piątek, 25 lipca 2014

Hope there's someone

4 LATA WCZEŚNIEJ

- Podsumowując nasz krótki spacer po galerii, Salvador Dali dla wielbicieli był geniuszem, dla przeciwników błaznem, chodzącą autoreklamą i szaleńcem, który za pieniądze udawał szalonego surrealistę. Owszem, można zastosować wobec niego każdy z tych epitetów, ale wystarczy spojrzeć na jego dzieła, których walorów artystycznych w żaden sposób podważyć się nie da, które tworzone w prawie wszystkich możliwych stylach z doskonałą precyzją i dbałością o szczegóły, przeszły do historii. Jedno jest pewne – zarówno przed nim, jak i po nim nie było równie fascynującego artysty. Dali chyba najlepiej podsumowuje się sam: „Niezbyt dbam o to, czy uchodzę za malarza, człowieka telewizji czy pisarza. Ważne, żeby była legenda Dalego, nawet jeśli jej nie rozumieją i nawet jeśli jest całkowicie fałszywa”. I tymi słowami pozwolę sobie zakończyć nasze wspólne zwiedzanie. Bardzo dziękuję za uwagę i życzę państwu miłego pobytu w Paryżu.

Wreszcie, odetchnęłam w myślach, zdejmij ze mnie ten wzrok. To wcale nie jest atrakcyjne...

Kogo ja oszukiwałam. W odległości zaledwie kilku metrów ode mnie stał całkiem przystojny mężczyzna. W dobrze skrojonym kobaltowym garniturze, z idealną fryzurą i półuśmiechem na twarzy wpatrywał się we mnie wzrokiem, który nawet gdybym starała się być jak najbardziej powściągliwa i obiektywna, musiałabym określić jako co najmniej niepokojąco intensywny. Przygładziłam spódnicę i odpowiedziałam na jego spojrzenie.

Podejdziesz w końcu czy nie, przemknęło mi przez myśl. Nie bądź idiotką. Oprowadzasz ludzi po wystawie, nic dziwnego, że się na ciebie gapią, moja druga myśl była zdecydowanie bardziej racjonalna. I zadziwiająco rozczarowująca. Zaraz sobie pójdzie.

I rzeczywiście. Uśmiechnął się do mnie szeroko i ruszył do wyjścia razem z grupką ludzi, którzy mu towarzyszyli. Wszyscy byli pod krawatem, nikt z nich też nie mówił po francusku. Wyglądało mi to na wyjście służbowe. Zresztą nieważne.

Spojrzałam na zegarek. Moja zmiana kończyła się za 15 minut. Rozejrzałam się po wystawie. Mogłam spokojnie zacząć się zbierać, gdyż nie było zbyt dużego ruchu. Przyczyną była zapewne fatalna pogoda. Od przeszło tygodnia padał deszcz. Każdego poranka wyglądałam przez okno z nadzieją, że dziś w końcu ujrzę bezchmurne niebo, o widoku słońca już nie wspominając. Poszłam do szatni i szybko przebrałam się w normalne ciuchy. Służbowe ubranie i plakietkę wcisnęłam do szafki, po czym wsunęłam na stopy kolorowe kalosze. Audrey prawie umarła ze śmiechu, kiedy pierwszy raz przyszłam w nich do pracy. Jeszcze tego samego dnia, gdy wracałyśmy z pracy do domu, a jej noga po raz kolejny zanurzała się po kostkę w kałuży, zdecydowała, że moje buty mimo wszystko nie są tak zabawne jak jej się na początku wydawało i postanowiła na poważnie przemyśleć ich zakup.
- No kurczę, ale kalosze nie będą pasowały do mojego subtelnego, dziewczęcego stylu – zawodziła, przemykając między kałużami, próbując dotrzeć do domu z możliwie jak najmniej przemoczonymi butami.

W łazience zmyłam resztki makijażu, który i tak po całym dniu wołał o pomstę do nieba. Zapomniałam dziś zabrać ze sobą parasola, więc większość podkładu i tuszu spłynęła mi z twarzy już w drodze do pracy. Kiedy wsiadałam do autobusu, kilkuletnia dziewczynka krzyknęła na mój widok. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze ponad zlewem. Wow, wyglądam jak zombie, może dlatego tak się na mnie gapił. 



Zarzuciłam torbę na ramię i wróciłam do galerii, żeby sprawdzić czy Audrey też już się zbiera. Skończyła oprowadzać swoją grupę i próbowała właśnie uwolnić swoją nogę z objęć kilkuletniego chłopca. Rzuciła mi zbolałe spojrzenie.
- Ja już zmykam. Będziesz jutro? – zapytałam.
- Zaczekaj na mnie, muszę się przebrać. – Chłopiec wciąż nie chciał jej puścić. – Tom, bo się na ciebie obrażę. Szybko, mama cię woła.
Zręcznie wyrwała się z uścisku zdezorientowanego dzieciaka i pomknęła do szatni.

Wbiłam spojrzenie w jeden z wczesnych szkiców Dalego, zerkając od czasu do czasu na zegarek. Miałam nadzieję, że Aud się pośpieszy i uda mi się złapać najbliższy autobus.
- Malarz to nie ten, kto jest natchniony, lecz ten, kto jest w stanie natchnąć innych – usłyszałam za swoimi plecami.
- Słucham? – Odwróciłam się na pięcie i ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłam przed sobą… jego. Musiałam zrobić okropnie głupią minę, bo wyglądał na rozbawionego. Marynarkę i włosy miał mokre. Jego fryzura nie była już tak nienaganna jak wcześniej, deszcz zrobił swoje. O dziwo ze zmierzwionymi włosami wyglądał nawet lepiej… Ale co to za pretensjonalna gadka.
- To jedna ze złotych myśli Dalego, ale nie moja ulubiona.
Przecież wiem, pomyślałam, przewracając oczami. Ponownie się uśmiechnął, tym razem szerzej.
- Jestem tu już któryś raz, ale u żadnego z przewodników nie zauważyłem nigdy takiej pasji i znajomości tematu jak u ciebie - stwierdził.
- Eee dzięki – mruknęłam. Gdzie jest ta cholerna Audrey? Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Witała właśnie kolejną grupę. Spojrzała na mnie i bezgłośnie wyszeptała: „Sorki, nie mogłam odmówić”. Byłam na nią zła. I zła na siebie, że wcześniej chciałam, żeby do mnie podszedł. Ruszyłam w stronę drzwi.
- Mam na imię Robert. – Wyciągnął do mnie dłoń.
- Sophie. – Uścisnęłam ją. Wyszliśmy na zewnątrz. Oczywiście musiało lać jak z cebra.
- Ja idę tędy – powiedziałam.
- Nie mogę pozwolić kobiecie bez parasola iść gdziekolwiek w taką pogodę. – Roześmiał się. – Podwiozę cię do domu.
- Nie, dzięki – odparłam odrobinę zbyt szybko.
- Nalegam.

Rozsądnie byłoby ponownie odmówić i wrócić do domu autobusem. Rozsądnie byłoby nie zapraszać go na górę. Równie rozsądnie byłoby obudzić się  następnego dnia z kotem na poduszce, a nie z praktycznie obcym facetem obok.

- Jaki jest twój ulubiony? – zapytałam, kiedy się obudził.
- Co? – Zdezorientowany zamrugał parę razy.
- Cytat. Powiedziałeś, że tamten nie jest twoim ulubionym. Wczoraj w galerii. – Musiałam brzmieć bardzo głupio, ale naprawdę chciałam się dowiedzieć. Roześmiał się i pocałował mnie w czoło.
- Piękno jest tylko sumą świadomości naszych zboczeń.


9 komentarzy:

Szablon wykonała Sasame Ka dla Zaczarowane Szablony