poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Une assemblée

It is time for us all
To decide who we are

Kilka minut przed osiemnastą Charlie i Ethan przywieźli produkty spożywcze. Reklamówki z makaronem schowałem do szafki, mięso włożyłem do lodówki. Wyjątkowo, nie była pusta, ale tylko dlatego, że znajdowały się w niej produkty potrzebne do przygotowania trzech posiłków dla sześćdziesięciu osób. Zazwyczaj znajdowało się w niej tylko światło.
- Zjadłeś coś porządnego na obiad? - spytał Charlie.
- Jesteś gorszy niż moja matka - zaśmiałem się. On jednak patrzył na mnie poważnie, zmuszając do odpowiedzi. - Tak, kupiłem coś na mieście.
- Coś?
- Dwa burgery i frytki - sprecyzowałem.
- I uważasz, że to jest porządny obiad? - zaczął mi tłumaczyć, dlaczego powinienem się lepiej odżywiać i co mi grozi, jeśli nie zacznę.
Ethan, wcześniej wyraźnie rozbawiony sytuacją, teraz posłał mi spojrzenie pełne zrozumienia.
- Ja widzę te wasze porozumiewawcze spojrzenia! To są poważne sprawy - powiedział Charlie. Zastanawiałem się, jak to się stało, że ten nadopiekuńczy lekarz został moim najlepszym przyjacielem. Gdyby nie on, pewnie spałbym jeszcze mniej i odżywiał się jeszcze gorzej.
Gdy wybiła osiemnasta, przyszła reszta grupy. Isaac przyprowadził jakąś swoją znajomą, której imienia nie zapamiętałem. Wszyscy rozsiedli się na pufach i fotelach w największym pokoju, który szumnie nazywałem salonem, a w którym nic, poza miejscami do siedzenia i starą drewnianą ławą, nie było. Ja zabrałem się za robienie herbaty. Chwilę po tym, jak woda się zagotowała, usłyszałem dzwonek do drzwi.
- Cześć, wybacz to spóźnienie. - Janet wpadła do pomieszczenia. - Ale znów miałam problem z młodym.
- Jaki znowu problem? - oburzył się dwunastolatek, który wszedł tuż za nią.
- Nie szkodzi, jeszcze nie zaczęliśmy.
Gdy wróciłem do pokoju, rozmowy moich przyjaciół ucichły.
- Chciałbym wam podziękować - zacząłem. - Wasze zaangażowanie sprawiło, że będziemy w stanie pomóc pięćdziesięciu jeden osobom. To bardzo wiele. Jednak, jako obywatele tego kraju, którego fundamenty opierają się na wolności i równości, jesteśmy zobowiązani robić znacznie więcej.
- Musimy walczyć! - wykrzyknął najmłodszy członek naszego zgromadzenia. Janet spojrzała na swojego brata z dezaprobatą.
- Młody ma rację - stwierdziłem. - Musimy walczyć. Wolność nie przyjdzie do nas ot tak. Najwyższy czas przejść do ofensywy.
- Jak? Nie mamy broni ani ludzi. Zginęlibyśmy pierwszego dnia.
- Nie mówię, że mamy wyjść na ulice jutro, czy za tydzień. Ale musimy zacząć się przygotowywać.
Miałem zamiar wygłosić długi, inspirujący monolog, ale przerwał mi dzwonek do drzwi.
- Nie wiedziałem, że spodziewamy się kogoś jeszcze - powiedział Charlie.
- Ja też nie - odparłem.
William był ostatnią osobą, którą spodziewałem się ujrzeć.
- Co ty tu robisz? - spytałem.
- Pomyślałem, że może mógłbym się na coś przydać.

4 komentarze:

  1. Myślę, że twoje drzwi otwierają niedługo casting na to, kto jest najdziwniejszą osobą która przez nie przejdzie. xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdrowy psychicznie, dobry i z normalną(?) rodziną o.O

    OdpowiedzUsuń
  3. A co jeśli wpuści do środka mordercę? ;>

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała Sasame Ka dla Zaczarowane Szablony