poniedziałek, 28 lipca 2014

fanaberrie

Od samego rana byłam dziwnie podekscytowana. Wiedziałam, że dzisiejszy dzień przyniesie zmiany, chociażby dlatego, że po raz pierwszy od niepamiętnych czasów obudziły mnie promienie słońca padające wprost na poduszkę od strony drzwi. Zawsze spałam bliżej drzwi. Było to całkiem praktyczne, dzięki lustru weneckiemu znajdującemu się w przedsionku mogłam swobodnie obserwować przedpokój, salon i właściwie każde istotne wejście do pozostałych pomieszczeń w domu. Żaden snajper by nie pogardził. 

Przetarłam oczy spoglądając leniwie na zegarek. 8:06, cudownie, Heather nie ma w domu. Heather to moja babcia. W myślach zdecydowanie wolałam nadawać jej imię, nie funkcję, którą rzekomo, przez wzgląd na powiązania krwi ‘pełniła’ w rodzinie. W rzeczywistości wcale nie była babcią. Filmy i książki z którymi zetknęłam się w ciągu swojego życia pozwoliły mi na bezbłędne wykreowanie obrazu doskonałej babci… No cóż… Heather wiele brakowało by zasługiwała na to miano. Mimo to w głębi ducha zawsze gdzieś tam wierzyłam, że może choć odrobinę się zmieni. Potrzebowałyśmy siebie nawzajem. Nie mogłam pogodzić się z faktem, że kwestia wiary może aż tak poróżnić ludzi. Nie była jedyną osobą, z którą nie udało mi się znaleźć wspólnego języka. Leo... Mimo kiepskiego początku naszej znajomości intrygował mnie. Kilkakrotnie zdarzyło mi się zauważyć, jak wychodził z kościoła, zamyślony, pełny zadumy tylekroć widywanej na twarzy Heather. 

Mówią, że najlepiej jest poznać coś od podszewki. 

Poza wyjściem na kompletną idiotkę nie miałam nic do stracenia. Wiele razy podejmowałam w życiu impulsywne decyzje i do tej pory nie wyszłam na tym źle. Czas na przełamanie lodów. Mogłabym zabrać Leo do buddyjskiej herbaciarni… Miałabym przewagę. Możliwość psychicznej dominacji była wystarczająco kusząca, by wystukać kilka znaków na klawiaturze postarzałej, niezniszczalnej Nokii. Zawahałam się przed wciśnięciem ‘wyślij’. 
-Grace? 
Cholera, wróciła. Odłożyłam telefon i szybkim krokiem podreptałam w kierunku, z którego dochodził zachrypnięty głos. Oparłam się o balustradę kuchennych drzwi z założonymi rękoma. 
- No co tak stoisz? - spytała pretensjonalnym tonem, po czym kiwnęła na siatki zakupów ułożonych na kuchennej wyspie. - Pomóż mi. 
Bez słowa zabrałam się do rozpakowywania papierowych torb. 
- Zrobiłaś mamie śniadanie? 
- Tak i podałam leki. - wyprzedziłam jej kolejne pytanie. 
- Włóż wędliny i mięso do zamrażarki. Idę sprawdzić co robi. - w drodze do sypialni mamy, zatrzymała się obok szafki, na której zostawiłam telefon. Poczułam nieprzyjemny skurcz w żołądku. 
- No, no - zacmokała pod nosem - Leo Nicholson. 
Podeszłam bliżej, nerwowo wyginając palce. Zmusiłam mięśnie okrężne ust do czegoś, co w sytuacjach kryzysowych można by nazwać zakłopotanym uśmiechem. 
- Czy nie wyraziłam się dość jasno na temat spotykania się z mężczyznami? 
Miała na myśli jedno. Zero spotkań, dopóki osobiście ich nie pozna. 
- To mój partner z prosektorium… Nie łączy nas nic poza tym, że uczęszczamy na te same zajęcia. - właściwie nie wiedziałam, dlaczego jej się tłumaczę. Mój głos był irytująco rozemocjonowany. Uspokoił mnie nieco śmiech mamy z sąsiedniego pokoju, każdego niedzielnego ranka oglądała swoją ulubioną operę mydlaną. Heather raz jeszcze spojrzała na wyświetlacz telefonu, który trzymała w ręce. Wyraz jej twarzy znacznie złagodniał, gdy zorientowała się, że wiadomość, którą przeczytała wcale nie została wysłana. Kilkakrotnie wcisnęła przycisk delete, po czym oddała mi telefon. 
- Partner, nie partner. Między nogami ma to samo co reszta chłystków w Twoim wieku, którym tylko jedno, Boże przebacz, w głowie. Nie waż się spotykać z tym chłopakiem! 
- Jestem już pełnoletnia, nie masz prawa wytyczać mi harmonogramu spotkań i osób, z którymi będę się widywać! 
Powiedziałam zdecydowanie za dużo. Zdałam sobie z tego sprawę gdy mój policzek przeszył siarczysty ból od wymierzonego uderzenia. Nie po raz pierwszy i nie ostatni… Odkąd pamiętam z pokorą poddawałam się zarówno nieprzyjemnościom i bólowi dokładnie tak samo jak przyjemności. Nie ograniczałam swojej świadomości, to jedno z dziewięciu zaleceń terapii Gestalta. Gdy już oprzytomniałam, Heather nerwowo poprawiła plisowaną spódnicę i udała się do kuchni, jak gdyby nigdy nic. Schowałam telefon do kieszeni. Po obiedzie zaszyłam się w łazience, w celu ponownego napisania i tym razem wysłania wiadomości do Leo. 



‘Co powiesz na kubek niepowtarzalnej herbaty, w niepowtarzalnym towarzystwie i niepowtarzalnej scenerii przy alei Johna Wesleya?’ 

Jak dziwnie by to nie zabrzmiało, nie musiałam długo czekać na odpowiedź. Przed siedemnastą spotkaliśmy się przy herbaciarni Fanaberrie. Jakież przyjemne było zaskoczenie wymalowane na jego twarzy. Na szczęście nie zauważył zaczerwienienia na policzku, które całkiem sprytnie zatuszowałam różem i podkładem. Zeszliśmy krętymi schodami w dół, gdzie momentalnie odurzyła nas woń tego niezwykłego miejsca. Wyczuwalne nuty płatków pomarańczy, rozmaitych rodzajów herbat i dymu kadzideł wprawiły mnie w doskonały nastrój. Umiejętnie ukryte głośniki uwalniały orientalną muzykę, która nie była nachalnie głośna, jak w wielu tego typu miejscach, lecz przyjemna dla ucha. Leo rozglądał się z zaciekawieniem i zdziwieniem. 
- Namaste. - przywitała nas ciepło jedna z kelnerek. 
- Namaste. - opowiedziałam z uśmiechem. Nicholson drgnął, nie bardzo wiedząc jak się zachować. 
- Mmoże usiądziemy tutaj? - wskazał na oszklone i oświetlone naturalnym światłem pomieszczenie pełne bieli. Każda z sal Fanaberrie nawiązywała do jednego z czterech żywiołów. Powietrza, wody, ziemi i ognia. - Tu jest… całkiem przyjemnie… 
- Pójdziemy w ogień - uśmiechnęłam się szeroko na myśl o najprzytulniejszej z czterech sal. Sala ognia była wyjątkowa, znajdowała się na niższym piętrze, a jedynym źródłem światła był kolorowy witraż, przedstawiający najpotężniejszy z żywiołów Ziemi. - Zdejmij buty. - powiedziałam, zsuwając ze stóp szmaciane balerinki. Leo uniósł brwi. Zaczerpnęłam powietrza napawając się wonią orientu. Zapowiadał się długi, ciekawy wieczór.

7 komentarzy:

  1. Babcia straszna, ale zabawna ;p

    OdpowiedzUsuń
  2. Życiowe. Czekam na jakiś sarkazm ze strony Leosia ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mmm to ma fajny klimat *.*

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy jeśli życzę babci śmierci, to znaczy, że jestem złym człowiekiem?

    OdpowiedzUsuń
  5. Przez was mam ochotę pędzić do czajowni...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Im więcej o nich czytam, tym bardziej ciekawi mnie ich historia ;) Co do Grace... im więcej o niej czytam, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że jej zachowanie jest znajome o.O (kopiujesz moją nieidealną osobowość! To przeraża! :o)
      Bardzo przyjemnie się czytało :3

      Usuń

Szablon wykonała Sasame Ka dla Zaczarowane Szablony