się skończy. Z trudem uniosłam głowę i obejrzałam się za siebie. Z mojego gardła mimowolnie wyrwał się krzyk, który uniósł się w powietrze i zastygł pomiędzy mną a nimi. Stali w drzwiach i uśmiechali się szeroko. Ich twarze przykryte były skrzepłą krwią, podobnie ubrania, teraz już częściowo w strzępach. Krzyczałam tak głośno, że miałam wrażenie, iż każdy mieszkaniec naszej ulicy musi mnie słyszeć. Każdy zamknięty w swoim bezpiecznym, schludnym domku, być może wyglądający teraz przez okno zza swoich świeżo wypranych zasłonek. Nie przestawałam krzyczeć. Nie będę błagać, nie zmuszą mnie, żebym prosiła ich o łaskę. Powoli zaczęli schodzić po schodach. Jeden z mężczyzn wytarł nóż o swoje spodnie, a potem przejrzał się w ostrzu. I wtedy zawyły syreny.

Obudziłam się w szpitalu. Wszyscy byli dla mnie wyjątkowo mili, pytali się o moje samopoczucie, dawali tabletki przeciwbólowe, poprawiali poduszki. Mój lekarz był bardzo troskliwy, często siedział przy moim łóżku i trzymał mnie za rękę, w milczeniu obserwując łzy spływające po moich policzkach. Nigdy mu nie podziękowałam za to, że wtedy ze mną był, że powstrzymał mnie wtedy w łazience.

Ze starego, zardzewiałego kranu zawsze płynęła zimna woda. Mimo to uparcie próbowałam przekręcić kurek ze strugą ciepłego płynu, lecz nawet nie drgnął. Ze złości strąciłam flakon perfum, który pozostawił któryś z roztargnionych pacjentów. Pękły pod wpływem zderzenia z porcelanowym zlewem. Jęknęłam cicho, ukrywając twarz w dłoniach. 

Płakałam, przeklinając w myślach swoje życie. Miałam wszystko. Moja rodzina nie była idealna, każdy z nas miał wady, ale wszyscy się kochaliśmy. Mój ojciec był pastorem i najlepszym człowiekiem jakiego znałam. Jego postawa i podejście do życia zawsze mnie zdumiewały. Podziwiałam go. W każdym widział dobro, do każdego wyciągał rękę, każdemu dawał drugą szansę. Prowadził przy kościele ośrodek pomocy dla bezdomnych. Uczył ich uprawy ogródka, pomagał im w znalezieniu pracy, wspólnie gotowali i modlili się. Kiedy wracałam ze szkoły, bardzo często widziałam ojca siedzącego na ganku, pochylonego nad pismem świętym i zgromadzonych wokół niego podopiecznych. Był wyjątkowy. Niczego ci nie narzucał, Bóg nie był dla niego sędzią i zbawieniem, był przyjacielem. Pozostawiał ci wybór, nie próbował cię przekonać do jego istnienia. Kiedy mówił o religii, mówił o sobie. Mówił o swoim życiu i o tym jak Bóg go przez nie przeprowadził. Nie był święty, spędził kilkanaście lat w więzieniu za rozbój z bronią w ręku, handel narkotykami i włamanie, i właśnie tam poznał księdza, który wyciągnął do niego rękę i objawił mu Boga. I chyba właśnie swoją historią mój ojciec jednał sobie ludzi. Był żywym dowodem na to, że można zmienić życie, że można je naprawić. Z całego serca wierzył w moc wybaczenia i sprawiał, że inni też zaczynali w nią wierzyć. Ale mój ojciec był naiwny i to go zgubiło.

Przez chwilę ważyłam w dłoni jeden ze szklanych odłamków pozostałych z flakonu...

Wpuścił ich do domu. Przyszli do nas po południu. Było ich trzech. Mój ojciec ich nie znał. Ale wpuścił ich do domu. Nakarmił ich, dał im czyste ubrania, a potem zamknął za nimi drzwi. Drzwi naszego domu. Najpierw zabili mojego ojca.
- Zrobiłem wam herbatę.
Usłyszałam odgłos tłuczonej porcelany i jego krzyk. Słyszałam jak ich błagał. Bałam się, tak bardzo się bałam. Ale w pokoju obok był mój młodszy brat, który na pewno bał się jeszcze bardziej. Musiałam być odważna, musiałam być dzielna. Otworzyłam drzwi, modląc się, żeby nie zaskrzypiały i pobiegłam korytarzem. Schowaliśmy się pod łóżkiem. Zakryłam mu usta dłonią, chciałam zamknąć mu też oczy, bo nie mogłam na nie patrzeć, nie chciałam widzieć jak bardzo jest przerażony. Weszli do pokoju. Wstrzymałam oddech i ścisnęłam mocniej Johnny'ego, i w tej samej chwili czyjeś ręce zacisnęły się wokół moich kostek. Kiedy wyciągali mnie spod łóżka, walczyłam z całych sił. Ale oni byli silniejsi. Zanieśli nas do salonu. Mój ojciec leżał w kałuży krwi na dywanie, a obok niego walały się odłamki porcelany. Moją matkę przywiązali do krzesła. Z rany na głowie spływała jej krew. 
- Tylko nie dzieci. Zostawcie moje dzieci - błagała.
Jeden z nich uderzył ją w twarz. Upadła na podłogę. Mój brat, mój mały Johnny wyrwał się i pobiegł w jej kierunku. Obezwładnili go z zatrważającą łatwością, a potem wbili kuchenny nóż prosto w środek jego czaszki. Jego usta poruszały się jeszcze przez chwilę, zupełnie jakby próbował coś powiedzieć, ale za chwilę jego oczy zastygły, wpatrzone bezmyślnie w sufit.

Ujęłam szkiełko w wskazujący i środkowy palec...

Moja matka nie chciała się poddać, krzyczała i walczyła. Kiedy uderzył ją z całej siły w brzuch, tak mocno, że aż splunęła krwią, przestała stawiać opór. Leżał na niej i dyszał ciężko, a ona modliła się cicho. Przez cały ten czas widziałam jej twarz, patrzyła na mnie, a ja nie mogłam oderwać od niej wzroku. Żegnałyśmy się bez słów. Kocham cię, wyszeptała w końcu. To był dosłownie ułamek sekundy. W jej ręce mignął jeden z ciężarków, które zawsze trzymała pod kanapą. Uderzyła nim oprawcę i zepchnęła go z siebie. Uderzała go bez opamiętania. Był tak zaskoczony, że nawet się nie bronił. Wtedy wyrwałam się i pobiegłam do przedpokoju. Po kilku rozpaczliwych próbach udało mi się wyważyć drzwi. Zbiegając po schodach, potknęłam się i usłyszałam okropny odgłos łamanej kości. Zachwiałam się i upadłam z krzykiem. Usłyszałam śmiech. Stał tuż za mną z nożem w ręku. Złapał mnie za włosy i pociągnął do tyłu. Próbowałam się wyrwać, ale on kopnął mnie z całej siły w drugą nogę. Trzask łamanej kości. Ból był potworny. Zawyłam. Mężczyzna znowu się roześmiał, a potem zaczął mi ściągać spodnie.
- Stary, ta dziwka ciągle żyje! Pomóż mi z nią!
Odwrócił się w kierunku salonu, a po chwili spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
- Jeszcze z tobą nie skończyłem. - I wbił mi nóż w podbrzusze. Usłyszałam jak powoli się oddala, pogwizdując cicho. Dotknęłam dłońmi rękojeści noża i wyciągnęłam go. Krew trysnęła od razu. Złapałam się za brzuch i zaczęłam się czołgać do drzwi.

Przejechałam odłamkiem po swoim przedramieniu. Krew trysnęła z moich żył na jasną skórę. Przez chwilę patrzyłam zafascynowana na zabarwiającą się czerwienią umywalkę. Po chwili poczułam niekontrolowane zawroty głowy. Złapałam się dłońmi za zlew, przygotowując się powoli do zderzenia z zimną posadzką. Ktoś złapał mnie za ramię, ściskając mocno, a drugą ręką podtrzymał mnie w talii. Jak przez mgłę zobaczyłam twarz swojego lekarza, po czym odpłynęłam.



Powoli uniosłam w górę powieki. W migotliwym świetle szpitalnej lampy zobaczyłam przed sobą zatroskaną twarz. Charlie, on ma na imię Charlie.
- Straciłaś bardzo dużo krwi - szepnął. Nie odpowiedziałam. Odkąd obudziłam się w szpitalu, nie wypowiedziałam ani jednego słowa. Nie chciałam mówić, nie czułam się na siłach. Bałam się, że zapytają mnie co się stało, że zmuszą mnie do rozmowy z psychologiem, że będę musiała powiedzieć mu jak się czuję, że załamię się i już nigdy się nie pozbieram. Bezpieczniej było milczeć.
- Wiem, że nie jest ci łatwo i nie będę ci wmawiał, że czas leczy rany - powiedział po chwili. - Może kiedyś będzie dobrze, a może już nigdy. Ale wybrałaś życie, wywalczyłaś je sobie i nie możesz się teraz poddać.
Zamknęłam oczy i pokręciłam powoli głową. Nie chciałam umierać, chciałam tylko zasnąć. Marzyłam o jednej spokojnej nocy, o jednej nocy, w której nie przyśni mi się cała moja rodzina w kałuży krwi, a ja nie obudzę się z krzykiem.
- Zostanę tu z tobą, dopóki nie zaśniesz - powiedział i uśmiechnął się szeroko.
Gdy obudziłam się z płaczem w środku nocy, Charlie siedział przy moim łóżku.

Kiedy wpisali mnie ze szpitala, nie bardzo wiedzieli co ze mną zrobić. Moi dziadkowie nie chcieli się mną zająć, byli zbyt schorowani i mieszkali na drugim końcu kraju, więc ostatecznie trafiłam do rodziny zastępczej. Nie byli najgorsi, wiedzieli przez co przeszłam i nie zmuszali mnie do mówienia. Przez większą część dnia siedziałam w fotelu przy oknie i ze wzrokiem wbitym w szybę, starałam się nie myśleć o niczym. Najchętniej spacerowałabym po okolicy, unikając ludzi i zanosząc się łzami, ale choć moje nogi już dawno się zrosły, wciąż miałam problemy z przemierzaniem dłuższych dystansów i musiałam wspierać się kulą.
- Znowu ryczy. - Usłyszałam za sobą. Odwróciłam się. W drzwiach stał prawdziwy syn państwa Smithów i jeden z adoptowanych chłopców.
- Czemu się nie odzywasz? - zapytał Ted Smith. - Co tam masz? Co masz w ręce?
Ścisnęłam mocniej wycinek z gazety, który trzymałam w dłoni. Była to gazetka wydawana przez parafię mojego ojca. Na pierwszej stronie znajdowało się jego zdjęcie i krótki artykuł. W środku było kilkanascie nekrologów. Ted wyrwał mi ją z ręki i przeczytał na głos nagłówek.
- Pastor Martin i jego rodzina zamordowani w Noc Oczyszczenia. Przeżyła córka, którą sąsiadka znalazła na ganku w kałuży krwi.
Spojrzał na mnie i powiedział:
- Nic dziwnego, że ciągle krzyczysz w nocy. Przez ciebie nie da się spać. Po cholerę ci ta gazeta? - I podarł artykuł. Rzuciłam się na niego i gdyby pani Smith mnie od niego nie oderwała, mogłoby się to skończyć dla Teda gorzej niż złamanym nosem.

Wkrótce potem oddali mnie do domu dziecka. Byłam już w wieku, w którym nie miałam szans na adopcje. Nie byłam uroczym dzieckiem, nie byłam niemowlakiem. Pozostawało mi jedynie czekać aż skończę 18 lat i wreszcie stąd odejdę. Nie wiem jak i kiedy zaprzyjaźniłam się z Finnem. Był w wieku mojego brata i bardzo mi go przypominał. Kiedy trafił do domu dziecka strasznie płakał każdej nocy. Siadałam wtedy przy jego łóżku i trzymałam go za rękę. Spędzaliśmy wspólnie dużo czasu, chodziliśmy na spacery, graliśmy w gry, a kiedy tego potrzebował, pomagałam mu w lekcjach. Pisaliśmy do siebie karteczki, a po pewnym czasie udało nam się stworzyć nawet sekretny system gestów, którym się porozumiewaliśmy. Patrzyłam jak inne dzieci przychodzą i odchodzą do nowych domów, i bałam się o Finna. Chciałam, żeby był szczęśliwy, ale chciałam też, żeby został ze mną. To on mnie ocalił. To dzięki niemu budziłam się każdego ranka ze świadomością, że nie jestem sama, że jestem komuś potrzebna. Ale zabrali go. Młoda para, która bardzo długo starała się o adopcję. Byli bardzo mili i wiedziałam, że Finnowi będzie z nimi dobrze, jednak kiedy stał w drzwiach ze swoją małą walizeczką i poruszał bezgłośnie ustami, próbując mi coś powiedzieć, zupełnie jak mój brat, kiedy umierał, czułam jak pęka mi serce.

***

Siedziałam pod ścianą w ciemnym pokoju, z kolanami przyciągniętymi ku sobie. Jeszcze tylko chwila, myślałam. Już niebawem nadejdzie świt. Przez całą noc nie spałam. Nie mogłam spać, nawet gdybym chciała, nie mogłabym zamknąć oczu. Wyobrażałam sobie jak przychodzą do sierocińca. Jak pan Fisher otwiera im drzwi, a oni zabijają wszystkich po kolei, zostawiając sobie mnie na koniec. Widziałam w ciemności ich twarze i ostrza noży błyszczące przy ich bokach. Słyszałam jak dyszą. Słyszałam krzyk mojego ojca. Błagał o litość. Zrobiłem wam herbatę. Krzyk mojej matki. Kocham cię. Widziałam oczy mojego brata, a w nich strach. Czułam jak wali mu serce, kiedy ściskałam go w swoich ramionach.

W bladym świetle wschodzącego dnia patrzę na swoje dłonie i przez chwilę zaskoczona mrugam oczami. A potem zaczynam krzyczeć, a za oknem odzywa się wycie syren.

8 komentarzy:

  1. C. płacze w kąciku od kiedy doszłam do fragmentu zabijania dzieci. Na swój masochistyczny sposób wspaniałe.
    - Tatuś

    OdpowiedzUsuń
  2. Smutne i wgl. ale ten wygląd ma jakiś magiczny sposób odrzucania mnie. Nie wiem czemu, w sumie w AHS grała nieźle, ale ma w sobie coś tak do granic pretensjonalnego że ugh ugh ugh.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz kiedy już nie jestem jedyna, mogę się pod tym podpisać xD (dzięki)

      Usuń
    2. No ale serio z nią coś jest nie tak! Jakby miała wieczne pretensje do świata!

      Usuń
    3. Może ma! Hahaha. Uwielbiam Taśmę, ranicie mnie :X myślałam jeszcze o Sophie Turner, ale nie wiem nie wiem

      Usuń
    4. Dobry jeżu, Taissę *autokorekta*

      Usuń

Szablon wykonała Sasame Ka dla Zaczarowane Szablony