wtorek, 19 sierpnia 2014

stranger

- Zapomnieć? - zawahał się - Co przez to rozumiesz?
Wpatrywał się we mnie tymi swoimi skupionymi, brązowymi oczami. W oświetleniu pokoju ognia wydawały się mieć kolor piwny, złoty. Właściwie nie do końca wiedziałam, do czego zmierzał w naszej na pozór banalnie prostej rozmowie. Miałam mu pokazać inną, lepszą drogę? Powątpiewał i to bez wątpienia. Podobało mi się to. W pewnym sensie przypominał mnie sprzed paru lat. Zamyśloną Grace, która na widok kolejnych zabobonnych gadżetów z prenumeraty, którą zamówiła Heather z dnia na dzień coraz bardziej nie dowierzała w to co widzi. Przypomniałam sobie czczone przez nią dwa skrawki materiału zawieszone na białej sznurówce, zwane … szkaplerzem karmelitańskim. Z trudem powstrzymałam uśmiech.
- Hmm? - mruknięciem sprowadził mnie do naszej rozmowy. Wydawał się poirytowany moją nieobecnością.



- Em… No wiesz, zająć się sprawami ważniejszymi… Jak wy to mówicie… doczesnymi. - wyraźnie zaakcentowałam ostatnie słowo.
- Ale… co potem? Wiesz, kiedyś umrzemy i…
- A po co teraz o tym myśleć? Rozmawiałeś z kimś, kto umarł? Znasz medyczną definicję śmierci. - przerwałam mu. Źrenice Leo momentalnie rozszerzyły się, możliwe, że pod wpływem gasnących świec lub ekscytacji.
- W sumie masz rację… - uśmiechnął się - Brak pulsu, śmierć mózgu, zanik świadomości i tyle…Koniec, nie? - wyczułam w jego głosie lekką nutę rezygnacji.
- Mhm…
- Niezbyt to pocieszające, nie sądzisz?
- Ale ty już nie będziesz się o to martwić, poza tym… - moje zdanie przerwał wibrujący telefon. Kultura wymagała, żeby wyciszyć dzwonek przed wejściem do pomieszczenia, tak więc zrobiłam. Na widok nazwy wyświetlającej się na ekranie poczułam lekki ucisk w żołądku. Powinnam była już dawno się przyzwyczaić do tego, że to nie mama, a babcia dzwoniła z tego numeru.
- Wybacz - wtrąciłam - muszę odebrać. Leo kiwnął głową, nie miał nic przeciwko. Odwróciłam się do ściany pokrytej dywanami.
- Tak?
- Zbieraj się. Mamy gości.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo natychmiast się rozłączyła. Oszczędzałyśmy na wszystkim, a dodatkowe stracone minuty w najtańszym pakiecie z możliwych  nie były mile widziane. Zawsze to ja pokrywałam dodatkowe koszty. Tak jak mi kazała, przeprosiłam Leo i zwinęliśmy się w ciągu kilku minut. Zakładając buty rzuciłam ostatnie spojrzenie w kierunku niewypalonej sziszy o smaku czereśni. Dym powoli unosił się w powietrzu, a jego zapach wciąż docierał do moich nozdrzy.
- Spotkamy się jeszcze? - spytał Leo zanim rozeszliśmy się w przeciwne kierunki.
- Jasne.

Gośćmi okazali się wujek z małżonką - przyjechali do Atlanty na weekend. Dość często opuszczali swój ukochany Manhattan, w celu odetchnięcia i zaczerpnięcia wiejskiego powietrza. Babcia ugościła ich tuzinem przeróżnych słodkości i przekąsek. Ukradkiem zajrzałam do dzbanka, w którym ku mojemu zaskoczeniu parzyła się nie czarna, a zielona herbata. Rzuciłam zagadkowe spojrzenie Heather.
- Jacqueline jest na diecie. - wujek czytał mi w myślach.
- Mhm… - uśmiechnęłam się do kobiety. To co zauważyłam skutecznie zbiło mnie z tropu. Jac spłynęły łzy po policzku.
- Nasza Lily… Odeszła. - przycisnęła chusteczkę do oczu. Lily - ukochana sunia Jacqueline, którą Terry przywiózł kobiecie kilka dni po tym, gdy dowiedzieli się, że nie mogą mieć dzieci była najgrubszym mini buldogiem francuskim, jakiego dane było mi oglądać od przeszło 16 lat.
- Tak mi przykro - w głosie Heather nie dało się wyczuć fałszu. Doskonale wiedziałam, jak nie lubiła zwierząt, a zwłaszcza psów.
- Zawsze możecie przygarnąć szczeniaczka. To jakiś plus. - Wymusiłam uśmiech, a Jacqueline zaniosła się jeszcze większym płaczem. Dotarło do mnie, że szukanie pozytywów w tej tragicznej sytuacji było nie na miejscu.
- Grace, może sprawdź co u mamy.
Po upewnieniu się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, wróciłam do pokoju gościnnego. Po raz pierwszy wyczułam pewien rodzaj maniery w ich zachowaniu. Wiedziałam, że byli zamożni, ale wcześniej nie dawali tego po sobie poznać. Uważnie przyjrzałam się Jacqueline. Splendid isolation najwyraźniej stało się ich ulubioną postawą nie tylko wobec osób, z którymi nie chcieli utrzymywać bliższych kontaktów, ale i wobec nas.

Im bliżej czystki, tym bardziej obcy wydają się bliscy...

12 komentarzy:

  1. Ja tam bym się cieszyła. Zawsze babci może się coś przypadkiem przytrafić. Gorzej jak ktoś weźmie na poważnie nie uszanowanie tragedii Lily ;_;

    OdpowiedzUsuń
  2. wspaniałą notka *so excited*

    OdpowiedzUsuń
  3. Otwieram ligę ochrony Lilek, Nie wolno uśmiercać Lilek w żadnej postaci.

    OdpowiedzUsuń
  4. Odpowiedzi
    1. ej bo ja chcę, żeby Gabriel mnie zaadoptował ;< da się?

      Usuń
    2. Ustaw się w kolejce xD

      Usuń
  5. wszyscy płaczą nad psem, a co z biedną niewypaloną sziszą z czereśniowym wkładem? </3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Albo co z Leo? Czy nadal snuje filozoficzne rozterki na temat śmierci?

      Usuń
    2. Jeszcze będziecie płakać po zwrocie akcji wy... wy... szydery ...

      Usuń

Szablon wykonała Sasame Ka dla Zaczarowane Szablony